wtorek, 29 września 2015

Rozdział 35

  Wtuliwszy twarz w puchową poduszkę rozchyliłam powieki i westchnęłam głęboko, gdy mój umysł na nowo zalały bolesne obrazy z dnia wczorajszego. Wszystko co po tamtym wieczorze miało się wyklarować, poplątało się i stworzyło tym samym niebotycznie zawiły labirynt, w którego środku utkwiłam bez szansy na jakąkolwiek odsiecz.
Z głębokiego zamyślenia gwałtownie wyrwała mnie czyjaś dłoń, która teraz delikatnie sunęła po złocistym paśmie moich włosów, westchnąwszy przeciągle przetarłam zaszklone oczy i przygryzając drżącą wargę zerknęłam w zatroskane oczy rodzicielki.
- Przykro mi skarbie...
Szepnęła, a po moim policzku spłynęło kilka palących łez.
- Ja... naprawdę chciałam z nim skończyć... chciałam by, było jak dawniej by, w końcu wszystko się ułożyło, ale gdy stanął przede mną... coś we mnie pękło...
Przerwałam niezdolna by, wydusić z siebie choćby najkrótszy wyraz, a delikatna dłoń mamy z czułością spoczęła na moim policzku.- Jak mogłam być tak...
- Ciiiiiiiii...już dobrze słońce. Każdy z nas popełnia błędy, jesteśmy tylko ludźmi i uwierz, że wszystko się jeszcze ułoży.Obiecuję.
Szeptała kojąco, co chwilę składając drobne muśnięcia wśród burzy potarganych włosów jednak w gruncie rzeczy obie wiedziałyśmy, że ów słowa nic już nie zmienią...- Nawet nie wiesz jak się, o ciebie martwiłam, po telefonie od Jane...
-  Jane ?
- Tak, to ona znalazła cię nieprzytomną...
- Jest tutaj ?
- Oczywiście. Zaraz po nią pójdę.
Odparła szatynka i ostatni raz ściskając moją dłoń wypuściła mnie z objęć, po czym wolnym krokiem ruszyła ku drzwiom prowadzącym na korytarz przed salą.
(...)
    Z płytkiego, urywanego snu gwałtownie wyrwał mnie cichy, kobiecy głos tuż nade mną.
 Z cichym jękiem uniosłem wzrok, a gdy moje oczy odnalazły karmelowe źrenice stojącej przede mną szatynki po moim ciele przebrnął ostry dreszcz.
-  A więc to ty...
Odparła krzyżując szczupłe ręce na piersi i przewiercając mnie na wskroś lodowatym spojrzeniem.
 Były takie podobne...
Przełknąwszy ciężko ślinę, skinąłem głową twierdząco i podźwignąwszy się z twardego krzesła ucałowałem jej dłoń.
- Peter Gene Hernandez...
Przykro mi, że musiała mnie pani poznać akurat w takiej sytuacji.
Powiedziałem niemal szeptem z trudem znosząc pełen napięcia kontakt wzrokowy, na co kobieta jedynie uśmiechnęła się chłodno.
- Cindia McCarthy...Nie powinieneś tu przychodzić, Peter.
Powiedziała chłodno, a w jej oczach zabłysły łzy.- Więc to wszystko było dla ciebie...
Dodała niemal bezgłośnie, po czym nawet na mnie nie patrząc ruszyła długim szpitalnym korytarzem na spotkanie wysokiej brunetce, która akurat nań wkroczyła.
Dopóki nie odwróciła głowy moje oczy z niemym pytaniem wodziły za jej smukłą postacią by, w końcu cofnąć mnie ponownie na rząd drewnianych krzeseł przy chłodnej, wybielanej ścianie...

