niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 19

    Z narastającą , niemalże sięgającą zenitu ekscytacją przekręciłam kluczyk w zamku od drzwi domu Bruna i wślizgnęłam się do spowitego gęstą ciemnością wnętrza. Dom był pusty, a gdy zapaliłam światło zauważyłam również, iż był niemal nadmiernie uprzątnięty, jakby chłopak chciał stworzyć wobec kogoś niezrozumiałe dla mnie pozory... Ignorując jednak dziwne wrażenie jakie sprawiała cała ta sytuacja zdjęłam buty i kurtkę, po czym przeszłam do kuchni, gdzie zaparzywszy sobie herbatę przysiadłam na jednym z wysokich stołków ustawionych po obu stronach czarnego, połyskującego barku i wystukałam numer Hawajczyka, a ponieważ jedynym odzewem jaki otrzymałam był uprzejmy komunikat, iż nie może chwilowo odebrać podjęłam kolejne próby, które tak jak i  pierwsza zakończyły się fiaskiem.
W końcu zrezygnowana powędrowałam do łazienki, gdzie po długiej, gorącej kąpieli  odprawiłam standardową, wieczorną  toaletę i skierowałam się do salonu, jednak gdy przechodziłam koło wiodących ku górze schodów zawahałam się na moment...
Owszem Marsa nie ma w domu, ale przecież gdyby był nie kazałby, mi spać na kanapie w salonie... - przebrnęło mi wspaniałomyślnie przez głowę i nie zastanawiając się, ani chwili dłużej skierowałam się na górę, gdzie niczym nastolatka rzuciłam się na spore, elegancko zaścielone łoże, tym samym wtulając twarz w pachnącą poszewkę poduszki...
Boże jego zapach, dom,on sprawiał, że naprawdę nie byłam Laną, którą sama znałam nie wspominając już, o czekoladowych tęczówkach, czy jego subtelnym dotyku...
Wnet tchnięta dziwnym impulsem wzięłam do ręki komórkę i wybierając numer brązowookiego, wystukałam krótką wiadomość :
Lana : Dobranoc.
Bruno : Dobranoc Słońce.
           Ps. Improwizuj.
Przebiegłam parę razy po treści odpowiedzi usiłując dojść do czego odnosił się dopisek.
 W końcu znużona bezowocnym rozmyślaniem ostatni raz rzuciłam okiem na ekran telefonu, po czym przyłożywszy policzek do poduszki wtuliłam się w ramiona Morfeusza...

                                                                *      *      *
 Do moich uszu dobiegło głośne, wręcz agresywne pukanie do drzwi wpierw niewiele myśląc, o tym kim był natrętny gość stojący pod drzwiami po prostu obróciłam się na drugi bok i zakrywając głowę kołdrą spróbowałam powrócić do krainy snu, lecz nie było mi to dane bowiem pukanie nie ustawało, ponadto zdawało się wręcz nasilić...
 - Idę.- Burknęłam, zwlekając się z łóżka i zamieniając piżamę na pierwszy lepszy zestaw ubrań jakie wyszperałam w torbie. Nawet nie spoglądając jak wyglądam wybiegłam z sypialni by, po chwili zatrzymać się niemal na samych drzwiach.
- Kto tam ?- Zapytałam z przyzwyczajenia i już miałam nacisnąć na klamkę, gdy moja ręka wnet zastygła i poczęła trwać w drżeniu niemal jej dotykając.
- Proszę otworzyć, policja.
Z trudem przełykając ślinę, wpuściłam dwóch umundurowanych mężczyzn do środka i przez moment cała nasza trójka mierzyła się wzajemnie wzrokiem.
-  Witam, jestem Jordan Write, a to George Lambert.Mamy nakaz przeszukania tego domu.- Odparł jeden z nich, gdy w końcu zmierzył mnie całą od góry do dołu.
- Przeszukania ?
- Otóż to, przepraszam, czy zastaliśmy pana Hernandeza ?
Przez chwilę patrzyłam na nich bez mrugnięcia by, w końcu z trudem opanowując zaskoczenie udzielić odpowiedzi.:
- Przykro mi, ale nie.
Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym odezwał się drugi z nich :
- Jeśli więc można wiedzieć, rozumiem, iż jest pani kimś z rodziny ?
I w tym momencie w pełni zrozumiałam sens zdawkowej wskazówki jaką Bruno zamieścił we wczorajszym sms-ie.
- Nie do końca.... Jestem- powiedz to !-...partnerką.
- Ach tak...
Przez chwilę zapadła niezręczna cisza, którą niebawem przerwał jak sądzę pan Write :
- Tak więc pani pozwoli.- To mówiąc okazał papier z nakazem i wraz z towarzyszem rozpoczął dokładne oględziny wszelkich kątów i zakamarków.
 Ja natomiast stałam z zadrukowanym świstkiem w ręce i próbowałam uświadomić sobie, że ta cała szopka dzieje się w rzeczywistości i, że chcąc nie chcąc jestem jej częścią...
 Chociaż mężczyźni wykonując zlecone zadanie poruszali się sprawnie i choć żadne z miejsc nie przykuło ich nadmiernej uwagi zdawało mi się, że zanim przemieszczą się z pokoju do pokoju minie wieczność, po za tym ze zdenerwowania ściskał mi się żołądek i odczuwałam lekkie nudności, jakbym naprawdę miała przed nimi coś do ukrycia.

                                                                *      *      *
 - Cóż niema tu nic, co mogłoby, budzić jakiekolwiek zastrzeżenia.
Stwierdził Lambert, na co momentalnie z moich płuc wydostały się całe pokłady powietrza, które zdawały się weń zalegać, od momentu wpuszczenia funkcjonariuszy do domu.
Obaj wnet zwrócili wzrok ku mnie.
- W takim bądź razie przepraszamy za najście.
Ciągnął szatyn, składając na mojej dłoni kulturalny pocałunek.
- Nic się nie stało i jeśli mają panowie ochotę, również zapraszam na kawę.- Odparłam uprzejmie, choć w duchu marzyłam by, tak szybko jak się pojawili, opuścili ten dom.
- Och nie, nie będziemy nadużywać pani uprzejmości, jeszcze raz przepraszamy, miłego dnia i do widzenia.
To mówiąc ruszyli w stronę drzwi by,  niebawem rozpłynąć się w nieustającym  pędzie i gwarze Los Angeles.
  Ruszyłam do kuchni, a zrobiwszy sobie śniadanie i kawę rozsiadłam się wygodnie na kanapie w salonie.
 Nieoczekiwane odwiedziny policji zasiały w mojej głowie ziarnko niepewności, co do tego, czy brązowooki, aby na pewno mówi mi, o wszystkim co dotyczy całej tej sprawy...
 Z zamyślenia wnet wyrwał mnie dzwonek do drzwi, na którego dźwięk po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Mimo to odstawiłam naczynia do zlewu i udałam się do drzwi, a otworzywszy je zaczęłam :
- Możesz...-  lecz nie zdążyłam wypowiedzieć ani słowa więcej, gdyż moje ciało zostało gwałtownie i z niemałą siłą przyparte do ściany...
______________________________

Jaka Wasza ocena ? :D
( Wiem, odcinek miał być dopiero jutro, ale no nie mogłam się powstrzymać ! ... :):D
A co do pytania : odnosi się ono zarówno do odcinka, jak i zmiany wprowadzonej na blogu, polecam Wam obejrzenie zwiastuna- osobiście, kocham go !
Niemal tak bardzo jak Was i pisanie tego opowiadania ;D...
<3<3
To ten... czytajcie, oglądajcie iii wracajcie koniecznie w środę !!!!
< Oj, będzie się działo...>
:*

piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 18

    Przez otwarte okno balkonowe wpadła złota smuga światła słonecznego, nie odrywając głowy od poduszki zakopałam się głębiej pod kołdrę i podjęłam próbę ponownego zapadnięcia w sen. Jeszcze nim rosa spłynęła z delikatnych płatków kwiatów, jeszcze nim na dobre się rozpoczął wiedziałam, że dzień ten dołączy do poszerzającego się wachlarza dni  niemiłosiernie długich i trudnych...
 Finalnie dałam za wygraną i z wolna  odkrywając, podniosłam się do siadu skrzyżnego by, po chwili poczłapać do łazienki, a z niej odświeżona i ubrana w czyste rzeczy zbiegłam na dół.
Ku mojej uldze żaden z rodziców nie krzątał się jeszcze po kuchni, więc zaparzywszy sobie gorącej herbaty wyszłam z pomieszczenia na ogród i dzierżąc w dłoni kubek z parującym napojem rozsiadłam się na jednym z ratanowych foteli w głębi zacisznego świata flory...

                                                   *      *      *
- Tutaj jesteś !
Wnet na fotelu obok mnie przysiadła mama i choć nie patrzyłam w jej stronę wyraźnie czułam na sobie jej zmartwiony wzrok. W końcu walcząc sama ze sobą zwróciłam oczy ku niej i obdarzywszy ją delikatnym uśmiechem zaczęłam :
- Mamo...bo, wiesz muszę ci powiedzieć coś...ważnego.
Kobieta spojrzała mi głęboko w oczy, a z jej spojrzenia przebijał milczący strach przed tym, co niebawem miała usłyszeć z moich ust.- Tylko wolałabym, porozmawiać w cztery oczy.
To mówiąc rzuciłam ukradkowe spojrzenie w stronę domu, z którego akurat wyłonił się tata i posyłając nam szeroki uśmiech odparł :
- Śniadanie na stole.- Po czym spojrzał na mnie z troską i zapytał : Mam nadzieję,
że zjesz z nami ?
W odpowiedzi uśmiechnęłam się szeroko i kiwnąwszy głową twierdząco, podniosłam się i ruszyłam w ślad za nim do domu.
 Już od progu kuchni rzucił mi się w oczy elegancki, biały obrus okrywający stół, na którego widok mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, od pewnego czasu w rodzinnym domu byłam gościem i tak też byłam traktowana, z jednej strony było to dość zabawne,  z drugiej zaś przykre bowiem uświadamiało w jakim stopniu liczne zawirowania oddaliły mnie od najważniejszych  ludzi w moim życiu- rodziców.
 Podczas posiłku na prośbę bliskich opowiedziałam, o tym co działo się w kancelarii, starannie jednak omijając samego Hernandeza, którego sprawa zdecydowanie wystąpiła po za mury budynku pracy, pytałam też, o znajomych rodziców, po części po to by, chociaż w połowie osłabić ich ciekawość odnośnie moich spraw służbowych. Również gdy pomagałam mamie w zmywaniu i sprzątaniu po śniadaniu starałam się nie udzielać odpowiedzi, w których oparciu mogłoby, zostać wysnute zapytanie odnośnie Hawajczyka.

                                                     *      *      *
   Przez moment w ciszy kroczyłyśmy wśród szmaragdowych dywanów i niewysokich, pokrytych jeszcze miękkimi, młodymi igiełkami sosen, ja myślałam nad odpowiednimi słowami, w jakich chciałam przekazać to co miałam do powiedzenia, a mama nie chcąc mnie najwidoczniej pospieszać nie zaczynała rozmowy, po prostu czekała, raz po raz spoglądając na mnie z obawą.
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam :
- Nigdy nie zwątpiłaś w to, że ojciec jest...tym jedynym ?
Słysząc własne słowa po moich plecach przebiegł delikatny, mroźny dreszcz, ale nawet gdybym nie chciała zadać tego pytania, słowa już zdążyły się rozpłynąć w pachnącym żywicą powietrzu...
- Oczywiście, że nie...Ale co prawda byłam od ciebie starsza, a ojciec był...był moim ideałem, nigdy nie dał mi odczuć, że niema dla mnie czasu... A, ale dlaczego pytasz ?
Z moich ust uciekło ciche westchnienie.
- Bo,czuję, że Artur nie jest kimś kogo naprawdę potrzebuję... To znaczy kocham go, ale nie czuję już tego co na początku i ...jest ktoś kto daje mi to wszystko, a nawet więcej niż kiedykolwiek oczekiwałam po Arturze...
Nagle kobieta obróciła głowę w moją stronę i z nikłym uśmiechem zapytała :
- Czy właśnie próbujesz mi powiedzieć, że  się zakochałaś ?
Wzięłam szybki wdech.
- Nie ! Jasne, że... chociaż może, on jest...jest inny, traktuje mnie jak...kogoś ważnego podczas, gdy Sulvan, coraz częściej podchodzi do mnie jak do przedmiotu, który gdy już nie jest potrzebny odstawia się w kąt...Rozumiesz, co mam na myśli ?
Zapytałam szeptem, czując niemal wyrzuty sumienia, że z takim żalem i skrywaną niechęcią mówię, o bądź, co bądź własnym narzeczonym...
- Kim on jest ?
- No właśnie...On jest, moim klientem.
Słysząc to mama momentalnie przystanęła i położywszy dłonie na moich ramionach, głosem pełnym troski odparła :
- Dobrze ci radzę kochanie skończ z tym... Takie uczucia nigdy nie prowadzą do niczego dobrego, a i zaprzepaszczają wiele więcej niż są warte. Jeśli coś naprawdę pomiędzy wami zaiskrzyło to...- na chwilę przerwała i jakby na zaprzeczenie swoim słowom pokiwała głową z dezaprobatą.- Zostaw to za sobą, a skoro pomiędzy wami do czegoś doszło, a daj Boże Artur, o tym nie wie zapomnij, potraktuj jak jednorazową przygodę. A po za tym, czy przypadkiem ten chłopak, to nie jest jakaś gwiazdeczka ?
Nie bardzo chcąc tłumaczyć cokolwiek, jedynie kiwnęłam głową na co wzrok mamy jeszcze silniej zaszedł troską.- Tacy są najgorsi...Ty się zżyjesz, a on po prostu zabawi się twoim kosztem, po czym zostawi samą, a do tego ze złamanym sercem... Skończ z tym kochanie i spróbuj ratować przyszłe małżeństwo póki jeszcze na to czas... Nie odkreślaj tego, co łączy cię z Arturem przez ślepe zauroczenie...
Do końca spaceru nie wróciłyśmy do tego tematu, a w mojej głowie pozostało po nim jedno pytanie :
,, Co jeśli ,, nas" nie da się już naprawić, jeśli może nie w pełni świadomie, ale  pozwoliłam by,  zadecydowało moje ślepe, pragnące ciepła serce ? "

