środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 12

 Niema to jak wieczorny przypływ weny, jest taki nagły : tylko usiąść i pisać ! :D
__________________________________________________________________
    Gdyby ryzyko można było zastąpić trzema innymi, dopełniającymi to słowo wyrazami jakie by, one były ?
Adrenalina, siła do działania, nierozwaga ? Możliwe, podobno ryzyko wiąże się z lekkomyślnością- nie zaprzeczę, ale czy naprawdę każdy kto ryzykuje traci ?
  Od dobrej godziny wpatrywałam się w jedną ze stron dokumentacji, którą ostatnimi czasy widywałam prawdopodobnie częściej niż swoje odbicie w lustrze czekając na oświecenie, które niestety nie przychodziło, w końcu powieki zaczęły mi ciążyć i choć usilnie z tym walczyłam zarówno moje zmysły jak i ciało powoli odmawiały mi dalszego posłuszeństwa, rzuciłam okiem na zegarek i z niezadowoleniem stwierdziłam, że gdybym tylko się przemogła, to wieczór był jeszcze na tyle młody, iż jedna czy dwie godziny dalszej pracy by, nie zawadziły lecz gdy tylko obraz przed oczami ponownie się zniekształcił wiedziałam już, że choćbym siedziała tu do świtu nie podołam postawionemu samej sobie zadaniu, toteż z rezygnacją powlokłam się do łazienki, gdzie wzięłam gorący prysznic, wykonałam wieczorną toaletę po czym powłócząc nogami udałam się do sypialni. I gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki moje spragnione odpoczynku oczy okryły się powiekami, przenosząc mnie w tak odległą, beztrosko oderwaną od rzeczywistego życia krainę Morfeusza...
                                               *     *     *
- Podwieźć cię do domu ?
Spojrzałam przelotnie na zegarek, na nadgarstku chłopaka i musnąwszy jego gorące usta, mruknęłam :
- Nie, mam jeszcze coś do załatwienia i obawiam się, że trochę mi to zajmie...
To mówiąc rzuciłam mu przepraszające spojrzenie na co on pokiwał głową, musnął ostatni raz moją szyję i ruszył w kierunku drzwi. Patrzyłam za nim bez mrugnięcia dopóki, dopóty nie domknęły się do końca. Nie powiedziałam Brunowi , o tym czego dotyczyło to ,, coś" co miałam jeszcze załatwić bo, w zasadzie sama nie byłam pewna słuszności mojej decyzji...
Nim wyszłam ze swojego biura ostatni raz rzuciłam okiem na stertę papierów i ogarnęła mnie nieopisana bezsilność, a najgorsze było w niej to, że im dłużej szukałam z niej wyjścia tym silniej jej pętla zaciskała się na mojej krtani... Nadeszła chwila, w której jako adwokat, który przed kilkoma dniami wzniósł się na wyżyny i dowiódł, że jest świadom swojej ceny zeszłam, o kilka szczebli niżej i właśnie miałam zamiar uniżyć się do miejsca, z którego podziemia zdawały się być wyżyną...
 Westchnęłam przeciągle włożyłam dokumenty do teczki i wpakowałam ją do swojej torebki, po czym raz jeszcze omiotłam biurko ostatnim spojrzeniem  i wyszłam z pomieszczenia, kierując swoje kroki do    ,,paszczy lwa".
Zapukałam, a otrzymawszy zaproszenie weszłam do środka, siedząca za biurkiem kobieta zerknęła na mnie zza swoich grubych szkieł do czytania, po czym odchrząknęła znacząco, osadziła je na  głowie i zmierzywszy mnie lodowatym spojrzeniem odparła :
- Panno McCarthy, czyżby się pani zreflektowała i przyszła przeprosić ?
Zmrużyłam oczy i rzuciwszy jej zimne spojrzenie odrzekłam :
- Z całym szacunkiem pani Stradford, ale nie czuję się w obowiązku by, przepraszać panią za fakty, o których już od pewnego czasu wie cała kancelaria.
Słysząc to moja rozmówczyni skrzyżowała ręce na piersi i zapytała :
- A więc co przyprowadziło panią do mnie, o takiej godzinie ?