                                                       *      *      *

- Jak się czujesz ?
Z bolesnego wodospadu wspomnień wnet wyrwał mnie zatroskany głos Jane.
- Sama nie wiem... Wszystko...wszystko zepsułam, Jane.
Szepnęłam z rozpaczą zerkając w kakaowe źrenice przyjaciółki.
- Nawet tak nie mów. Za tydzień staniesz na ołtarzu, powiesz sakramentalne  ,, tak" i zaczniesz żyć na nowo. Zaczniecie od początku...
tak jakby tamte dni nigdy nie miały miejsca...
tak jakby on...
- Nie, Jane. Nie stanę na ołtarzu i nie powiem ,,tak". Nie będę miała komu...
Przerwałam jej, a gdy zauważyłam, iż nie rozumie, dodałam.: Żadnego ślubu nie będzie...ani za tydzień, ani za miesiąc...nigdy.To koniec.
- Ale...O czym ty mówisz ? Jak to 'nie będzie' ?
Nie umiejąc wypowiedzieć tych słów jedynie oparłam głowę na poduszce i przymknąwszy powieki szepnęłam.:
- Żadne z zapewnień, nie było prawdziwe.Nigdy nie powiedziałam mu całej, szczerej prawdy. Okłamałam i siebie i jego, gdy mówiłam, że Hernandez nic dla mnie nie znaczy. To chore, ale ja... nigdy nie przestałam go kochać, wczoraj gdy wybiegłam z klubu... Po powrocie do domu wyznałam, że kłamałam. Artur był wściekły, padło kilka gorzkich słów, po czym wyszedł, a ja...nic nie poczułam. Zupełnie nic, tak jakby...
I choć miałam te słowa na końcu języka, wciąż były zbyt ostre by, przemknąć pomiędzy wargami...
- Nic dla ciebie nie znaczył...
Dokończyła brunetka, a moje źrenice ponownie zasnuła srebrzysta mgiełka łez. Rozchyliwszy wargi, szukałam słów które złagodziłyby, ból z jakim ostrza prawdy wbijały się w obolałe serce, lecz nim jakikolwiek wyraz zdołał wypełznąć zza drżących warg, do sali weszła smukła, rudowłosa kobieta i obdarzywszy nas słabym uśmiechem, oznajmiła.:
- Pan Hernandez chciałby, się z panią widzieć panno McCarthy.
Na dźwięk jego nazwiska ze świeżej rany rozdartego serca na nowo wytoczyła się pełna bolesnej tęsknoty, rubinowa krew...
- Proszę mu przekazać, że nie chcę go widzieć.
 Nigdy więcej.
Szepnęłam słabo, a gdy zamknęły się za nią drzwi nie zważając na wpatrzoną we mnie Jane z rozdzierającym każdy skrawek mnie płaczem rzuciłam się na poduszkę.
Po długiej godzinie wypłakiwania oczu w końcu zmorzył mnie sen, a wraz z nim nadzieja, że już się z niego nie obudzę...
                                                         *      *      *
- To już wszystko.
Odparłam, dokładnie omiatając zalane bielą, szpitalne pomieszczenie i z nieznacznym wysiłkiem unosząc czarną, sportową torbę wypełnioną ubraniami.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł ?
Ucieczka nic nie zmieni...
Zagadnęła przyjaciółka, z rozmachem otwierając bagażnik swojej, sportowej Hondy.
- Wiem, ale...na razie to najlepsze wyjście.
 Nie umiałabym po prostu spojrzeć mu w oczy.
Zauważyłam, z głębokim westchnieniem opadając na przednie siedzenie od strony pasażera.
 Przez resztę popołudnia nie odzywałyśmy się do siebie, dzięki czemu już godzinę później obładowane walizkami pełnymi moich rzeczy zamknęłyśmy dom, w którym od teraz nie dane mi było mieszkać i upchnąwszy wszystkie bagaże na tylne siedzenia samochodu ruszyłyśmy ku posiadłości moich rodziców, na drugim końcu Miasta Aniołów.
Nie umiejąc znieść pełnej napięcia ciszy, gdy tylko samochód stanął na żwirowym podjeździe chwyciłam klamkę, gotowa bez słowa zniknąć za drzwiami domu rodzinnego, gdy do moich uszu doszedł cichy głos brunetki.
- Lana...
Obróciwszy głowę w jej stronę zastygłam w bezruchu w ciszy obawiając się tego, co chciała powiedzieć.- Zastanów się, do czego dążysz...
Dokończyła przeszywając mnie zaszyfrowanym spojrzeniem.
- Do skończenia z przeszłością Jane.
Do skończenia, z przeszłością...
Odparłam zdawkowo i zabierając wszystkie swoje bagaże trzasnęłam drzwiami samochodu, niczym drzwiami do minionych dni...
__________________________

Wybaczcie spóźnienie po prostu...moje życie osobiste trochę mnie pochłonęło i zabrało czas na pisanie... Po za tym sporo czasu spędzam w szkole i rzadko kiedy po powrocie mam wystarczająco dużo weny by, móc napisać udany, sensowny rozdział.
Właśnie, rozdział.
Jak Wam się podobał ?
Piszcie Wasze opinie i wracajcie w sobotę !
A teraz ogłoszenia...:)
Wchodząc na bloga pt.: Ride or Die  zajrzyjcie do archiwum !
:*
Ps. Dziękuję, za wytrwałość kochani.
<3