                                                  *      *      *
Westchnąwszy przeciągle umoczyłam wargi w słodkim, aromatycznym kakao i rzuciwszy szybkie spojrzenie na czarny ekran telefonu ponownie zawiesiłam wzrok na pozłacanych ostatnimi promieniami Słońca  czubkach sosen stojących rzędem po drugiej stronie ulicy. Z głębokiego morza myśli, po którym dryfowałam od momentu powrotu do domu ze spaceru gwałtownie wyrwał mnie sygnał nowego połączenia. Ująwszy w dłoń aparat bez większego entuzjazmu spojrzałam na wyświetlacz i momentalnie się ożywiłam :
Lana : Halo ?
Bruno : Cześć skarbie, co porabiasz ?
Lana : W zasadzie nic nadzwyczajnego, siedzę w domu i spijam kakao, czemu pytasz ?
Bruno : Bo, zdążyłem się już stęsknić za tobą i tak myślałem, czy nie dałabyś rady się wyrwać, chyba że Artur jest...
Nim zdążył dopowiedzieć resztę zdania, pospieszyłam z odpowiedzią.
Lana : Jestem u rodziców.
Cisza w słuchawce.
Bruno : Pokłóciliście się ?
Lana : Nie inaczej...
Bruno : W takim razie przyjedź.
Lana : Co ?
Bruno : Przyjedź do mnie kochanie.
Lana : Noo, wiesz...
Bruno : Potrzebuję cię.
Lana : Do czego ?
Bruno : Przekonasz się, po prostu przyjedź do mojego domu, proszę.
Lana : OK, zaraz będę...
Bruno : Skarbie, nawet nie wiesz jak mi pomagasz !
Lana : Tylko powiedz mi...
Nim zdążyłam jeszcze coś dopowiedzieć odpowiedział mi odgłos przerwanego połączenia.
Szybkim ruchem wsunęłam telefon do kieszeni i pędzona narastającą ekscytacją, ponownie zapięłam torbę i ruszyłam w dół schodów...
______________________________
 Panie i panowie, ladies and gentlemen mam zaszczyt ogłosić, iż w dniu dzisiejszym oficjalnie rozpoczynamy...
WAKACJE !!!!!!!!!
( Mam nadzieję, że wszyscy poprzechodzili do następnych klas ? :D:P;) )
Jakieś plany ?
Mam również  nadzieję, że mimo wszystko wyskrobiecie ociupinkę czasu dla mnie ?
Piszcie jak wrażenia po odcinku, jakie plany na te sześć tygodni wolności i wracajcie w poniedziałek !
<3<3<3
:*

środa, 24 czerwca 2015

Rozdział 17

    Z przerażeniem patrzyłam na postać Szwajcara stojącego w drzwiach, pomiędzy nami panowała drżąca cisza, którą niebawem przerwał rozdrażniony głos Artura :
- To prawda ?
 Przygryzłam na moment wargę, po czym zaciskając usta wbiłam wzrok w sufit.
- Pytam, czy prawda ?!
Chociaż doskonale wiedziałam, o czym mówił chcąc odłożyć na moment słowa, które prędzej, czy później i tak zostaną wypowiedziane spojrzałam na niego pytająco i
odparłam :
- O czym ty mówisz ?
- Ty już dobrze wiesz ! No przyznaj się, przyznaj, że zdradzasz mnie z tym całym Hernandezem ! Powiedz jak długo już się w to bawisz ?!
Przełknęłam ciężko ślinę i mruknęłam :
- Tak.
Mężczyzna spojrzał mi prosto w oczy i próbując opanować furię zapytał :
- Co takiego ?
- Nie usłyszałeś ?
- Nie, jakoś nie bardzo !
Szczelnie okrywając się kocem usiadłam w siadzie skrzyżnym i najspokojniej jak tylko potrafiłam odparłam :
- To nieprawda.
Ten jedynie skrzyżował ręce na klatce, spojrzał na mnie wnikliwie i zapytał :
- A jaką mam pewność, że mówisz prawdę ?
Otworzyłam szeroko oczy po czym obwiązując się materiałem niczym ręcznikiem wyszłam z salonu.
- Gdybyś mi ufał to byś ją miał !
Warknęłam zmierzając szybkim krokiem ku schodom.
                                                           *      *      *
Na prędce wpakowałam do większej, sportowej torby dwie pary jeansów, bieliznę, kilka koszulek oraz kosmetyki po czym zbiegłam na dół, a założywszy trampki ruszyłam do drzwi.
- Gdzie ty do cholery idziesz ?!
Warknął Szwajcar zagradzając mi drogę.
- A co ci do tego ?
Spojrzałam na niego buntowniczo i zauważyłam jak w jego źrenicach na nowo rozbłyskują ogniki wściekłości. Zignorował moją odzywkę i cedząc przez zęby każde ze słów ponowił pytanie :
- Pytam, gdzie idziesz ?
Nagle coś we mnie pękło.
- Nie twoja sprawa, jak masz mnie mieć w dupie to chociaż bądź konsekwentny !
- Ja ?
- Tak ty, od miesiąca traktujesz mnie jak powietrze, albo w najlepszym wypadku szukasz dziury w całym !
- To nie moja wina, że...- nim zdążył dopowiedzieć końcówkę zdania syknęłam :
- Jeśli chcesz powiedzieć, że dużo pracujesz, to z łaski swojej zamknij się bo, mam dość słuchania, o twojej szmacianej robocie ! To ja jestem twoją narzeczoną, a nie sterta kartek, rozumiesz ?!
Krzyknęłam i nim zdążył jakkolwiek zareagować odepchnęłam go na bok i niemal biegiem opuściłam dom.
     Siedząc już w taksówce, zagryzając drżącą wargę wpatrywałam się w mijane budynki i choć taryfiarz kilkukrotnie pytał, czy wszystko w porządku nie odpowiadałam, czując jak na moim gardle zaciska się dławiąca mój głos pętla...
Gdy tylko samochód wjechał na podwórze przed domem moich rodziców wcisnęłam  do ręki mężczyzny  banknot i nie czekając na resztę wysiadłam zabierając ze sobą leżącą u moich stóp torbę.
 Jeszcze nim wbiegłam na podest tata otworzył mi drzwi,a  ja  nie zatrzymując się nawet na moment wbiegłam do holu by, po chwili przeskoczyć schody i zatrzaskując za sobą drzwi rzucić się na łóżko pozwalając żeby, cisnące się do oczu łzy obmyły moje policzki...
 Nie płakałam przez kłótnię z Arturem, płakałam bo, zdałam sobie sprawę, że związek z nim nie jest tym czego oczekuję i jak interpretuję prawdziwe uczucie bo, z każdą moją łzą, słowem wypowiadanym podczas kłótni, czy samotnym wieczorem byłam coraz bliżej odciśnięcia na sobie piętna jakim była przysięga przed Bogiem, byłam coraz bliżej wieczności, którą dzielić miałam z człowiekiem, którego nie kochałam żywym uczuciem, lecz darzyłam zaschłym przywiązaniem...
 Nagle wyprostowałam się, a otarłszy łzy rękawem odwróciłam wzrok w stronę stojącej w drzwiach mamy.
- Dziecko...co się stało ?
Nie potrafiąc wydusić z siebie słowa kiwnęłam jedynie głową przecząco, na co mama usiadła na krawędzi łóżka i przyciągnąwszy mnie do siebie przytuliła mocno.
- Przecież wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko...- szepnęła pieszczotliwie gładząc mnie po włosach.
- Nie chcę, o tym mówić mamo...- szepnęłam i siąknąwszy nosem otarłam pojedynczą łzę samotnie spływającą po moim policzku.
- Ale jeśli tylko...- zaczęła, ale ucięła widząc moje błagalne spojrzenie.- No dobrze, jeśli jednak będziesz chciała pogadać kochanie, to znajdziesz mnie w kuchni i pamiętaj, że razem z ojcem bardzo cię kochamy i możesz nam mówić, o wszystkim.
Znów jedynie kiwnęłam głową i uwolniwszy się z ramion kobiety patrzyłam jak wychodzi z pokoju zamykając za sobą drzwi, po czym przyłożyłam głowę do poduszki i niemal natychmiast zasnęłam...
 Moi rodzice nie mają pojęcia, o Brunie i rozlicznych incydentach jakie wydarzyły się ostatnimi czasy w moim życiu, dlatego rozmowa, którą musiałam odbyć z nimi w dniu jutrzejszym przerażała mnie, ale byłam im to winna, byłam im winna wyznania prawdy i chociaż mam świadomość, że niektóre słowa mogą ich zaboleć uznałam, że zasłużyli na poznanie prawdy.
Bez względu na to w jakim świetle postawi mnie ona w ich oczach....
________________________________________________
  Co myślicie, o postępowaniu Lany ?
A tak z innej mańki jej to się temat, o Jasonie rozwinął ! Ale odpowiadając na pytanie Glove to też widziałam i uwielbiam !
Jeny ma coś takiego w swoich piosenkach, że można ich słuchać raz po razie .<3
W tym oto miejscu pragnę się zwrócić do inspiracji owego bloga :
,, but you should'nt worry... couse he got nothing to you baby."
<3<3
:D
Dobrze, że już wakacje bo, rozum już nie ten !
:O
Co do ortów i interpunkcji  : obiecuję się poprawić.;)
Natomiast co do obserwatorów : dziękuję Zuzu !
Komentujcie i wracajcie w piątek !
...bo, to dopiero przedsmak...
<3<3

niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 16

 Odcinek  zdecydowanie nie jest przeznaczony dla osób, o słabych nerwach.
 Czytacie na własną odpowiedzialność.
:P
{ Ale czytajcie, czytajcie :D, do odważnych świat należy !}
Dla nastroju- https://www.youtube.com/watch?v=HvNYiuDhDNg
________________________________________________