Przysiadłam na krawędzi krzesła po drugiej stronie biurka i wziąwszy spory haust powietrza zaczęłam :
- Otóż sprawa pana Hernandeza... przyszłam zapytać, czy...
- Słucham niech pani mówi.
Ponagliła co jeszcze bardziej mnie zestresowało.
- Czy istniałaby, możliwość załatwienia jej po za wokandą sądu ?
To powiedziawszy spojrzałam niepewnie na jej reakcję, ta jedynie odchrząknęła i zaczęła opanowanym, ale pełnym złości tonem :
- Słucham ? Nie dość, że nie dalej jak na początku tego tygodnia została pani wezwana na rozmowę odnośnie nie przestrzegania zasad, to jeszcze teraz ma pani czelność przychodzić tutaj i prosić, o ulgowe potraktowanie ?
Czując na nowo wzbierającą we mnie złość przygryzłam wargę i spuściłam wzrok by, opanować tłoczący się potok słów, które zapewne byłyby, niczym podpis pod listem zasądzającym, o końcu mojej  kariery prawniczej ,  w końcu po dobrych paru minutach napiętej ciszy zachrypniętym z zażenowania, na które swoją drogą sama się pisałam  głosem, zaczęłam :
- Nie, ja...- kobieta jednak nie dała mi dokończyć i gasząc moje wszelkie nadzieje kolejną iskrą do wzbierającego we mnie płomienia powiedziała :
- Proszę już nic nie mówić i dla dobra pani osobistego interesu opuścić moje biuro i stawić się na tej rozprawie, ponadto chcę aby pani wiedziała, że z każdą chwilą jest pani coraz bliżej zmuszenia mnie abym wystąpiła, o zawieszenie pani w prawach do wykonywania zawodu.
Kiwnęłam jedynie głową i podniósłszy się z krzesła zabrałam swoje rzeczy i otworzyłam usta by, jeszcze coś powiedzieć lecz Stradford ucięła mi ostro :
- Tą rozmowę uważam za zakończoną i tylko ze względu, iż szanuję panią jako dobrego adwokata udam, że nie miała ona miejsca. A teraz żegnam panią.
Tymi słowy odprowadziła mnie pod same drzwi i nawet po ich zamknięciu wciąż czułam na plecach chłód jej spojrzenia.
Wychodząc z  biura natknęłam się na Jack'a, który najwidoczniej miał do Stradford'owej nie cierpiącą zwłoki sprawę.
- Czyżbyś szedł załatwić sobie podwyżkę ?
Prychnęłam pogardliwie obrzucając go spojrzeniem pełnym niechęci.
- Nie twoja sprawa McCarthy, a swoją drogą czyżby twój kochaś zwątpił w twoje umiejętności i poprosił cię, o zaoczne załatwienie sprawy ?
- Spieprzaj kretynie.
Syknęłam i nawet na niego nie patrząc,  pewnym krokiem, jakby obie zaistniałe przed momentem rozmowy nie miały miejsca ruszyłam w stronę drzwi frontowych budynku.
                                                     *     *     *
Będąc już w domu nie mogłam sobie znaleźć miejsca, ani zajęcia w moich myślach choć starannie się przed tym broniłam wciąż rozbrzmiewały słowa kobiety : ,,z każdą chwilą jest pani coraz bliżej zmuszenia mnie abym wystąpiła, o zawieszenie pani w prawach do wykonywania zawodu."
W co ja się do cholery wpakowałam ?!
Szybkim krokiem weszłam do łazienki,niewiele myśląc pozbyłam się wszystkich ubrań i stanąwszy pod prysznicem odkręciłam wodę by, po chwili jej zimne krople ostudziły moje wciąż żarzące się ciało i ukoiły paniczną pogoń myśli, które zdawały się z szaleńczą siłą i prędkością uderzać, o ścianki mojego mózgu...
 Po przebraniu się w piżamę, wykonaniu codziennej, wieczornej toalety i w końcu ułożeniu się w ciepłym łóżku zamknęłam oczy z nadzieją na szybkie nadejście snu, jednak ten nie nadchodził, a zamiast niego bez jakiejkolwiek kontroli z mojej strony,  moje myśli powracały do rozmowy z przed kilku godzin.