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 34

  Los nigdy nie jest łaskawy, serce tak naprawdę jest tym który wykłada karty, a umysł...jest po prostu omylny... 
I choćbyś z tym walczył...
Jest coś czego nie zwalczysz nigdy, żadnym sposobem.- Emocje...
(...)
   Od dłuższej chwili wpatrywałem się w anielską biel sukni, elegancko opinającej się na smukłym ciele szatynki, która teraz wolnym krokiem zmierzała do ołtarza, gdzie czekał na nią narzeczony. W końcu ksiądz zaczął wygłaszać swoją utartą formułkę, przyszli nowożeńcy złożyli przysięgę, kapłan zapytał zgromadzonych, czy ktokolwiek nie zgadza się na ślub, rozchyliłem wargi podejmując próbę wydobycia z gardła krzyku, lecz mój głos zamarł, gdzieś na wysokości krtani.
- Tak więc, ogłaszam was mężem i żoną...
- Nie !
Wrzasnąłem i gwałtownie rozchyliwszy powieki przetarłem zroszoną kroplami potu twarz. Po czym podźwignąwszy się na łokciach rozejrzałem się po pomieszczeniu, rozpaczliwie walcząc z wszechobecną czernią i powoli uspakajając drżący, urywany oddech.
- Bruno ?
Przez uchylone drzwi wnet wpadła srebrna smuga by, w następnej chwili pomieszczenie rozświetlił ostry snop białego światła.- Stary wszystko w porządku ?
Nie bardzo umiejąc odpowiedzieć jedynie westchnąłem przeciągle, po czym strząsając z siebie resztki minionego koszmaru ruszyłem ospale w jego stronę.
- Która godzina ?
- Masz jeszcze dwadzieścia minut...- Bąknął ciemnoskóry, a obdarzywszy mnie osobliwym spojrzeniem, dodał.: Jesteś pewien, że...
- Nigdy niczego nie byłem tak pewien, Phil.
Mruknąłem, ucinając krótko, a przetarłszy twarz ruszyłem ku masywnym drzwiom, oddzielającym studio od innych pomieszczeń.
                                               
                                                                *      *      *
 W jednej chwili wszystkie światła zgasły, muzyka ucichła, ludzie przestali tańczyć.
Nie puszczając dłoni szatyna, z którym przetańczyłam ostatni kwadrans rozejrzałam się po ciemnej otchłani klubu, a mój wzrok utonął w niewielkim punkcie bieli gdzieś za parkietem.
 Salę wnet wypełniły pierwsze nuty jakiegoś utworu, biel przysłoniła ciemna postać...
A w powietrzu uniosły się pierwsze słowa...
- If you ever leave me baby
Leave some morphine at my door.
' Cause it would take a whole lot of medication
To realize what we use to have,
We don't have it anymore...

ścieżka dźwiękowa )