   Podobno to czyny znaczą więcej niż słowa, a jednak to właśnie słowa ranią głębiej, zapewne jest tak z jednej prostej przyczyny : rany w końcu się zabliźniają, natomiast skrzywdzone słowem myśli mimowolnie z nami pozostają, lub powracają do nas w trudnych chwilach,  ze zdwojoną siłą...
 Od dłuższego czasu mój wzrok tkwił tępo w czerni wieczoru za przednią szybą samochodu, chociaż wiedziałam, że nigdy nie okłamałam Jane patrząc na to wszystko co widziała i jakie argumenty przytoczyła zaczynałam wątpić w słuszność owego stwierdzenia...
Panującą pomiędzy nami od chwili opuszczenia plaży ciszę finalnie przerwał brązowooki :
- Jesteś pewna, że chcesz abym odwiózł cię do domu ?
- Tak.
Szepnęłam nawet nie odrywając wzroku od punktu, w którym go zawiesiłam dobrą chwilę temu.
                                            *      *      *
  Ciężko stawiając kroki weszłam do kuchni i oparłszy się, o szafkę ukryłam twarz w dłoniach, gdy wnet poczułam subtelny dotyk Bruna na ramieniu.
- Nie masz za co się obwiniać, przecież nic złego nie zrobiłaś.- Szepnął, pieszczotliwie gładząc palcami zewnętrzną stronę mojej dłoni, czując nagły przypływ gniewu odepchnęłam go od siebie i utkwiwszy w nim gniewne spojrzenie rzuciłam :
- To twoja wina !
Chłopak momentalnie odskoczył w bok i wbijając we mnie zaskoczony wzrok powiedział :
- Moja ? A co takiego niby zrobiłem ?!
- Rozpieprzasz całe moje życie !
- Ja ?!
- Tak ty ! Gdybyś nie próbował mnie na siłę uszczęśliwiać nic takiego by, się nie  wydarzyło !
- Aw no jasne ! Dalej prowadziłabyś to swoje idealnie monotonne życie, z tym  popierdolonym
Arturem ! Ale gdybyś  raczyła przejrzeć  na oczy wiedziałabyś, że on w przeciwieństwie do mnie ma cię  najzwyczajniej w dupie !
Jego słowa rozniosły się z pogłosem po domu i odbiły bolesnym echem w mojej głowie, moje oczy niemal natychmiast zasnuły się mgiełką łez lecz nim pozwoliłam by, choć jedna z nich splamiła mój policzek nie spuszczając wzroku z rozwścieczonych źrenic Marsa, najmocniej jak umiałam uderzyłam go z otwartej dłoni w twarz..
- Wynoś się !- Wrzasnęłam rzucając w niego dotychczas spokojnie zalegającą na blacie ścierką kuchenną.- Wypieprzaj powiedziałam ! Nie masz prawa...
 Nim dokończyłam Bruno obdarzył mnie lodowatym, pełnym pogardy dla moich słów spojrzeniem i syknął :
- Nie mam prawa do czego ? Do uświadomienia tobie w jakiej obłudzie żyjesz ? Chociaż...masz rację skoro sama nie chcesz otworzyć oczu, to czemu niby
ja miałbym to robić ?!
 To mówiąc szybkim krokiem opuścił kuchnię i po chwili na całym piętrze rozniósł się  trzask gwałtownie zamykanych drzwi...
 Kolana ugięły się pode mną, mimowolnie zsunęłam się na zimną posadzkę i przyciskając głowę do kolan pozwoliłam by, z moich oczu popłynęły łzy bezsilności i złości...
[...]
  Przywarłszy plecami do chłodnych drzwi, ze złością spojrzałem w rozświetlony cyrkoniami gwiazd granat nocnego nieba.
- Dlaczego ty tego kurwa  nie widzisz ?!
Wrzasnąłem, choć jedynym odbiorcą moich emocji była rozciągająca się przed moimi oczami, wszechobecna, bezdenna  czerń.
 Wiem byłem zbyt ostry, ale nie potrafię, nie potrafię patrzeć na nią gdy cierpi, przez niczyje błędy...
Jednym szybkim ruchem rozchyliłem drzwi i wślizgnąwszy się ponownie do środka najciszej jak potrafiłem podszedłem do drzwi kuchennych i oparłszy się, o ich framugę spojrzałem na skuloną postać szatynki...
[...]
 Nagle poczułam, że ktoś mi się przygląda, więc pospiesznie otarłszy łzy uniosłam głowę, spojrzałam w stronę drzwi i moje serce zadrżało tknięte cichą radością, pozostawiwszy na ręce ostatni ślad własnej niemocy podniosłam się i podszedłszy do niego wtuliłam się w pachnący materiał jego koszuli, chłopak ujął moje rozdarte emocjami ciało w ramiona i wtuliwszy się w moją szyję szepnął :
- Wybacz, nie miałem prawa wypowiedzieć tych wszystkich słów, nie...- nim zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek następne słowo przywarłam wargami do jego gorących ust i zarzuciwszy mu ramiona na szyję pozwoliłam by, nasze języki zatańczyły wspólny taniec...
 Napierając na niego zmusiłam by, zaczął się cofać, nie odrywając swoich warg od jego prowadziłam nas do salonu, w końcu uderzył, o sofę, a natarłszy  na niego całym swoim ciężarem sprawiłam, iż nasze ciała opadły na miękki mebel.
 Pochyliwszy się nad nim zaczęłam rozpinać guziki okrywającej jego tors, kraciastej koszuli, chłopak nie pozostając mi dłużnym jednym ruchem ściągnął ze mnie pasiastą koszulkę by, po chwili pozbyć się także mojego delikatnego stanika... Podniósłszy się na łokciach brązowooki zaczął obsypywać moją szyję, obojczyki, a finalnie także biust pieszczotliwymi, parzącymi pocałunkami, a w tym czasie jego dłonie subtelnie muskając moją skórę sunęły do moich jeansowych rurek by, niebawem pozbyć się ich wraz z dolną częścią bielizny...
 Tak jak za pierwszym razem moje palce zdecydowanie zeszły do paska jego spodni lecz nim udało mi się z nim rozprawić brązowooki obrócił się, tym samym zmieniając naszą pozycję na taką, w której to on dominował...
  Pomimo, iż chłopak wchodząc we mnie był delikatny z moich ust dobył się cichy jęk, który z każdym jego kolejnym ruchem przeradzał się w znacznie głośniejsze dźwięki, które wkrótce wymieszane z oddechem i jękami Hawajczyka rozpływały się w gęstym powietrzu pokoju...
                                              *      *      *
 Rozchyliwszy powieki rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam by, finalnie przekonać się że  jestem w swoim domu, a gdy  na moją twarz padł blask porannego Słońca, chcąc osłonić oczy okryłam się kocem, pod którym leżałam i gdy do moich nozdrzy dotarła mieszanka Bruna i moich perfum mocno się nią zaciągnęłam co, natomiast zalało mój umysł falą przyjemnych wspomnień z minionej  nocy...
 Oparłszy się na łokciach rzuciłam okiem ku wejściu do salonu, a moje tętno momentalnie przyspieszyło...
______________

Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się zdegustowany ?
Piszcie, co sądzicie tylko...jakby co nie bijcie po oczach- są zbyt ładne. :P
Więc czytajcie, komentujcie i oczywiście wracajcie w środę !
<3<3<3


piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 15

  Przed odcinkiem chciałabym Wam obiecać, że od teraz będą się pojawiały tak  jak powinny, czyli według reguły, co jeden i dwa dni :D.
Jeśli chodzi, o jakieś obsunięcia związane z edukacją, czy zbliżającymi się wakacjami - na razie żadnych nie  przewiduję ...: D
_____________

 Lana: Bruno, odbierz !! Proooszę ....
Rzuciłam okiem na zegar nad drzwiami i nacisnąwszy  magiczny przycisk   ,, Wyślij "
zsunęłam telefon w róg biurka... 
Boże, czy w piątki czas musi płynąć tak niemiłosiernie wolno ?
W końcu nie mogąc usiedzieć w miejscu podniosłam się, zebrałam z biurka wszystkie wykonane dzisiaj notatki, poukładałam wszelkie teczki i segregatory tak, aby stały w równym rządku , uprzątnęłam szafkę pod biurkiem , po czym zerknęłam na ekran telefonu i z uśmiechem wsunąwszy go do  kieszeni jeansów, ruszyłam do drzwi.

                                                *       *       *
- Gdzie się tak spieszysz McCarthy? Narzeczonego niema w domu to można sobie ugłaskać Hernandeza, co?
 Nawet nie musiałam się odwracać by, wiedzieć  kto poszczycić się mógł tak idiotycznym komentarzem, dlatego jedynie potrząsnęłam włosami przecząco kiwając głową  w geście irytacji.
- Wiesz, chyba czas wymyślić nową gadkę ...
- Co ?
- Słyszałeś, trzymaj się.- Odparłam zamykając za sobą masywne, szklane drzwi budynku i kierując  się
ku stojącej niedaleko  garstce taksówek.
 Niecały kwadrans później stanęłam przed drzwiami domu brązowookiego. Zapukałam jeden raz, cisza, drugi, wciąż nic, gdy już miałam ruszyć w swoją stronę nagle mnie oświeciło, schyliłam się i z niemałym  wysiłkiem przesunąwszy sporą donicę wyszarpnęłam spod niej pęk  kluczy, po czym wróciłam pod drzwi, otworzyłam je dwoma sprawnymi ruchami i bezszelestnie wślizgnęłam się do spowitego ciszą domu. W obawie, o zakłócenie wszechobecnego spokoju zsunęłam ze stóp szpilki i, o bosych nogach podążyłam do salonu.
 Moje oczy niemal od razu spoczęły na postaci bruneta sprawiając, że  kąciki moich ust znacznie poszybowały ku górze,wolnym krokiem, płasko stawiając stopy podeszłam do
oparcia mebla i pochyliwszy się, delikatnie musnęłam ustami policzek chłopaka, który nagle otworzył oczy, zamrugał parę razy, po czym utkwił je w moich źrenicach. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało, a gdy Bruno w końcu  uwolnił się z letargu obdarzył mnie słabym uśmiechem i szepnął:
- Co tutaj robisz ?
Odwzajemniłam gest i przysiadłszy na oparciu sofy  mruknęłam:
- Potrzebuję cię ...
Twarz Hawajczyka rozświetlił tym razem znacznie szerszy i bardziej wyrazisty uśmiech, wyprostował się i obejmując mnie w pasie przeciągnął na swoje kolana, niczym dziecko przylgnęłam do jego klatki i obejmując za szyję zaciągnęłam się słodkim zapachem  jego skóry
- Czułeś się kiedyś bezsilny wobec czegoś czego pragnąłeś i odpychałeś od siebie w tym samym momencie ?
[...]
     Czy czułem kiedyś bezsilność ?
Zabawne, że o to zapytałaś, tak czułem, czuję ją  każdego dnia, gdy otwieram oczy,za każdym razem kiedy, o Tobie myślę, z każdym dniem, z każdym Twoim spojrzeniem, dotykiem, uśmiechem bo, nie wiesz, o mnie tylu rzeczy bo, nie wiem, o Tobie nazbyt wiele i choć oboje, nie jesteśmy tego w pełni świadomi nawzajem zadajemy sobie większą lub mniejszą boleść...
Bo, choćbym pragnął  ci powiedzieć po co oboje jesteśmy tu i teraz, po co to wszystko robię ...nie mogę  ...
Do cholery skarbie, nie wiesz, o mnie nic, a mimo tego twoje oczy patrzą na mnie z z takim  uczuciem.
[...]
     Przez krotki moment chłopak wpatrywał się we mnie w milczeniu jakby, nawet  nie usłyszał mojego pytania, lecz w końcu spojrzał ponownie w moje oczy i bez słowa kiwnął głową twierdząco.
- Czemu pytasz ?
Pod wpływem jego przenikliwego spojrzenia coś jakby we mnie zastygło i chociaż pragnęłam mu się wyżalić, pragnęłam powiedzieć mu, o tym wszystkim, co zaprzątało moje myśli w niedzielne popołudnie   nie mogłam, nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
- Tak sobie, po prostu ... Chyba niektóre  rzeczy   mnie przerastają ... Z resztą mniejsza, o to, a  co właściwie masz zamiar dzisiaj robić ?
 Ten spojrzał ostentacyjnie na ciemną tarczę naściennego zegara i uśmiechnąwszy się szelmowsko odparł:
- Wiesz  jest dość późno więc ...- To mówiąc złożył na moim karku kilka pieszczotliwych pocałunków i nim  dokończył, jednym, zwinnym ruchem położył mnie pod sobą na sofie i wpił się w moje usta.
Odepchnęłam go lekko, rzuciłam ku niemu karcące, ale chcąc nie chcąc dwuznaczne spojrzenie i seksownie przygryzając wargę mruknęłam:
- Niee, musisz sobie zasłużyć ...
  To powiedziawszy musnęłam jego ciepłe wargi i wysunąwszy się spod niego ruszyłam w stronę kuchni odprowadzona  przez gorące, czekoladowe ślepia,  zabrałam się za przygotowywanie dwóch kaw, ale nim sięgnęłam po kubki,  obróciwszy mnie w swoim kierunku chłopak nachylił się nad moim uchem i szepnął głosem, którym zdołałby mnie uwieźć bez choćby najsubtelniejszego dotyku...
- Jeszcze nie wygrałaś ...
To mówiąc przygryzł płatek mojego ucha, ponownie zarzuciłam mu ręce na szyję  i patrząc buntowniczo w otchłań jego tęczówek odparłam:
- Jeszcze się okaże ...
                                                *       *       *
  Niebo nad linią  wody powoli zachodziło granatem, a mimo  tego powietrze wciąż było przyjemnie  ciepłe jakby dopiero stygło po skwarze mijającego dnia, plaża o tej godzinie była idealnie opustoszała, spowita bryzą i szumem  fal rozbijających  się, o jej brzeg zdawała się być jedynie złoto-granatowym skrawkiem układanki, którą stanowiły tak różne od niej, zatłoczone, przepełnione gwarem, hałasem i rozgardiaszem ulice, chodniki, uliczki, czy nawet zaułki Los Angeles ...
  Napawając się owym spokojem przystanęłam na chwilę i zwróciwszy się twarzą w stronę  niezmąconego błękitu wody wpuściłam do  płuc sporą porcję świeżego, czystego powietrza.
- Nad czym się zastanawiasz ?
Tuż za mną przystanął brązowooki i delikatnie składając głowę na moim ramieniu  podążył wzrokiem za moim spojrzeniem.
- Nad ... sobą i tym co ze mną będzie...
- To znaczy?
- Wszystko  z czym oswajałam się przez tyle czasu, do czego dojrzałam i czego naprawdę zapragnęłam straciło w moich oczach swoją wartość ...
Przez chwilę zapadła cisza, którą finalnie przerwał Hawajczyk.
- Co chcesz przez to powiedzieć ?
Odwróciłam się w jego stronę i spojrzawszy mu w oczy szepnęłam:
- Że wywracasz moje życie do góry nogami...
 Bruno oplótł mnie wokół pasa i pochyliwszy się w moją stronę niemal złączył nasze usta,gdy nagle do moich uszu dotarł znajomy głos :
- Lana ? Cześć, co tu robicie o...- dziewczyna urwała, a rzuciwszy jej ukradkowe spojrzenie poczułam jak zaczynają mnie piec policzki.
Szybkim ruchem odsunęłam się więc, od Hawajczyka i postąpiwszy dwa kroki w bok posłałam wpatrującej się we mnie parze nieśmiały uśmiech.
- Eee ...  Jane, poznaj Petera... I Peter, to moja przyjaciółka Jane...
Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie do oniemiałej brunetki, ja natomiast z przerażeniem spostrzegłam,że towarzyszącym jej mężczyzną był nie kto inny jak Cole Davis- najlepszy znajomy  mojego narzeczonego... Lepiej już być nie mogło...
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie po czym Cole zmierzył Bruna pytającym spojrzeniem, chcąc załagodzić chociaż w minimalnym stopniu niekomfortową sytuację w jakiej się znaleźliśmy
otworzyłam usta by, coś powiedzieć, lecz nim z mojego gardła wydobył się dźwięk Jane stanowczym ruchem odciągnęła mnie na bok.
Dziewczyna stanęła na przeciwko  i taksując mnie chłodnym, pełnym krytyki spojrzeniem odparła :
- Rzeczywiście ty wcale się z nim nie zabawiasz...
- Jane, posłuchaj...
- Wiesz miałam cię za rozsądną osobę... Myślałam, że naprawdę wiesz co robisz, ale widocznie się myliłam...
Od kiedy wzięłam tą sprawę słyszałam już wiele obelg i zarzutów, ale żadne z nich nie zabolały mnie tak jak słowa przyjaciółki...- Dlaczego mnie okłamałaś ? Przecież wiesz, że możesz mi zaufać, że... dlaczego ?
 Jest wiele osób, względem których nie poczułabym się przy takiej rozmowie w obowiązku by, się tłumaczyć, ale brunetka była dla mnie kimś nazbyt ważnym by, pominąć wyjaśnienia...
- Nie okłamałam cię, przecież wiesz, że bym tego nie zrobiła...
- Nie oczekuję od ciebie wyjaśnień w końcu jesteś dorosłą osobą i masz prawo do własnych decyzji, tylko czemu tak nierozważnych ?
To mówiąc wyminęła mnie i wróciwszy do swojego towarzysza zawróciła w kierunku, z którego przyszli. Przez moment stałam bez ruchu nie wiedząc, jak zareagować a gdy w końcu przywróciło mi mowę podążyłam w ślad za nią i drżącym z emocji głosem szepnęłam :
- Jane proszę, tylko nie...
Dziewczyna wiedząc, o co proszę uśmiechnęła się przepraszająco i odparła :
- Nie będę uczestniczyć w tej gierce Lana,pozwól, że zrobię i powiem to, co uznam za słuszne...
Po czym odwróciła się i nie spoglądając za siebie ruszyła do przodu.
 Chociaż chciałam najzwyczajniej nie potrafiłam odwrócić wzroku dopóki obie postacie nie utonęły w szarówce wieczoru, w głowie miałam mętlik z jednej strony coś podpowiadało mi, że jeśli zostanie zapytana Carter odpowie zgodnie z prawdą, a z drugiej, gdzieś w głębi mnie tlił się mały płomyk nadziei, iż nie zostanę z jej ust wydana na zgubę, a gdzieś
pomiędzy tymi dwoma punktami egzystowała  niepewność...
Wynikająca z nadszarpniętego zaufania, z próby na którą mimowolnie nasza przyjaźń została właśnie wystawiona.
 Na ziemię przywrócił mnie dopiero delikatny uścisk, który Bruno złożył na moim ramieniu.
- Chodź...- szepnął, a ja niczym automat odwróciłam się i niepewnie się doń przybliżając ruszyłam w wyznaczonym kierunku.
 Choć milczałam, wewnątrz prowadziłam najtrudniejszą batalię jaką człowiek może podjąć : z samym sobą, bój pomiędzy sercem, a rozumem...
___________________________________