W końcu po bezskutecznym przewracaniu się z boku na bok wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer brązowookiego :
Bruno : Cześć kocie i jak tam twoja sprawa do załatwienia ?
Od samego dźwięku jego głosu na moje wargi wpełzł uśmiech.
Lana : Nijak.
Bruno : To znaczy ?
Lana : Stradford wyrzuciła mnie za drzwi.
Bruno : I niech zgadnę na nowo masz dość wszystkiego ?
Niekontrolowanie do moich oczu napłynęły łzy.
Lana : Bruno, jestem beznadziejna...Poszłam do niej bo,...boję się rozumiesz ? Boję się,że przeze mnie ty...że nie zdołam cię wybronić i...
Mój głos się załamał i po moich policzkach spłynęły tak dawno nie goszczące w moich oczach łzy.
Bruno : Ciii, nawet tak nie mów kochanie, wszystko będzie dobrze...damy sobie radę obiecuję ci, tylko nie płacz, proszę...
Z trudem, powoli zaczęłam przezwyciężać kolejne strugi łez, a gdy w końcu mi się udało siąknęłam nosem i mocniej przyciskając urządzenie do ucha wytarłam oczy w poduszkę.
Bruno : Już  trochę lepiej ?
Lana : Troszeczkę. A Bruno ?
Bruno : Taak ?
Lana : Zaśpiewasz mi coś na dobranoc ?
Bruno : Jeśli obiecasz, że nie będziesz już więcej płakała przez tą...
Lana : Pierdołę ?
Bruno : Właściwie miałem na myśli sucz, ale jak wolisz.
Lana : To moja szefowa.
Bruno : Tym bardziej ! Ale nie ważne nie gadajmy, o tym...
Lana : Obiecuję, zaśpiewaj... coś specjalnie dla mnie...
To mówiąc podłączyłam do telefonu słuchawki i umościwszy się wygodnie zamknęłam oczy.
Bruno : "There's a calm surrender to the rush of day. When the heat of a rolling wind can be turned away. An enchanted moment and sees me through.
It's enough for this restless warrior just to be with you...
...And can you feel the love tonight, it is where we are...,,
To było niesamowite : śpiewał piosenkę, którą kocham, śpiewał ją dla mnie i tylko do mnie...
I choć starałam się nie zasnąć by, jak najdłużej móc wsłuchiwać się w jego piękny, delikatny, kołyszący do snu szept wkrótce moje powieki opadły, a ja przeniosłam się tam gdzie chciałabym teraz być najbardziej : w jego ramiona...
_______________________________
 Otóż tknęły mnie słowa Glove pod dziewiątym rozdziałem i stwierdziłam, że nie mogę Was tak zaniedbywać ! W końcu wystarczająco długo już musiałyście czekać na poprzednie trzy odcinki, więc nocy trochę poświęciłam, nad klawiaturą laptopa się pochyliłam i w terminie Rozdział 12-sty
wstawiłam ! :D:P
To... piszcie jak się podoba i... a co mi tam wracajcie w piątek !
Muszę się w końcu troszku zrehabilitować za zeszłą nieobecność, no i za tą zapowiedzianą :/...
Ale niee, nie mówmy, o tym teraz.
Do piątku !
<3<3<3
:*

2 komentarze:

  1. Biedna Lana nie potrzebnie się zamartwia. Wszystko jakoś się ułoży. Trzeba czasu.
    Aw :3 To jest takie słodkie jak Brunz śpiewa jej na dobranoc :*
    Z niecierpliwością czekam na kolejny. Byle do piątku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaki rymy XD I to wszystko dzięki mnie... czuję się taka... SPEŁNIONA :D Jakkolwiek to zabrzmi :P
    Sucz... OMG kocham to słowo :D
    Lana jesteś piękna, młodziutka, bystra - Kochanie nie przejmuj się tą starą krową, a wszystko się ułoży :) Najlepiej jak się o czymś nie myśli, wtedy są najlepsze pomysły i natchnienia, bo kiedy mamy coś wymyśleć teraz i tu to za przeproszeniem g*wno jest :)
    Także czekam do obiecanego piątku :*

    OdpowiedzUsuń