 Czułam jak moje gardło się zaciska, jak pod powiekami wzbierają łzy, jak moje serce wydziera się z piersi.
Wrócił...
Stał tam, chociaż był tak daleko ode mnie czułam na sobie jego wzrok i wtedy pomimo ciemności nasze spojrzenia się odnalazły.Moje ciało przeszył ostry dreszcz.
- Bruno...
Jęknęłam cicho i w pośpiechu uwolniwszy się od dotyku Matta niemal na oślep, z trudem powstrzymując spazmy płaczu ruszyłam w stronę toalet by, już w następnej chwili zatrzaskując za sobą drzwi z rozdzierającym moje wnętrze szlochem opaść na zimną posadzkę tuż obok obszernego zlewu.
Myliłam się, myliłam się myśląc że zdołam się uwolnić, że zapomnę, że zacznę od nowa.
Bez niego.
Przyjęłam, że dam radę się pozbierać bo, chciałam żeby tak było, ale... byłam zbyt słaba by, okłamać własne serce.
 W jednej chwili drzwi się otworzyły, a moje zmysły poczęły chłonąć najpiękniejszy zapach jaki kiedykolwiek poznały, walczyłam by, nie podnieść wzroku lecz poległam i pozwoliłam by, moje ciało zalała kolejna fala bólu.
Oto stał przede mną mężczyzna, któremu oddałam wszystko, który jednym słowem pozwolił mi się wykrwawić przez potok łez, a którego jednak nie umiałam odkreślić grubą linią...zostawić za sobą.
 W końcu przetarłszy podpuchnięte oczy,z wolna podniosłam się z podłogi.
- Lana...
Szepnął brunet, z każdym ruchem zmniejszając dystans pomiędzy nami by, finalnie nasze ciała dzielił jedynie mały przesmyk.
Nie wiele myśląc po prostu wtuliłam się w jego tors, a on objąwszy mnie ściśle zatopił twarz w kaskadzie włosów, które spływając falą przez ramię oblepiały mokry szkarłat policzków.
- Przepraszam kochanie...zachowałem się jak...zwykły idiota, ale...
Zaczął, po czym delikatnie ujmując w palce moją twarz złączył nasze czoła i utopił mnie w odmętach kawy pod swoimi powiekami.
Moje serce drżało, moja szczęka pozostawała zaciśnięta, a moje ciało drżało od nadmiaru silnych emocji.
Nasze usta się odnalazły, a moje serce poczęło się łamać na nowo.
- Nie !
Szepnęłam gwałtownie go od siebie odpychając.- Nie masz prawa tak po prostu tu
 przyjść i... Nie !
- Lana, proszę pozwól mi...
- Co ? Pozwolić ci na nowo złamać mi serce ? Za kogo ty się masz ?! Myślisz, że jesteś jakimś pieprzonym cudotwórcą ?! Jesteś nikim ! Rozumiesz ?! Nikim ! I dla mnie na zawsze pozostaniesz tylko i wyłącznie NIKIM !
- Uspokój się...
Szepnął, a pod moimi powiekami ponownie wezbrały łzy.
- Zostaw mnie.
Jęknęłam wyrywając się spod jego dotyku i biegiem wypadając z pomieszczenia.
(...)
- Lana !
Krzyknąłem łamiącym się głosem, ale jej już nie było.
Z głębokim westchnieniem oparłem czoło, o chłodne drzwi łazienki i przymknąłem oczy z całych sił starając się uspokoić dudniące w piersi serce.
W końcu z głębokim westchnieniem rozchyliłem powieki, a rzuciwszy szybkie spojrzenie na postać w lustrze wybiegłem z pomieszczenia.

                                                  *      *      *
Gdy dopadłem do drzwi klubu zatrzymała mnie czyjaś silna dłoń, z rozszalałym tętnem patrzyłem jak smukła szatynka znika gdzieś za zakrętem, a gdy zniknęła mi z oczu z rozpaczą zerknąłem na tego, który mnie powstrzymał.
- Dlaczego to zrobiłeś ?!
Warknąłem, obrzucając przyjaciela nienawistnym spojrzeniem.
- Stary...może lepiej by, było...spasować ?
Na dźwięk tych słów moje źrenice się rozszerzyły, a ciało stężało.
- Nie.
Odparłem stanowczo po czym wyszarpując się z jego uścisku pchnąłem skrzydło masywnych wrót.
(...)
  Oddychając głęboko przekręciłam klucz w drzwiach domu i przestąpiwszy jego próg oparłam się o nie plecami, pozwalając by, płonące policzki po raz kolejny oblała fala piekących łez.
- Co tutaj robisz ?
Gwałtownie rozchyliwszy przymknięte powieki spojrzałam z bólem w źrenice Szwajcara.
- On...- zaczęłam, ale mój głos uwiązł w zaciśniętym rozpaczą gardle.
- On tam był...
Dokończył za mnie Artur, a ja jedynie skinęłam głową.
- Cholera...- jęknęłam, chowając twarz w zziębniętych dłoniach.- To boli...tak cholernie boli.
- Ale co ?
- Że wciąż...kłamałam....
- Co takiego ?
- Słyszałeś ! Kłamałam gdy przysięgałam, że to koniec...
Mężczyzna zamilkł na moment, po czym zaciskając pięści wrzasnął.:
- Ty cholerna szmato ! Kłamałaś od samego początku i nawet po wszystkim patrzyłaś mi w oczy pieprzyłaś te kłamstewka i nawet nie mrugnęłaś ! Mam tego dość !
Wykrzyczał po czym przepchnąwszy się do drzwi spojrzał na mnie pogardliwie i odparł.: Wierzyłem ci, jak cholerny idiota, wierzyłem w każde twoje słowo. To koniec, rozumiesz ?
- C-co ?
Jęknęłam gwałtownie skupiając na nim całą uwagę.
- Nie będzie żadnego ślubu !
Warknął po czym wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.
Moje serce...
Nawet nie drgnęło.
Jeszcze długi czas siedziałam pod drzwiami i podejmowałam próby ukojenia władającego moim ciałem bólu, a gdy choć na moment go poskromiłam wstałam na równe nogi i wykończona ruszyłam w stronę salonu.
W jednej chwili cały świat poszarzał, opustoszał...
Poczułam nagły ucisk w skroni, ziemia się osunęła, a potem pozostała już tylko ciemność...
______________________________
 Oto jest !
Miał być wczoraj, ale nieplanowanie wybyłam z domu, a po powrocie byłam zbyt zmęczona by, napisać coś przyzwoitego... więc przepraszam za dzień zwłoki.
Jak Wam się podoba ?
Jak myślicie, to już ostateczny koniec ?
Piszcie Wasze opinie, bowiem jestem ciekawa.:D
I zapraszam Was niestety dopiero w przyszłą niedzielę...
Love you !
<3