 Jakie odczucia ?
Mam nadzieję, że pozytywne ? :D
:D
Ponownie dziękuję za cierpliwość i wyrozumiałość związaną z egzaminem oraz
wielkie dzięki tym wszystkim, którzy trzymali kciuki <3 !!!
Więc piszcie co Wam na serduchach zalega i wracajcie w niedzielę !!
:*
C;



Rozdział 14

   Przez uchylone okno w sypialni wpadł chłodny podmuch wiatru pozostawiając na mojej skórze delikatne dreszcze, otworzyłam oczy, a zdając sobie sprawę z tego jaki jest dzisiaj dzień z moich ust dobył się cichy jęk, który stłumiłam na powrót wtulając twarz w pachnącą poduszkę.
- Lani, wstawaj...
Usłyszałam nad sobą przyciszony, męski głos i z wolna obróciwszy wzrok w stronę, z której dochodził szepnęłam :
- Która godzina ?
- Wpół do jedenastej.
Westchnęłam cicho i obejmując materiałowy wzgórek wymamrotałam :
- Jeszcze chwileczkę...
- Za trzy godziny mamy być u moich rodziców, godzinę drogi stąd.
Gdy w końcu dotarło do mnie, że mogę zapomnieć nawet, o krótkiej chwili błogiego lenistwa podniosłam się do pozycji siedzącej, przeciągnęłam i przetarłam oczy piąstkami. Artur jeszcze chwilę patrzył na mnie z uśmiechem po czym wstał i wyszedł z przeszytej złotem poranka alkowy.
 Z łóżka wygrzebałam się dopiero dwadzieścia minut później, a będąc już w łazience pierwszą czynnością jaką poczyniłam był gorący prysznic, obiady u rodziny narzeczonego nigdy nie kojarzyły mi się dobrze przede wszystkim ze względu na miliony kłopotliwych pytań, nad którymi nie miałam czasu, ani bądź co bądź nawet ochoty się rozwodzić...
                                                 *     *      *
  Za dziesięć wpół do drugiej pod kołami samochodu zaszeleściły zbutwiałe, zalegające na podjeździe jeszcze od zeszłej jesieni liście, mimowolnie moje źrenice zwróciły się ku okazałej willi z pomalowanymi białą niczym śnieg farbą i dużymi, gdzieniegdzie osłoniętymi aksamitnymi zasłonami oknami.
Dom ten zawsze w jakimś stopniu kojarzył mi się z muzeum, z miejscem zbyt poukładanym, zbyt dopieszczonym, zbyt majestatycznie monotonnym jak na dom mieszkalny.
A jeśli już nazwać go domem był najzwyczajniej pozbawiony duszy....
 Jeszcze nim stanęliśmy na ganku przed drzwiami frontowymi otworzywszy je na oścież, na powitanie wyszedł nam Jeff Sulvan- ojciec Artura i uścisnąwszy nas kolejno, szeroko się uśmiechając
odparł :
- Czekaliśmy  na was, chodźcie, wszystko już jest gotowe.
Przez myśl przeszedł mi obraz niewysokiej, pulchnej kobiety od samego świtu z zapałem krzątającej  się po kuchni i gdy tylko przekroczyliśmy próg domu owa kobieta tak jak wcześniej jej mąż z nieukrywaną radością wyściskała nas, wycałowała i zaprowadziła do okazałego salonu.
Przy usłanym eleganckim, białym obrusem stole siedziały już Emily i Aubrey- dwie siostry Artura, które gdy tylko nas zobaczyły również poderwały się z miejsca i wylewnie nas przywitały.
                                                 *     *     *
  Ponieważ zaraz po posiłku panowie opuścili dom w celu zachłyśnięcia się pięknem nowego auta gospodarza zostałam w salonie sama, skazana na pastwę trzech wiecznie krytykujących moją osobę kobiet.
Przez krótką chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, którą już po chwili przerwał niezwykle działający mi na nerwy głos starszej z sióstr- Emily .
- Wybraliście już lokal, w którym wyprawicie wesele ?
Pomimo dłuższego już nastawiania swojej psychiki na tego typu pytania nim udzieliłam odpowiedzi na moje plecy wstąpił zimny dreszcz.
- Szczerze powiedziawszy jeszcze nie, oboje sporo pracujemy i jakoś nie znaleźliśmy jeszcze chwili odpowiedniej na tego typu rozmowę...
Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, poczułam na sobie niezadowolony wzrok matki
Artura :
- Ech ci młodzi... nie rozumiem jak praca może być ważniejsza od ślubu, kochanie to najważniejszy dzień w waszym życiu i uważam, że nad nim właśnie powinniście się teraz pochylić.
 Słysząc słowo ,,ślub" przełknęłam szybko ślinę, prawda jest taka, że nie czuję się i nigdy nie czułam,że jestem gotowa na taki krok, zgodziłam się pod wpływem impulsu, silnych emocji i zaskoczenia jednak ostatnimi czasy gdy moje życie staje na głowie, myśl, o przyjęciu zaręczyn, wystawnym ślubie i długim, szczęśliwym pożyciu małżeńskim wcale nie jest tak klarowna jak niegdyś, w ciągu ostatniego roku, a przede wszystkim miesiąca straciłam pewność z jaką dotychczas stawiałam kroki w kierunku dni jakie miały prędzej, czy później nadejść, straciłam pewność, czy przysięga na ślubnym kobiercu to istotnie to czego pragnę, a w wyniku ostatnich dni straciłam pewność co do mężczyzny, z którym pierścionek na moim palcu miał związać resztę moich dni...
- ...rozumiem, że chcecie korzystać z młodości, ale teraz wierz mi jest na to najlepszy czas, jesteś młoda, zdrowa...- To mówiąc spojrzała mi w oczy i wyczytałam z nich jak brzmiała dalsza część jej wypowiedzi, ona chciałaby mieć wnuki i prawdopodobnie dlatego tak bardzo napiera na nasze małżeństwo...
  Przed oczami nagle stanęły mi czekoladowe źrenice  i nieziemski uśmiech Hawajczyka, a następnie długi welon, biała suknia i tysiące innych możliwe, że powiązanych z moim przyszłym życiem zdarzeń, które zdecydowanie byłyby, rozstajem naszych dróg, wnet na twarzy poczułam gorący, odbierający mi dech podmuch, a zaraz po nim pieczenie pod powiekami.
 Gwałtownie podniósłszy się z miejsca szybkim krokiem ruszyłam w stronę schodów wiodących na drugie piętro domu i stając nad umywalką przetarłam twarz  zwilżoną przezroczystym, krystalicznym płynem  dłonią, po czym spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i zachrypniętym z narastającego we mnie przerażenia głosem szepnęłam :
- Co ty wyprawiasz dziewucho...wróć tam i udawaj,że nic się nie stało, kobiece sprawy...nic takiego.
Wzięłam jeden głęboki wdech i spojrzałam w stronę drzwi...  Chociaż chciałam zrobić krok do przodu coś co kazało mi wstać i wyjść przed momentem z salonu, teraz kazało mi zostać tutaj, nie chciałam słyszeć, o ślubie, weselu, dzieciach i tym wszystkim, co dotyczyło bolesnego faktu jakim było stanie się żoną Sulvana, jego własnością, ale to nie był powód dla, którego moje zmysły cierpiały słysząc, o ślubnym kobiercu, te oczy...piękne, głębokie, czekoladowe oczy, pieszczotliwy głos, nieprzyzwoicie upajający moje ciało dotyk, uśmiech, słodkie kości policzkowe, muśnięcie delikatnych ust na moich wargach...
Przestań !- Skarciłam się w myślach, gdy te ponownie powędrowały ku obrazom z ulotnych chwil, które dzieliłam z brązowookim...
Działo się ze mną coś nieopisanego, czego nie umiałam zwalczyć, czy nawet zatrzymać, co próbowałam odepchnąć od siebie, ale tym samym pozwalałam temu czemuś egzystować we mnie pozwalałam by, moimi myślami zawładnął ten kogo dotyk nigdy nie powinien być pieszczotą dla mojej skóry, kogo oczy nigdy nie powinny stać się moim zapomnieniem, kogo usta nie powinny stać się moim marzeniem... Ten, w którym znajdowałam to wszystko, a nawet więcej czego bezskutecznie usiłowałam się od pewnego czasu  dopatrzeć w Arturze...
Kiedy dopuściłam się do tego stanu ?
Nim moje chore domysły odpowiedziały mi na to pytanie, po raz kolejny tym razem  stanowczo i na głos rozkazałam :
- Przestań.
 [...]
 Bez słowa patrzyłam w pusty już korytarz, w którym przed chwilą zniknęła smukła postać Lany, po czym wymieniłam z córkami porozumiewawcze spojrzenia i odparłam :
- Pójdę zobaczyć co się stało...-  po czym wstałam i ruszyłam na piętro, w ślad, za narzeczoną syna.
Delikatnie zapukałam do drzwi i otrzymawszy zaproszenie weszłam do pomieszczenia, gdzie zastałam dziewczynę siedzącą na podłodze z głową opartą, o wannę.
- Coś nie tak ?
Na dźwięk mojego głosu szatynka spojrzała na  mnie nieobecnym wzrokiem i po niedługiej chwili odparła :
- To nic takiego, po prostu...gorzej się poczułam, ale już wszystko w porządku, niech pani się nie martwi zaraz zejdę na dół.
 To mówiąc spojrzała mi w oczy z wyraźnym żądaniem bym dała jej chwilę spokoju , po czym na nowo utkwiła wzrok, gdzieś na stropie...
[...]
Po tym jak pani Sulvan pozostawiła mnie wedle mojej prośby sam na sam z myślami,
 bez większego entuzjazmu podniosłam się, a rzuciwszy okiem na swoje odbicie
wyszłam z łazienki i na powrót skierowałam  do dużego pokoju, tak jakby te wszystkie myśli, słowa i zawahania nigdy nie miały miejsca...
________________
 Jak tam odczucia po przeczytaniu ?
Mam nadzieję, że nie zawiedliście się po tak długim wyczekiwaniu ? :D
*

Chciałabym Wam wszystkim ogromnie podziękować za te pierwsze ponad 1200 wyświetleń !!!
Nawet nie wiecie jak wiele to dla mnie znaczy !!!
<3<3<3
I mam taką cichą nadzieję, że z tych niemal  osiemdziesięciu osób, które odwiedziło mnie przy okazji poprzedniego rozdziału ktoś zdecydował się na dłuższe zabawienie na moim blogu...:P
Pozwólcie również, na wtrącenie w tym miejscu, iż warto będzie zajrzeć dzisiaj jeszcze raz.
So see ya !
:P
:*

piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział 13

   W końcu nadszedł dzień, w którym nikt i nic nie mogło mnie zmusić do oglądania twarzy kogokolwiek kto parał się tym, co w kancelarii nazywano prawem- sobota...
 Od samego rana świerzbiły mnie ręce, toteż wstałam niewiele później niż Klara*,a wskoczywszy w krótkie spodenki i bluzkę z  krótkim rękawem zeszłam na dół i zabrałam się za gruntowne sprzątanie, którego dom zdecydowanie potrzebował.
Wciągnąwszy się w wir pracy nawet nie zauważyłam, gdy do salonu wszedł Artur i oparłszy się, o mini bar śledził bez słowa moje poczynania.
- Długo już się krzątasz ?
Zagadnął, a ja na dźwięk jego głosu podskoczyłam wystraszona, po czym wrzucając ściereczkę do mycia okien ponownie do wiadra z wodą odwróciłam się w jego kierunku.
- Nie, dopiero jakiś czas...może dwie, trzy godziny...
Mężczyzna spojrzał na zegarek i uśmiechnąwszy się przelotnie odparł :
- Jasne. Too... co jest nie tak ?
Choć Sulvana znam już dobre dwa lata i mam świadomość, że może i wie kiedy kłamię również tym razem by, nie pozwolić na ponowny powrót tych wszystkich dołujących myśli uciekłam się do, o wiele wygodniejszego, a niżeli prawda kłamstwa.
Przygryzłam na moment dolną wargę i obdarzywszy go szerokim, nieszczerym uśmiechem odparłam :
- Nic po prostu już dawno żadne z nas nie ogarnęło domu tak generalnie.
- Nie ogarnęło tak generalnie ?
- Właśnie tak.
- Jakoś przedtem nie zwracałaś na to uwagi.
Skrzyżowałam ręce na klatce i odparłam:
- Owszem zwracałam, ale po prostu ostatnimi czasy dużo pracuję i nie miałam kiedy się za to zabrać.
To powiedziawszy wróciłam do  porzuconego wcześniej zajęcia.
- Taa, dużo pracujesz...
Mruknął na co odwróciłam głowę ku niemu i sapnęłam z irytacją :
- Nie zaczynaj dobra ? Uwierz, że choć na taką nie wyglądam to jak jeszcze raz podważysz moje słowa zdzielę ci z mokrej szmaty.
W pomieszczeniu rozbrzmiał śmiech mężczyzny i niebawem poczułam jak staje, o krok za mną, a jego ramiona oplatają moją talię.
- Masz rację, nie chcę cię jeszcze dodatkowo denerwować.
Mruknął całując mój policzek i potulnie się wycofując.
- I dobrze.
Nim zdążył wypowiedzieć kolejne słowa do naszych uszu dotarł dźwięk oznajmiający, iż jakaś persona zaszczyciła mnie swoim telefonem. W duchu odetchnęłam z ulgą i wcisnąwszy w ręce Szwajcara nasączoną ścierkę ruszyłam szybkim krokiem w kierunku, z którego dochodził dzwonek.
Lana : Halo ? Jane, czyli jednak żyjesz ?
Zaśmiałam się do słuchawki, a po jej drugiej stronie odpowiedział mi śmiech brunetki.
Jane : Jak nigdy !
Zaświergotała co tylko utwierdziło mnie w domysłach dotyczących braku odzewu w mijającym tygodniu.
Jane : Co porabiasz wieczorem ?
Lana : Wiesz przyjaciółka do mnie wpada.
Cisza w telefonie.
Jane : Jamie ? Czy może masz nową znajomą, o której nawet się nie zająknęłaś, co ?
Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem i przezwyciężając trudności z wyduszeniem jakichkolwiek słów, odpowiedziałam :
Lana : Nie kochanie ! TY do mnie wpadasz.
Jane również się zaśmiała.
Jane : Skoro nalegasz...
Lana : Przyprowadź ze sobą Cole'a.
Jane : S-skąd wiesz, że my...?
Lana : Wiedziałam już po waszym pierwszym spotkaniu, fuks, że wtedy nie zemdlałaś mi w kuchni.
Odparłam z  przekąsem, na co dziewczyna wzięła głęboki wdech i udając obrażoną dodała :
Jane : Jesteś okropna !
Lana : Wiem, aale...
Jane : Ale i tak cię uwielbiam. To będziemy po wpół do dziewiątej, będzie wam pasowało ?
Lana : Pewnie, to do wieczora !
Jane : Cześć.
 Na powrót zablokowałam telefon i wsunąwszy go do tylnej kieszeni spodenek wróciłam do salonu.
- Szkoda, że się nie założyliśmy...
Powiedziałam z uśmiechem zabierając z rąk mężczyzny ścierkę.
- O co ?
- O Jane i Cole'a.
- To znaczy ?
Przewróciłam oczami i rzuciłam mu pytające spojrzenie.- Są parą ?
W odpowiedzi uśmiechnęłam się szeroko, kiwnęłam głową twierdząco i zamknąwszy okno przeniosłam się wraz z całym ekwipunkiem do kolejnego.
- Niby skąd ta pewność ? Po za tym wydaje mi się, że Cole raczej by, się zająknął, że kogoś ma.
Wzruszyłam ramionami i powiedziałam :
- Kobieca intuicja. A po za tym przynieś mi proszę krzesło z kuchni.
- Po co ?
Znacząco powędrowałam wzrokiem na górne partie okien i zwróciwszy wzrok na powrót ku niemu powiedziałam.- Chyba, że wolisz załatwić to sam, a ja w tym czasie...- nie zdążyłam dokończyć, gdy z tylnej kieszeni moich jeansowych szortów dobiegł ponownie dzwonek mojego telefonu.
Szybko zeskoczyłam z parapetu, na którym stałam i rzuciwszy okiem na ekran urządzenia wyszłam z salonu na taras.
Lana : Haalo ?
Bruno : Morning sweetheart, co porabiasz ?
Boże jak ja uwielbiam, kiedy mnie tak nazywasz... Lano McCarthy, przypominam ci, że twój narzeczony jest na dole !
Lana : Cześć moja prywatna kołysanko, sprzątam, a ty ?
Bruno : Mam zamiar cię gdzieś zabrać.
Lana : Hmm, a gdzie ?
Bruno : Lubisz lody ?
Wiem co miał na myśli, ale niestety jakaś strona mnie- bardziej podatna na jego ciało- nasunęła mi na myśl z grubsza, co innego...
Lana : Szczególnie w twoim wydaniu.
Bruno : Mrr...kusisz, ale miałem na myśli te...trochę inne.
Lana : Wieem, a lubię bo, co ?
Bruno : A dużo masz jeszcze tego sprzątania ?
Lana : Jeszcze...z trzy...
Bruno : Trzy ? Godziny ?
Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
Lana : Na szczęście mam kogoś takiego jak Artur, który zapewne chętnie to dla mnie zrobi.
Chłopak zaśmiał się i powiedział :
Bruno : OK, a jak się wywiniesz ?
Zaśmiałam się krótko i na powrót weszłam do salonu.
Lana : Pewnie, daj mi chwilę...  To co, od razu pod galerią ? Jasne, tak będę daj mi piętnaście minut, nie, nie sama dojadę, przecież wiem gdzie jest najbliższy przystanek...
Bruno : Co to było ?!
Lana : Tak się to robi kochana.
Bruno : Nie skomentuję tego, czyli podjechać na przystanek, za piętnaście minut ?
Lana : Mmhm.
Bruno : Będę.
To mówiąc rozłączył się, a ja podeszłam do przyglądającego mi się od dłuższej chwili Artura.
- Kto to był ?
- Chels dzwoniła, czy nie miałabym ochoty pójść z nimi do kina.
- O tej godzinie ?
- Inne seanse były zajęte, jedna osoba ze składu się wykruszyła, a bilety już  są zapłacone...
- Hmm...I rozumiem,że w związku z tym to mi przypada przyjemność dalszego mycia okien ?
- Oj kochanie, zostały jeszcze tylko te na górze.
To mówiąc uśmiechnęłam się najładniej jak potrafiłam i cmoknąwszy go w usta w podskokach ruszyłam by, się przebrać.
                                           *      *      *

   Niecały kwadrans później pachnąca, uczesana i ubrana w czyste rzeczy zmierzałam w kierunku wspomnianego  podczas rozmowy przystanku, dzień był naprawdę piękny, a lejący się z nieba żar wręcz zmuszał do takich form schłodzenia jak lody, czy zimne napoje.
 Już zza zakrętu dostrzegłam czarnego Cadillac'a Marsa i przyspieszyłam kroku by, po chwili wygodnie rozsiąść się u boku brązowookiego.
Nie dalej jak dziesięć minut później szliśmy piaszczystym brzegiem plaży i bez słowa wsłuchiwaliśmy się w szum spienionych grzyw fal z impetem uderzających, o twardy piasek wybrzeża.
- Te lody to była jak rozumiem tylko przynęta ?
Zagadnęłam z uśmiechem spoglądając na mojego towarzysza.
- Po części...
Słysząc to szturchnęłam go lekko w bok i śmiejąc się głośno krzyknęłam :
- Ty podstępna łajzo !
Słysząc to chłopak doskoczył do mnie i nim zdałam sobie sprawę co narobiłam leżałam na piasku zasypywana łaskotkami.
- Łajzo ?! Ja łajza ?
- Tak, ty łaj-za !- Krzyczałam śmiejąc się przy tym i wykręcając w usilnych i tak spełzających na niczym próbach obrony.
Gdy w końcu udało mi się go z siebie zepchnąć usiadłam na nim okrakiem i wpatrując się z uśmiechem w wyrazisty odcień jego tęczówek, w pełni już opanowanym głosem dodałam :
- I tak nie zmieniłam zdania.
Na to chłopak podniósł się do siadu skrzyżnego i zbliżając swoją twarz do mojej szepnął :
- Czyżby ?
To mówiąc przygryzł delikatnie moje ucho, a musnąwszy czule moje usta złączył nasze czoła i utopił moje oczy w głębinie swojego nieziemskiego spojrzenia.
Splotłam palce na jego karku i oplótłszy go w pasie mruknęłam :
- Nie przekonasz mnie tym swoim zniewalającym spojrzeniem...
Nim zdążyłam jeszcze coś dopowiedzieć ten złączył nasze wargi w namiętnym pocałunku, odsunęłam się od niego nieznacznie i pozwalając mu na pieszczenie moich obojczyków odparłam :
- Bruno, tu są ludzie...
Chłopak jedynie zaśmiał się cicho i ponownie na mnie spoglądając zapytał :
- I co w związku z tym ?
- Nie powinieneś być bardziej ostrożny ?
Brązowooki pogładził mnie czule po policzku i patrząc mi głęboko w oczy zaczął :
- Właśnie, o to chodzi kochanie, przejmujesz się tym co powiedzą i pomyślą inni, założę się, że nie raz już zdarzyło ci się z czegoś zrezygnować tylko ze względu na to, co pomyślą obcy  ludzie. Ale, Lana oni cię nie znają, nie wiedzą kim jesteś i to, czy sobie coś, o tobie pomyślą, czy nie to tylko i wyłącznie ich sprawa, każdy ma prawo do własnego życia i nikomu nic do tego.
Spuściłam wzrok i przez moment siedzieliśmy w zupełnej ciszy...
- Chyba masz rację...nazbyt przejmuję się myślą i słowem otaczających mnie osób ... Ale to przez- westchnęłam cicho i dokończyłam- z resztą sam wiesz.
Nie otrzymałam odpowiedzi wyrażonej w słowach, a jedynie uśmiechu, który mówił, o wiele więcej niż jakikolwiek wyraz.
- Naucz mnie tego.- Szepnęłam, spoglądając na niego z nieśmiałym uśmiechem.
- Tego, czyli ?
- Twojego podejścia do świata.Jesteś osobą publiczną, a zamiast...-przerwałam na chwilę zastanawiając się jak powinnam wyrazić swoją myśl by, dobrze mnie zrozumiał.
- A zamiast siedzieć w domu z zasłoniętymi oknami siedzę z tobą na plaży wśród tłumu ludzi, to miałaś na myśli ?
Kiwnęłam jedynie głową i poczułam jak chłopak delikatnie unosi mój podbródek, a spoglądając mi w oczy, szepcze :
- Każdy ma prawo do prywatności i przywiozłem cię tutaj żeby ci to uświadomić, po za kancelarią czy sądem nie jesteś Laną McCarthy-prawniczką, która broni kogoś takiego jak ja, jesteś Laną- piękną, młodą dziewczyną, za którą szaleję...
Widziałam jak w jego spojrzenie momentalnie wstępują iskierki i nim zdążyłam zareagować nasze języki na nowo się odnalazły, a ja tak jak za pierwszym razem gdy się całowaliśmy poczułam to wszystko, co Hawajczyk chciał oddać w tym geście...
  Zbyt szybko dzień schylił się ku końcowi, zbyt szybko nadeszła godzina dziewiąta i przede wszystkim zbyt szybko byłam zmuszona pożegnać się z Brunem...
                                                     *     *     *
 Wszedłszy do kuchni od razu zabrałam się za przyrządzanie czegoś dla gości, wystawiłam na ławę w salonie kieliszki, talerze,świece do ozdoby, oraz przekąski, po czym spojrzałam krytycznie na całość i wróciłam do kuchni po ,, gwóźdź programu" - sałatkę grecką...
 Za piętnaście dziewiąta rozległo się pukanie do  drzwi  i po chwili do domu weszła rozpromieniona Jane wraz ze swoją nową zdobyczą.
Patrząc na nich w mojej głowie zaświtała myśl,że gdybym tylko miała tyle odwagi co Carter moje relacje damsko-męskie byłyby znacznie łatwiejsze i mogłabym lepiej sprecyzować to co czuję do brązowookiego...kiedy : mówi do mnie, śpiewa, całuje, patrzy-
- kiedy jest.
__________