sobota, 12 września 2015

Rozdział 33

 - Życzy pan sobie czegoś jeszcze ?
Zagaił uprzejmie barman, gdy tylko wychyliłem niewielką szklankę złocistego trunku.
- Jeszcze raz to samo.
Burknąłem, z niezadowoleniem zerkając na treść wiadomości od Ryana.- Kretyn...
Syknąłem przez zęby, prześlizgując się wzrokiem po kolejnych literach.
- Słucham ?
Doszedł mnie głos mężczyzny zza kontuaru, przerażony gwałtownie zwróciłem się ku niemu, omal nie wywijając pokaźnego orła do tyłu.
- To nie do pana.
Pospieszyłem z wyjaśnieniem po czym objąwszy palcami szkło wypełnione kolejną porcją whisky, znacząco spojrzałem na ekran telefonu. Ten jedynie uśmiechnął się niepewnie i skinąwszy głową wrócił do swoich obowiązków.
- No stary ! To zdrowie, za ,, It will rain" !
Usłyszałem radosny głos brata, a już po chwili jego dłoń z siłą wylądowała na moim ramieniu.
- Tja...
Mruknąłem na moment podnosząc wzrok z nad ekranu telefonu, stukając szklanką w kieliszek i unosząc ją do ust.
- Wszystko w porządku ?
Na dźwięk głosu przyjaciela, z moich ust uciekł cichy pomruk niezadowolenia.
Kurwa, czy na prawdę nie można mieć chociaż chwili spokoju ?!
Pomyślałem i wsuwając urządzenie do kieszeni spodni odwróciłem się twarzą do sterczącego za mną już od dłuższej chwili Phila.
- Tak, wszystko OK.
Wymamrotałem spoglądając mu w twarz i siląc się na uśmiech. Widziałem, że chce jeszcze coś powiedzieć, ale zważywszy na  moją niemrawą minę najwyraźniej zmienił zdanie i posyłając mi słaby uśmiech ruszył w stronę parkietu, na którym rządziła już reszta zespołu. Przyglądając się ich podrygom  poczułem jak urządzenie w mojej kieszeni przeszywa wibracja, przewróciwszy oczami zerknąłem na ekran, a upewniwszy się, iż pozostanę nie zauważony chwyciłem kurtkę i szybkim krokiem opuściłem klub.
                                                     *      *      *
 Ustawiwszy samochód pod posesją znajomego oparłem głowę, o zagłówek i wsparłszy ręce na kierownicy z zaciśniętymi zębami wpatrywałem się przed siebie.
- Co ja tu kurwa robię ?
Wymamrotałem do samego siebie i wziąwszy parę głębszych wdechów wysiadłem z auta, kierując się ku frontowym drzwiom okazałego domu by, już po chwili bezceremonialnie wkroczyć do zacienionego holu, a następnie rozsiąść się na obitej czarną skórą sofie na środku klimatycznie oświetlonego salonu.
- Yyymm... Bruno ?
 Z chwilowego zamyślenia w jakie wpadłem wpatrując się w migoczący obraz telewizora gwałtownie wyrwał mnie zaskoczony głos Ryana, który już po chwili dzierżąc w dłoni otwartą butelkę browara z szelmowskim uśmiechem dosiadł się obok mnie.
- Rozmyśliłeś się ?
Zagadnął i pociągnąwszy łyka z butelki wbił we mnie ciekawskie spojrzenie.
- Nie.
Wzruszyłem ramionami i posyłając mu ukradkowe spojrzenie na powrót utkwiłem spojrzenie w ekranie przed nami.- Przyszedłem, żeby ci osobiście powiedzieć, że nie będzie już żadnego interesu, ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy.
Mam dość rozumiesz ?
Mam dość twoich popapranych pomysłów i świecenia za ciebie oczami, gdy nie wypalają.
Powiedziałem na jednym wdechu, po czym spojrzałem na niego badawczo, chcąc się upewnić, że zarejestrował każde z wypowiedzianych przeze mnie słów.
- I to wszystko dla jakiejś osamotnionej laski ?
Bąknął kręcąc głową z niedowierzaniem, a po moich plecach przebiegł dreszcz.
- Nie tylko.
Mruknąłem wymijająco, nie odrywając wzroku od  telewizora.
- Ale głównie dla niej ?
Naciskał wgapiając się w moją twarz tak jakby chciał przewiercić wzrokiem moje myśli.
- Może.
Wzruszyłem obojętnie ramionami, na co ten wybuchnął śmiechem i sprzedając mi siarczystego kuksańca odparł.:
- Dla pierwszej lepszej laski chcesz puścić taką kasę...
Ty na prawdę masz nierówno pod czaszką.
- I kto to mówi.
Mruknąłem cicho, jednak wciąż wystarczająco głośno by, usłyszał.
- W jakim ty świecie żyjesz ? Stary, to nie romantyzm !
Nie ta, to inna.
Laski przychodzą i odchodzą...
Powiedział bez emocji, a mi aż zaparło dech.
To był najbardziej kretyński i egoistyczny wywód jaki kiedykolwiek słyszałem !
- Czy ty kiedykolwiek się zakochałeś ?
Palnąłem bez namysłu, a gdy ten wybuchnął śmiechem od razu pożałowałem swoich słów.
- Najwidoczniej nie.
Sapnąłem przewracając oczami i upijając łyk wody z cytryną jaką zostałem poczęstowany.
- Czy ty właśnie próbujesz powiedzieć, że poczułeś do niej miętę ?
Odpowiedział pytaniem na pytanie, po czym na nowo zaniósł się śmiechem, a ja wnet poczułem silną potrzebę by, rozbić mu tą butelkę na głowie.
Zachowywał się jak skończony dupek.
Nic nie odpowiedziałem, a on parsknąwszy z rozbawieniem wymruczał coś pod nosem i rzuciwszy mi rozbawione spojrzenie pociągnął z szyjki kolejne kilka łyków.
Nie, poprawka.
On był skończonym dupkiem.
Nie chcąc już dłużej wysłuchiwać żałosnych tyrad na temat niższości kobiet i naiwności Lany, z rozległym westchnieniem podniosłem się z kanapy i skierowałem do drzwi.
Nim jednak zdążyłem je otworzyć w moich uszach ponownie zabrzmiał jego kpiący głos.:
- Wciąż wierzysz, że ją odzyskasz ?
Nic nie odpowiedziałem, uznając, że  moje słowa najprawdopodobniej i tak nic nie zmienią, a zarzuciwszy kurtkę na ramiona postąpiłem krok poza próg domu i z niekrytą wściekłością trzasnąłem za sobą drzwiami.
Muszę znaleźć jakiś sposób by, znów była moja...
______________________________________________