Zadam standardowe pytanie : i co sądzicie ?
A teraz nie miła sprawa...
Otóż egzamin zbliża się ku  mnie coraz większymi krokami i z tego względu następny odcinek (a może nie jeden ;) pojawi się w przyszłą niedzielę.
I tak na pocieszenie dodam, że od wtorku już po egzaminie dołożę wszelkich starań by, rozdziały były w terminie.
A tym osobom, które wytrwale pomimo uwarunkowanego przez moją edukację bałaganu z odcinkami są ze mną DZIĘKUJĘ i kocham Was !<3
Komentujcie, uzbroicie się w cierpliwość i wracajcie w niedzielę !
<3<3<3
:*

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 12

 Niema to jak wieczorny przypływ weny, jest taki nagły : tylko usiąść i pisać ! :D
__________________________________________________________________
    Gdyby ryzyko można było zastąpić trzema innymi, dopełniającymi to słowo wyrazami jakie by, one były ?
Adrenalina, siła do działania, nierozwaga ? Możliwe, podobno ryzyko wiąże się z lekkomyślnością- nie zaprzeczę, ale czy naprawdę każdy kto ryzykuje traci ?
  Od dobrej godziny wpatrywałam się w jedną ze stron dokumentacji, którą ostatnimi czasy widywałam prawdopodobnie częściej niż swoje odbicie w lustrze czekając na oświecenie, które niestety nie przychodziło, w końcu powieki zaczęły mi ciążyć i choć usilnie z tym walczyłam zarówno moje zmysły jak i ciało powoli odmawiały mi dalszego posłuszeństwa, rzuciłam okiem na zegarek i z niezadowoleniem stwierdziłam, że gdybym tylko się przemogła, to wieczór był jeszcze na tyle młody, iż jedna czy dwie godziny dalszej pracy by, nie zawadziły lecz gdy tylko obraz przed oczami ponownie się zniekształcił wiedziałam już, że choćbym siedziała tu do świtu nie podołam postawionemu samej sobie zadaniu, toteż z rezygnacją powlokłam się do łazienki, gdzie wzięłam gorący prysznic, wykonałam wieczorną toaletę po czym powłócząc nogami udałam się do sypialni. I gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki moje spragnione odpoczynku oczy okryły się powiekami, przenosząc mnie w tak odległą, beztrosko oderwaną od rzeczywistego życia krainę Morfeusza...
                                               *     *     *
- Podwieźć cię do domu ?
Spojrzałam przelotnie na zegarek, na nadgarstku chłopaka i musnąwszy jego gorące usta, mruknęłam :
- Nie, mam jeszcze coś do załatwienia i obawiam się, że trochę mi to zajmie...
To mówiąc rzuciłam mu przepraszające spojrzenie na co on pokiwał głową, musnął ostatni raz moją szyję i ruszył w kierunku drzwi. Patrzyłam za nim bez mrugnięcia dopóki, dopóty nie domknęły się do końca. Nie powiedziałam Brunowi , o tym czego dotyczyło to ,, coś" co miałam jeszcze załatwić bo, w zasadzie sama nie byłam pewna słuszności mojej decyzji...
Nim wyszłam ze swojego biura ostatni raz rzuciłam okiem na stertę papierów i ogarnęła mnie nieopisana bezsilność, a najgorsze było w niej to, że im dłużej szukałam z niej wyjścia tym silniej jej pętla zaciskała się na mojej krtani... Nadeszła chwila, w której jako adwokat, który przed kilkoma dniami wzniósł się na wyżyny i dowiódł, że jest świadom swojej ceny zeszłam, o kilka szczebli niżej i właśnie miałam zamiar uniżyć się do miejsca, z którego podziemia zdawały się być wyżyną...
 Westchnęłam przeciągle włożyłam dokumenty do teczki i wpakowałam ją do swojej torebki, po czym raz jeszcze omiotłam biurko ostatnim spojrzeniem  i wyszłam z pomieszczenia, kierując swoje kroki do    ,,paszczy lwa".
Zapukałam, a otrzymawszy zaproszenie weszłam do środka, siedząca za biurkiem kobieta zerknęła na mnie zza swoich grubych szkieł do czytania, po czym odchrząknęła znacząco, osadziła je na  głowie i zmierzywszy mnie lodowatym spojrzeniem odparła :
- Panno McCarthy, czyżby się pani zreflektowała i przyszła przeprosić ?
Zmrużyłam oczy i rzuciwszy jej zimne spojrzenie odrzekłam :
- Z całym szacunkiem pani Stradford, ale nie czuję się w obowiązku by, przepraszać panią za fakty, o których już od pewnego czasu wie cała kancelaria.
Słysząc to moja rozmówczyni skrzyżowała ręce na piersi i zapytała :
- A więc co przyprowadziło panią do mnie, o takiej godzinie ?
Przysiadłam na krawędzi krzesła po drugiej stronie biurka i wziąwszy spory haust powietrza zaczęłam :
- Otóż sprawa pana Hernandeza... przyszłam zapytać, czy...
- Słucham niech pani mówi.
Ponagliła co jeszcze bardziej mnie zestresowało.
- Czy istniałaby, możliwość załatwienia jej po za wokandą sądu ?
To powiedziawszy spojrzałam niepewnie na jej reakcję, ta jedynie odchrząknęła i zaczęła opanowanym, ale pełnym złości tonem :
- Słucham ? Nie dość, że nie dalej jak na początku tego tygodnia została pani wezwana na rozmowę odnośnie nie przestrzegania zasad, to jeszcze teraz ma pani czelność przychodzić tutaj i prosić, o ulgowe potraktowanie ?
Czując na nowo wzbierającą we mnie złość przygryzłam wargę i spuściłam wzrok by, opanować tłoczący się potok słów, które zapewne byłyby, niczym podpis pod listem zasądzającym, o końcu mojej  kariery prawniczej ,  w końcu po dobrych paru minutach napiętej ciszy zachrypniętym z zażenowania, na które swoją drogą sama się pisałam  głosem, zaczęłam :
- Nie, ja...- kobieta jednak nie dała mi dokończyć i gasząc moje wszelkie nadzieje kolejną iskrą do wzbierającego we mnie płomienia powiedziała :
- Proszę już nic nie mówić i dla dobra pani osobistego interesu opuścić moje biuro i stawić się na tej rozprawie, ponadto chcę aby pani wiedziała, że z każdą chwilą jest pani coraz bliżej zmuszenia mnie abym wystąpiła, o zawieszenie pani w prawach do wykonywania zawodu.
Kiwnęłam jedynie głową i podniósłszy się z krzesła zabrałam swoje rzeczy i otworzyłam usta by, jeszcze coś powiedzieć lecz Stradford ucięła mi ostro :
- Tą rozmowę uważam za zakończoną i tylko ze względu, iż szanuję panią jako dobrego adwokata udam, że nie miała ona miejsca. A teraz żegnam panią.
Tymi słowy odprowadziła mnie pod same drzwi i nawet po ich zamknięciu wciąż czułam na plecach chłód jej spojrzenia.
Wychodząc z  biura natknęłam się na Jack'a, który najwidoczniej miał do Stradford'owej nie cierpiącą zwłoki sprawę.
- Czyżbyś szedł załatwić sobie podwyżkę ?
Prychnęłam pogardliwie obrzucając go spojrzeniem pełnym niechęci.
- Nie twoja sprawa McCarthy, a swoją drogą czyżby twój kochaś zwątpił w twoje umiejętności i poprosił cię, o zaoczne załatwienie sprawy ?
- Spieprzaj kretynie.
Syknęłam i nawet na niego nie patrząc,  pewnym krokiem, jakby obie zaistniałe przed momentem rozmowy nie miały miejsca ruszyłam w stronę drzwi frontowych budynku.
                                                     *     *     *
Będąc już w domu nie mogłam sobie znaleźć miejsca, ani zajęcia w moich myślach choć starannie się przed tym broniłam wciąż rozbrzmiewały słowa kobiety : ,,z każdą chwilą jest pani coraz bliżej zmuszenia mnie abym wystąpiła, o zawieszenie pani w prawach do wykonywania zawodu."
W co ja się do cholery wpakowałam ?!
Szybkim krokiem weszłam do łazienki,niewiele myśląc pozbyłam się wszystkich ubrań i stanąwszy pod prysznicem odkręciłam wodę by, po chwili jej zimne krople ostudziły moje wciąż żarzące się ciało i ukoiły paniczną pogoń myśli, które zdawały się z szaleńczą siłą i prędkością uderzać, o ścianki mojego mózgu...
 Po przebraniu się w piżamę, wykonaniu codziennej, wieczornej toalety i w końcu ułożeniu się w ciepłym łóżku zamknęłam oczy z nadzieją na szybkie nadejście snu, jednak ten nie nadchodził, a zamiast niego bez jakiejkolwiek kontroli z mojej strony,  moje myśli powracały do rozmowy z przed kilku godzin.
W końcu po bezskutecznym przewracaniu się z boku na bok wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer brązowookiego :
Bruno : Cześć kocie i jak tam twoja sprawa do załatwienia ?
Od samego dźwięku jego głosu na moje wargi wpełzł uśmiech.
Lana : Nijak.
Bruno : To znaczy ?
Lana : Stradford wyrzuciła mnie za drzwi.
Bruno : I niech zgadnę na nowo masz dość wszystkiego ?
Niekontrolowanie do moich oczu napłynęły łzy.
Lana : Bruno, jestem beznadziejna...Poszłam do niej bo,...boję się rozumiesz ? Boję się,że przeze mnie ty...że nie zdołam cię wybronić i...
Mój głos się załamał i po moich policzkach spłynęły tak dawno nie goszczące w moich oczach łzy.
Bruno : Ciii, nawet tak nie mów kochanie, wszystko będzie dobrze...damy sobie radę obiecuję ci, tylko nie płacz, proszę...
Z trudem, powoli zaczęłam przezwyciężać kolejne strugi łez, a gdy w końcu mi się udało siąknęłam nosem i mocniej przyciskając urządzenie do ucha wytarłam oczy w poduszkę.
Bruno : Już  trochę lepiej ?
Lana : Troszeczkę. A Bruno ?
Bruno : Taak ?
Lana : Zaśpiewasz mi coś na dobranoc ?
Bruno : Jeśli obiecasz, że nie będziesz już więcej płakała przez tą...
Lana : Pierdołę ?
Bruno : Właściwie miałem na myśli sucz, ale jak wolisz.
Lana : To moja szefowa.
Bruno : Tym bardziej ! Ale nie ważne nie gadajmy, o tym...
Lana : Obiecuję, zaśpiewaj... coś specjalnie dla mnie...
To mówiąc podłączyłam do telefonu słuchawki i umościwszy się wygodnie zamknęłam oczy.
Bruno : "There's a calm surrender to the rush of day. When the heat of a rolling wind can be turned away. An enchanted moment and sees me through.
It's enough for this restless warrior just to be with you...
...And can you feel the love tonight, it is where we are...,,
To było niesamowite : śpiewał piosenkę, którą kocham, śpiewał ją dla mnie i tylko do mnie...
I choć starałam się nie zasnąć by, jak najdłużej móc wsłuchiwać się w jego piękny, delikatny, kołyszący do snu szept wkrótce moje powieki opadły, a ja przeniosłam się tam gdzie chciałabym teraz być najbardziej : w jego ramiona...
_______________________________
 Otóż tknęły mnie słowa Glove pod dziewiątym rozdziałem i stwierdziłam, że nie mogę Was tak zaniedbywać ! W końcu wystarczająco długo już musiałyście czekać na poprzednie trzy odcinki, więc nocy trochę poświęciłam, nad klawiaturą laptopa się pochyliłam i w terminie Rozdział 12-sty
wstawiłam ! :D:P
To... piszcie jak się podoba i... a co mi tam wracajcie w piątek !
Muszę się w końcu troszku zrehabilitować za zeszłą nieobecność, no i za tą zapowiedzianą :/...
Ale niee, nie mówmy, o tym teraz.
Do piątku !
<3<3<3
:*

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 11

   Zawsze wydawało mi się, że jestem pewną siebie osobą po, której obelgi, które są nie potwierdzonymi pogłoskami po prostu spływają, a jednak od poniedziałkowej reprymendy z ust pani Stradford mój humor uległ znacznemu pogorszeniu : denerwowało mnie wszystko i wszyscy ; od pogody przez pustkę co do argumentacji na sprawę, aż po ludzi. Na dodatek Bruno akurat wszedł w jakiś projekt z
firmą Bench i miewał dla mnie to znaczy dla swojego adwokata znacznie mniej czasu niż powinien...  Od zeszłej soboty również po Jane ślad zaginął i miałam niewyjaśnione przeczucie, że niejaki Cole Davis miał z tym coś wspólnego... Chociaż mam nadzieję, że przyjaciółka gdy się spotkamy uchyli mi rąbka tajemnicy...
 Z narastającą frustracją wpatrywałam się w plik gęsto zadrukowanych kartek i czytając, co ważniejsze wzmianki w spisanym nań raporcie podejmowałam próby przywrócenia swojego umysłu do zwykłego, kreatywnego trybu, ale choćbym wyszła z siebie i stanęła obok za cholerę nic mądrzejszego i bardziej pomocnego, a niżeli fakty jakie ustaliłam sobie już wcześniej nie przychodziły mi na myśl. W końcu postanowiłam dać sobie chwilę przerwy, co w praktyce oznacza chwilowe oderwanie myśli od zalegających na moim biurku papierów. Właśnie miałam wyjść z pokoju gdy mój telefon przypomniał, o swoim istnieniu przeszywając całe pomieszczenie uporczywą melodyjką.
Spojrzałam na wyświetlacz i kąciki moich ust uniosły się ku górze, czego nie dałam poznać po tonie głosu :
Lana : Bruno ! Przypomniałeś sobie, że może warto by, było pogadać, o swoich problemach, czy co ?
Bruno : Problemach ?
Lana : Śmieszne wiesz...
Bruno : Lana, kotku naprawdę przepraszam miałem w planie spotkać się z tobą gdy już skoczymy na dzisiaj to całe zamieszanie ze zdjęciami, ale...
Lana : Dobra daruj sobie...
Bruno : Wiesz chyba zaczynam lubić kiedy jesteś zła.
Lana : Bruno ogarnij się...
Bruno : Dobra, dobra już, a  mogę ci zadać jeszcze tylko dwa pytania ?
Lana : Skoro musisz...
Bruno : Lubisz może muzykę Jamesa Blunt'a ?
Lana : A co to ma do rzeczy ?
Bruno : Pierwszy spytałem.
Po mojej twarzy przemknął nikły uśmiech.
Lana : Jest jednym z moich... trzech ulubieńców.
Chwila ciszy w słuchawce, ciekawe czy skojarzy kim jest ten trzeci...
Bruno : A możesz wyjść na balkon ?
Lana : Po co ?
Bruno : Wyjdź to zobaczysz...
Dodał tajemniczo i rozłączył się.
Posłusznie, naglona ciekawością podeszłam do okna, stanowiącego wyjście na balkon i aż zamarłam z... oczarowania ?
 Stał tuż pod bramą i śpiewał patrząc mi prosto w oczy :
-...Somebody wants you, somebody needs you, somebody dreams about you every single night, somebody can't breath, without you it's lonely. Somebody hopes that one day you will see,
that somebody's me...
 Nawet gdy skończył moje źrenice nieprzerwanie dryfowały w jego oczach i dopiero jego głos zdołał zmusić mnie do wyjścia na twardy brzeg rzeczywistości.
- Nie to żebym narzekał, ale...
Chociaż od początku tygodnia na mojej twarzy próżno było szukać chociażby uśmiechu to teraz śmiejąc się przerwałam mu :
- Stój tam wariacie jeden !
To mówiąc szybkim krokiem ruszyłam na parter by, po chwili otworzyć brązowookiemu przęsło głównej bramy.
                                            *    *    *
 - To powiesz mi skąd ten podły nastrój ?
Spojrzałam na niego ukradkiem i spuściwszy wzrok ku ziemi westchnęłam :
- Męczy mnie ta cała sytuacja w kancelarii...- gdy wypowiadałam te  słowa wnet poczułam przemożną  potrzebę wyżalenia się komuś.- Ten kretyn, którego widzieliśmy wtedy na plaży...- przerwałam na moment i rzuciłam okiem na reakcję Hawajczyka, on jedynie kiwnął głową i nieprzerwanie na mnie patrząc czekał na moje kolejne słowa.-...on rozpuścił po całym budynku plotkę, że z tobą flirtuję, a że jest najgorszą kanalią jaką znam i do tego kapusiem oraz ulubieńcem Stradford'owej to nie trzeba było czekać nazbyt długo by, ta informacja obiła się, o jej biuro. I wszystko  pewnie w końcu by, ucichło gdyby nie to, że gdy wezwała mnie na dywanik to kulturalnie jej wygarnęłam i dałam do zrozumienia, że lepiej dla ,, nas" byłoby gdyby nikt się nie dowiedział na jakich zasadach został przyjęty nie jaki Posner.
Zapewniłam ją też, że jestem ostatnią osobą, która pozwoliłaby, na utratę przez kancelarię renomy i dowiedziałam się, że jestem bliska popełnienia samobójstwa zawodowego.
Brązowooki przygarnął mnie do siebie i złożywszy na czubku mojej głowy czuły pocałunek powiedział :
- To tylko słowa, nie zwolni cię przecież  za życie prywatne, rób tylko to co masz robić i miej ją w dupie, niech sobie gada co chce...
To mówiąc uniósł delikatnie mój podbródek i opierając się czołem, o moje czoło szepnął : A co do tego, że jej wygarnęłaś to przynajmniej dowie się, że znasz swoją cenę. Więc przestań histeryzować.
Mimowolnie na moje wargi wpełzł uśmiech.
- Dziękuję...- szepnęłam, a chłopak złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, pod którego wpływem przymknęłam oczy i zapominając na moment, o całym otaczającym nas świecie oddałam się chwili. Nagle chłopak odsunął swoje usta od moich i patrząc mi prosto w oczy dodał :
- I nawet jeśli będę miał ci to powtarzać po sto razy dziennie to będę to powtarzał.
Nieschodzący od dobrych paru minut uśmiech na mojej twarzy jeszcze się poszerzył i nim brązowooki na nowo złączył nasze usta spojrzałam mu w oczy i z udawanym wyrzutem powiedziałam :
- Hernandez co ja się z tobą mam.
- Ze mną ?
- No chyba nie ze mną.
I nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć splatając palce na jego karku odwzajemniłam mu dwa wcześniejsze pocałunki. A gdy się od niego odsunęłam spojrzał na mnie tym swoim zabójczym spojrzeniem i mruknął :
- Ja chyba naprawdę zaczynam lubić kiedy jesteś wściekła.
Ze śmiechem odepchnęłam go lekko od siebie i powiedziałam :
- Nie przyzwyczajaj się kochanie.
Ostatnie słowo sprawiło,że jego oczy zabłysły tak jasno, iż gwiazdy zdobiące niebo zdawały się wyblaknąć.
  Chwilę później powietrze zagęściły odgłosy gitary i jego cichy śpiew. Impulsywnie podwinęłam nogi na hamak i opierając głowę, o jego klatkę wsłuchałam się w wyśpiewywane przezeń słowa.
Gdy śpiewał wydawało się, że wszystko cichnie, zastyga i się wsłuchuje,że czas płynie wolniej,  a jednak pomimo tego niesamowitego złudzenia gdy tylko musnął ostatni raz struny instrumentu wszystko wróciło do normy...
  I chociażbym bardzo tego chciała czas nie przystanął ani na moment i wkrótce choć wydawało mi się, że dopiero przed momentem usiedliśmy pod koroną palmy minęły trzy godziny, a z przed domu dobiegł nas odgłos zamykanych drzwi samochodu. Oboje na moment zastygliśmy i wpatrując się w siebie bez słowa napawaliśmy się chwilą, która niebawem miała stać się jedynie wspomnieniem.
  Wypuściwszy Marsa tylnym wejściem na ogród  przez chwilę na nowo tonęłam w głębi jego źrenic, po czym przytuliwszy się do niego najmocniej jak umiałam szepnęłam :
- Dziękuję...
W odpowiedzi chłopak złożył na moich ustach ostatni pocałunek.
- Nie dziękuj i pamiętaj, że nie ważne co inni mówią, jesteś najbardziej niesamowitą kobietą jaką znam.
Na te słowa na mojej twarzy na nowo zagościł uśmiech, który Bruno odwzajemnił.
- I tak ma zostać.
To mówiąc ruszył w swoją stronę, a ja śmiejąc się sama do siebie wróciłam do domu.
Nim poszłam spać przeprowadziliśmy z Arturem rutynową rozmowę, o przebiegu mijającego dnia po czym wskoczyłam pod prysznic i nim zegar w sypialni pokazał jedenastą wieczorem ułożyłam się do snu niezmiennie się uśmiechając.
 Nawet gdyby za to szanowna pani Stradford mnie zlinczowała to siła z jaką pociągał mnie Bruno nie osłabła by, uzależnienie ?
Niewykluczone...
________________

Cześć Wam !
Otóż po pierwsze dziękuję ogromnie za tak liczne przybycie na mojego bloga w piątek !!!
To naprawdę niezwykle motywujące.
Po drugie skoro już tak dziękuję to po 100 razy dziękuję mojemu wiernemu trio <3 za pozostawianie komentarzy <3.
I czy będzie to nietaktem jeśli poproszę, aby również inni czytelnicy/czytelniczki się ujawnili/ły ?
Chyba nieee.... :D:P
A trzecia rzecz jaką do was kieruję to informacja, że kolejny odcinek niestety dodam dopiero w piątek w zasadzie lepiej by, było dodać go dopiero po 17-stym, ale myślę, że to przesada :/
Bardzo, bardzo was przepraszam za takie roszady z odcinkami, ale termin bardzo ważnego dla mnie egzaminu językowego przeniesiono na przyszłą środę i chciałabym poświęcić ten tydzień na powtórkę.
Nie macie mi tego za złe co nie ?
Tak więc czytajcie, piszcie co wam w łebkach świta i do zobaczenia w przyszły piątek !!
<3<3

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 10

 To ten... jak to tam szło ? A tak... NIESPODZIANKA !!! Wiem, wiem była do przewidzenia, ale należy Wam się coś specjalnego za brak nowych odcinków w ostatnim czasie :D.
_____________________________________________________________