Dobry wieczór !
Wieem, zdecydowanie zbyt późna pora na wstawianie odcinka i to jednego z najkrótszych odcinków jakie ostatnio napisałam...,ale mówiąc szczerze...
wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia skutecznie zabrały mi czas jaki chciałam poświęcić powyższemu rozdziałowi...
No, mniejsza o to.
Jak Wam się podobał ?
Piszcie Wasze opinie i wracajcie w przyszłą niedzielę !
< Będzie gorąco :>.
Love you !

czwartek, 10 września 2015

Rozdział 32

   Ze specjalną dedykacją dla Iwony- mojej prywatnej mentorki do pisania.
:*
_____________________________

  Westchnąwszy głęboko dopięłam ostatni guzik białej koszuli, a wsunąwszy ją w czarne rurki zerknęłam na swoje odbicie.
Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, lecz przy dłuższej obserwacji z łatwością można było dostrzec cienie pod oczami i przemęczone spojrzenie, będące konsekwencjami krótkiego, urywanego snu jakim ostatnimi czasy raczyła mnie noc...
(...)
    -Wszystko w porządku ?
Zagadnęła blondynka, gwałtownie wyrywając mnie z małego światka wspomnień w jakim przed kilkoma chwilami utonęłam.
- Słucham ?
Bąknęłam, wnet zdając sobie sprawę iż od dłuższego czasu nawet nie mrugnęłam...
- Pytam, czy wszystko OK ? Ostatnio nie wyglądasz najlepiej...
Powtórzyła dziewczyna wbijając we mnie zatroskane spojrzenie i zajmując miejsce po przeciwnej stronie stolika.
- Tak, tak... ostatnimi czasy po prostu kiepsko sypiam...
Zbagatelizowałam, a chcąc odwrócić jej uwagę od mojego mizernego wyglądu skinęłam na arkusz, który nieprzerwanie trzymała w dłoni.- A to co ?
Niebieskooka jeszcze przez chwilę wpatrywała się we mnie zmieszana tak nagłą zmianą tematu, po czym potrząsając głową na nowo przybrała twarz w uśmiech i położyła kartkę tak bym mogła przeczytać zawarte na niej słowa.
Prześlizgnąwszy wzrok po starannie wykaligrafowanym zdaniu, ponownie zwróciłam spojrzenie na moją rozmówczynię i wybałuszając ze zdziwieniem oczy, jęknęłam. :
- I to niby ma pomóc ? Przecież Posner to oczko w głowie Stradfordowej ! Wątpię, że...
Nim jednak zdążyłam wyrazić swoją niepewność przerwał mi pewny głos blondynki.:
- Oczywiście, że pomoże. Oczko, nie oczko, ale mimo wszystko wydaje mi się,  że ona jest zbyt pazerna by, pozwolić sobie na stratę dobrego imienia, a szczególnie po tym jak wybroniłaś Bruna. Jesteś dobrym adwokatem i ona też dobrze wie, że jeśli cię zwolni z pewnością z otwartymi ramionami przyjmie cię ktoś inny...
- Tak sądzisz ?
Bąknęłam, uśmiechając się pod nosem na myśl, o pochlebstwach jakie, może i nieświadomie Susane zawarła w swojej wypowiedzi...
- Ja to wiem. To jak ? Podpiszesz i zaniesiesz to na jej biurko ?
- Niech będzie...
Westchnęłam głęboko, dołączając swój podpis do pozostałych...- Ale zanim oddam mu tą przysługę, Posner musi po sobie posprzątać.
Dodałam i opróżniwszy papierowy kubek po kawie, wyrzuciłam go do śmietnika, po czym opuściłam kafejkę, kierując się do tego, który przed kilkoma tygodniami zabrał mi skrawek prywatnego życia...
                                                                     
                                                                       *      *      *    
Zatrzasnąwszy za sobą drzwi oparłam się plecami , o ich framugę i wbiłam wzrok w przypatrującego mi się z uśmiechem mężczyznę.
- No, proszę ! Panna McCarthy we własnej osobie...
Bąknął ironicznie,na co moje oczy zatoczyły teatralne koło, a nim zdążył coś jeszcze wybełkotać ostro ucięłam jego idiotyczną zaczepkę.
- Daruj sobie. Oboje wiemy po co tu jestem...- syknęłam, gromiąc go pogardliwym spojrzeniem.- Więc teraz z łaski swojej rusz cztery litery i spraw by, ta plotka zniknęła z wszelkich mediów w jakich zaistniała.
- Nie jestem cudotwórcą Słońce.
Prychnął dorzucając kolejną już iskrę do płonącego we mnie ognia.
Na te słowa z trudem hamując się od sprzedania mu sierpowego, postąpiłam parę kroków ku niemu i oparłszy dłonie na dębowym blacie biurka, odparłam.:
- W takim razie, dobrze ci radzę, abyś się nim stał.
Tak jak myślałam, w pierwszej chwili po prostu się roześmiał lecz widząc mój lodowaty wzrok opanowując chichot, zapytał.:
- Czy to jest groźba ?
- Jedynie rada.
Odparłam oschle i odwróciwszy się na pięcie opuściłam pomieszczenie.
(...)
     Z sercem podchodzącym do gardła i niemal rozdzierającym mi żyły pulsem niepewnie zacisnąwszy piąstkę, delikatnie zapukałam do drzwi biura dyrektorki, a usłyszawszy krótkie  ,, proszę" z trudem opanowując drżenie kolan wyprostowana i pozornie pewna siebie wkroczyłam do pomieszczenia i złożywszy na jej biurku biały arkusz, odparłam.:
- Witam, jestem tutaj aby w imieniu wszystkich pracowników złożyć do pani rąk dokument z prośbą.
- Prośbą ?
Powtórzyła kobieta, a po moich plecach przegalopował ostry dreszcz. Nie zdobywając się na wykrztuszenie słowa, jedynie skinęłam głową twierdząco.
- Myślę, iż jakiejkolwiek tłumaczenia okażą się zbędne, ponieważ wszystko zostało zawarte na zalegającym przed panią arkuszu. Pani rolą natomiast będzie wydanie decyzji, czy prośba jest słuszna.
Powiedziałam w końcu, przerywając panującą pomiędzy nami ciszę, na co ta nawet nie podnosząc wzroku z nad kartki skinęła twierdząco i dała mi znak bym opuściła biuro.
Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi ktoś pociągnął mnie za rękę i po chwili wprowadził do zapełnionej po brzegi kawiarni.
Dopiero po chwili zdołałam się zorientować w sytuacji i z trudem nabierając powietrza, odchrząknęłam co zwróciło ku mnie dziesiątki ciekawskich spojrzeń.
- Rozpatrzy ją.
Odparłam krótko, a pomieszczenie na nowo spowił gwar, radosnych rozmów i drwin.
- Mówiłam, że nie będzie aż tak strasznie...
Usłyszałam za sobą głos Susane, a odwróciwszy się w stronę z którego dochodzi zostałam obdarzona serdecznym uściskiem.
- To prawda... Było jeszcze gorzej !
Powiedziałam, po czym obie wybuchnęłyśmy, krótkim śmiechem.

    * Tydzień później*

- Ty podła szmato !
Na dźwięk tych słów odchyliłam się delikatnie na fotelu i zerknęłam z rozbawieniem na kipiącego ze złości Jack'a, który teraz niemal susami przemierzał moje biuro.- Co to do cholery jest ?!
Krzyknął ciskając na blat przede mną zadrukowany papier z podpisem Stradfordowej.
- Jak mniemam to twoje wypowiedzenie.
Odparłam z trudem powstrzymując napad śmiechu.
- To widzę ! Ale...
- Skoro widzisz to po co pytasz ?
Zapytałam uśmiechając się pod nosem, a tym samym doprowadzając go do białej gorączki.- Z tego co pamiętam sam powiedziałeś, że w tej kancelarii nie ma miejsca na nas dwoje...
- Miałem na myśli ciebie.
Warknął najwyraźniej nie pocieszony faktem przytoczenia jego własnych słów przeciwko niemu.  Na moment zagryzł wargę i już miał na końcu języka kolejną obelgę, gdy wnet całe pomieszczenie wypełnił dźwięk otwieranych z łoskotem drzwi.
- Panie Posner... pan jeszcze tutaj ? Z tego co wiem już pan tutaj nie pracuje.
Zabrzmiał głos Stradfordowej, a mężczyzna momentalnie odskoczył niczym oparzony i rzucając mi gniewne spojrzenie otworzył usta by, coś powiedzieć lecz nim wydał z siebie dźwięk,  kobieta dodała ostro.:
- Jeśli chce pan zachować resztki godności, radziłabym po prostu wyjść.
Jack nagle zmalał i niczym zbity pies, z podkulonym ogonem, szybkim krokiem, nawet się nie odwracając opuścił pomieszczenie.
Kobieta jeszcze chwilę patrzyła na mnie z delikatnym uśmiechem, po czym jakby zapominając po co przyszła zamknęła za sobą drzwi.
Jeszcze jakiś czas niczym w transie wgapiałam się w przestrzeń przed drzwiami, w której chwilę temu miało miejsce osobliwe zajście po czym wybuchając śmiechem wystukałam wiadomość do Jane.:
Lana : Musimy to opić !
Po czym pozbierałam swoje rzeczy i wyszłam z biura...
______________________________________

Cześć !
Po stokroć przepraszam Was, że rozdział nie ukazał się ani wczoraj, ani w niedzielę, a dopiero dzisiaj, lecz niespodziewanie w moim rodzinnym życiu powstały pewne komplikacje, a szkoła...
Uhh... no mniejsza z tym...
A jak Wam mija drugi tydzień edukacji ?
I jak Wam się podoba rozdział ?
Piszcie bo, jestem ciekawa ! :))
Na następny natomiast zapraszam już po jutrze !
Love you so much, and see ya on Saturday !
<3<3