 - Wiesz przemyślałam to co powiedziałam ci zeszłym razem i...-
Na chwilę przerwała i spojrzała na mnie przepraszająco.
- I ? Jane jeśli przyszłaś, żeby mówić mi, o tym jakie to niepoważne zadawać się z Hernandezem poza pracą, to daruj sobie OK ? Już się nasłuchałam...- Ucięłam jej ostro i rzuciwszy ku niej krytyczne spojrzenie wróciłam do przygotowywania kolacji.
- Nie, przyszłam, żeby cię przeprosić za tamto nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać w końcu jesteś już dorosła, to twoje życie i możesz w nim robić co tylko zechcesz, po prostu nie chcę żebyś niepotrzebnie wplątywała się w coś przez co możesz potem cierpieć, albo czego prędzej czy później będziesz żałować...
Na mojej twarzy ponownie zagościł uśmiech, nie wiedziałam co jej na to odpowiedzieć dlatego po prostu podeszłam do niej i przytuliłam się z wdzięcznością, a gdy się od niej odsunęłam powiedziałam jedynie :
- Nigdy więcej nie róbmy takich scen przez faceta OK ?
Brunetka pokornie kiwnęła głową i złożywszy jedną dłoń na klatce, a drugą pozostawiając uniesioną niczym harcerka odparła :
- Obiecuję. A skoro już tak gadamy to powiedz : serio ma, aż tak brązowe oczy ?
Spojrzałam na nią z zaskoczeniem i nagle obie wybuchnęłyśmy śmiechem.- No co tylko zapytałam...- mruknęła lekko zawstydzona i chciała jeszcze coś dodać, gdy do domu wszedł Artur z jakimś wysokim, zielonookim brunetem.
Szwajcar podszedł do mnie i przywitał krótkim cmoknięciem w usta po czym spojrzał na swojego towarzysza i powiedział :
- Cole poznaj moją narzeczoną Lanę i Lani to mój znajomy Cole Davis.
Mężczyzna uśmiechnął się uroczo- choć nic nie przebije uśmiechu brązowookiego... Stop ! Ziemia do Lany.
- Miło mi, a to moja przyjaciółka Jane.
To mówiąc delikatnie szturchnęłam dziewczynę, która od dobrych kilku minut intensywnie wpatrywała się w gościa.
Po krótkim powitaniu i wzajemnym poznaniu, wybawiając Jane z niewątpliwego zakłopotania rzuciłam propozycję :
- Miałbyś ochotę zostać na kolacji ?
To mówiąc puściłam oczko wniebowziętej brunetce, która momentalnie się zaczerwieniła po czym ponownie zwróciłam wzrok w stronę Cole'a.
- Jasne, jeśli to nie będzie problemem to bardzo chętnie.
Jane, o mało co nie podskoczyła z radości, a zamiast tego zajęła miejsce na przeciwko zielonookiego.
                                                           *     *     *
  Nowy tydzień przyniósł ze sobą niezwykle rzadko pojawiający się w Los Angeles deszcz, toteż w biurze siedziało się zdecydowanie mniej przyjemnie niż zazwyczaj. Przeglądałam właśnie dokumenty Bruna myśląc nad tym jak powinny wyglądać moje argumenty by, wybronić go przed grożącym mu więzieniem i choć bardzo chciałam i bardzo się starałam było to bardzo trudne bowiem raport, o jego sprawie był tak napisany iż wynikała z niego, aż nadto wina po stronie Hawajczyka. Z zamyśleniem ponownie przejrzałam na szybko wszystkie jego strony i nagle spod pliku dokumentów wyleciała mała karteczka, ponieważ nie mam w nawyku sporządzania dodatkowych notatek, a nawet jeśli to są one znacznie bardziej czytelne i dokładne, podniosłam mały papierek i przesunęłam wzrokiem po spisanych nań słowach.
- Co za... uhh !
Syknęłam do siebie gdy nagle do biura wszedł jak sądzę autor owego powiadomienia i z zuchwałym uśmiechem na swojej odrażającej gębie oznajmił :
- Stradford chce cię u siebie widzieć.
Rzuciłam mu zabójcze spojrzenie i wychodząc mruknęłam :
- Jak sądzę maczałeś w tym swoje paluchy, co ?
Powiedziałam, na co ten uśmiechnął się i odparł :
- Wiesz śliczna plotki szybko się roznoszą.
Nic na to nie odpowiedziałam nie czując potrzeby zniżania się do jego poziomu, tylko wyszłam zostawiając go za sobą.
 Mimo wrodzonej i po części nabytej w zawodzie pewności siebie gdy stanęłam przed drzwiami gabinetu ,,głowy kancelarii" miałam wrażenie, że moje nogi są z waty, a ja sama cofnęłam się do szkoły średniej i właśnie zostałam wezwana na dywanik do dyrektora... Ignorując jednak siedzące we mnie przerażenie wyprostowałam się i zapukałam do drzwi, a gdy usłyszałam zaproszenie pewnym krokiem i z miną pokerowego gracza weszłam do gabinetu i powitawszy kobietę skinieniem głowy usiadłam na przeciwko niej.
- Jak pani sądzi panno McCarthy, dlaczego panią do siebie poprosiłam ?
Choć powoli zaczynałam się domyślać dlaczego spotkał mnie ów  zaszczyt, jedynie kiwnęłam głową przecząco.- Nie uważa pani, że to bardzo nie profesjonalne z pani strony ?
Uniosłam brwi z zaskoczeniem.
- Słucham ?
- Och przecież wie pani, o czym mowa...- Sapnęła z niezadowoleniem i wbiła we mnie wzrok tak krytyczny, że miałam ochotę schować się pod jej biurkiem...- Nie uważa pani, że flirt z klientami jest wyrazem braku profesjonalizmu z pani strony ?
Musiałam się ostro hamować by, moja szczęka nie opadła z hukiem do ziemi.
- Flirt ?
- Owszem doszły mnie słuchy, iż wchodzi pani w o wiele bliższą relację z panem Hernandezem, a niżeli  zawodowa.
Niemal poczułam jak całe moje ciało zaczyna płonąć od środka żywym ogniem.
- W sprawach zawodowych zawsze zachowuję należytą etykę, a jeśli chodzi, o relacje z panem Peterem po za spotkaniami dotyczącymi pracy, pani wybaczy, ale to już moje prywatne sprawy.
Słysząc to kobieta spojrzała na mnie wyraźnie obruszona moimi słowami i odparła :
- Chcę panią jedynie uświadomić, iż tak jak każdy z nas pracuje pani na dobre miano kancelarii, a na pewno nie uda nam się go zatrzymać, jeśli media zwietrzą jakąkolwiek intrygę.
Nie mogąc już dłużej wysłuchiwać kierowanych do mnie pretensji wstałam i podparłszy się na dłoniach powiedziałam :
- Zapewniam panią, że niema żadnej intrygi, oprócz tej którą knuje i nakręca przeciwko mnie Jack Posner, a jeśli chodzi, o dobre imię kancelarii to chcę by, wiedziała pani, że jestem ostatnią osobą, która pozwoliłaby, na jej zniszczenie.
To mówiąc odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi, ale nim wyszłam spojrzałam jeszcze raz ku Stradford'owej i dodałam :
- Na pani miejscu bardziej martwiłabym się, o to co powiedzą w wyższych partiach branży jeśli dowiedzą się, o tym na jakim ,, kontrakcie " przyjęła pani pewnego mężczyznę.
Po czym wyszłam i nim zamknęłam za sobą drzwi usłyszałam jeszcze :
- To jest moje ostatnie ostrzeżenie panno McCarthy, proszę się mieć na baczności bowiem pani przyszłość w tym zawodzie, a na pewno w mojej kancelarii stoi pod znakiem zapytania...
Przewróciłam oczami i zamknąwszy za sobą drzwi ruszyłam z powrotem do swoich obowiązków i nim doszłam do swojego biura przez myśl przeszło mi jedno istotne stwierdzenie :
,, Lano McCarthy od teraz jesteś tutaj na cenzurowanym".
________________________________________________

I jak przypadła Wam do gustu niespodzianka ?
Piszcie co myślicie ! <3<3<3
A tak w ogóle to pragnę zauważyć tak na poprawę humoru, że jesteśmy już, o jeden tydzień bliżej do wakacji !!! So smile please !

To miłego weekendu i do niedzieli !

Rozdział 9

Jestem ! Mam nadzieję, że chociaż trochę na mnie czekałyście ? Tak ? Nie ? Ja czekałam na moment kiedy będę mogła dorwać się do Blogger'a i tak oto stwierdziłam, że skoro musiałyście czekać to mam pewną niespodziankę...
Ale, o niej później :D:P...
______________________

   Nieznacznie rozchyliłam powieki i przeciągnąwszy się odchyliłam głowę w tył, a moje oczy utonęły w czekoladowych źrenicach bruneta, który rejestrując fakt, że już nie śpię musnął czule mój policzek i szepnął :
- Wyspana ?
Odwróciłam się do niego przodem i objąwszy za szyję mruknęłam :
- Mhmm.... Jak zawsze po - zerknęłam na zegarek - czterech godzinach snu.
Wymieniliśmy uśmiechy i chłopak zaczął się ponownie ubierać, patrzyłam bez słowa na każdy jego ruch dopóki nie narzucił na siebie koszuli i nim zdążył zapiąć choć jeden guziczek przysunęłam się i objęłam go w pasie nie pozwalając mu tym samym na kontynuowanie czynności. - Proszę nie...- mruknęłam na co chłopak przeciągnął mnie sobie na kolana i cmoknąwszy w usta podniósł się z łóżka.
- Bruno ! Jestem NAGA !- Syknęłam mocniej przytulając się do jego torsu.- Może dał byś mi chociaż jakąś koszulę bo, jakoś nie mam zamiaru paradować tak po twoim domu.
W oczach Hawajczyka zabłysła iskierka, przez którą oberwało mu się lekko z otwartej dłoni.- Nawet, o tym nie myśl.
Chłopak chciał jeszcze coś powiedzieć, ale gdy zauważył moją otwartą, gotową do wymierzenia kolejnego ..plaskacza" dłoń, jedynie westchnął teatralnie i postawiwszy mnie przed szafą podał mi jedną z czerwonych koszul w kratę. Szybko ją ubrałam i ponętnie kołysząc biodrami ruszyłam do drzwi, po czym oparłszy się, o ich futrynę odchyliłam głowę i rzuciwszy mu uśmiech utrzymany w tym samym tonie co moje ruchy rzuciłam :
- To... idziesz ?- Po czym ruszyłam korytarzem w stronę schodów.
Tak jak się spodziewałam na jego reakcję nie musiałam czekać nazbyt długo, niebawem chłopak znalazł się tuż za mną i delikatnie musnąwszy moje ramię ruszył moim śladem w dół schodów.
  Od dłuższego czasu bez słowa wpatrywałam się w ekran telewizora nawet nie rejestrując słów, które potokiem płynęły z ust wdzięczącej się do kamery, młodej prowadzącej, a gdy w końcu wyrwałam się z owego transu wstałam z kanapy i rzuciwszy brązowookiemu znaczące spojrzenie ruszyłam w kierunku łazienki i gdy tylko do niej weszłam chłopak przyparł mnie swoim ciałem do chłodnej ściany pomieszczenia, szybka powtórka  z wczoraj ?- Mrr... czemu nie.
                                                           * * *

   Pozwoliłam by, ostatnie strużki gorącej wody spłynęły wolno po moim ciele po czym zakręciłam ją starannie i wyszłam spod prysznica, a ponownie narzuciwszy na siebie koszulę brązowookiego również z łazienki by, po chwili skierować się do salonu.
 Zaszłam kanapę od tyłu i przysiadłam najpierw na jej oparciu by, z niego z łatwością zsunąć się na kolana Bruna.
Niebawem nasze twarze znów dzieliły jedynie minimetry i gdy nasze usta już niemal się odnalazły dotychczas leżący na ławie i nieudzielający się, mój telefon dał, o sobie znać.
Spojrzałam na wyświetlacz i przełknęłam szybko ślinę, dlaczego akurat teraz ?!
Lana : Haloo ?
Artur : Cześć kochanie, obudziłem cię ?
Lana : Nie, nie i jak spotkania ?
Artur : Wszystko idzie tak jak zaplanowaliśmy, jeszcze chwila i wygramy już trzeci dzisiaj przetarg...
Lana : To nieźle ! A... o której będziesz z powrotem ?
Chwila ciszy, cholera, a co jeśli powie, że właśnie dojeżdża do domu ?
Artur : Samolot mamy, o piętnastej więc myślę, że w domu będę jeszcze przed szóstą wieczorem.
Uff...
Lana : OK. To postaram się do tego czasu wró... to znaczy coś, może zrobić na kolację, co ty na to ?
Artur : Świetnie, to... do wieczora ?
Lana : Do wieczora.
Gdy tylko się rozłączył wypuściłam z płuc całe od dawna już zalegające tam powietrze, udało się !
 Dopiero teraz dostrzegłam wpatrzone we mnie oczy Hawajczyka.
- To ile masz jeszcze dla mnie czasu ?
Mruknął wtulając się w mój obojczyk i raz po raz muskając moją szyję, pod wpływem pieszczoty odchyliłam głowę w tył i powiedziałam :
- Samolot startuje, o piętnastej więc koło wpół do szóstej powinnam się zbierać, ale...
Chciałam jeszcze coś dodać, lecz chłopak zamknął mi usta namiętnym pocałunkiem, po którym oparł się czołem, o moje czoło i szepnął głosem od którego na moje plecy wstąpił przyjemny dreszcz.:
- Ale jeszcze przez najbliższe pięć godzin wciąż jesteś moja.
- Czyżby ?- Spojrzałam na niego buntowniczo, na co on zareagował położeniem mnie na kanapie i przygwożdżeniem moich nadgarstków do oparcia kanapy.
- A miała pani jakieś inne plany, panno McCarthy ?
To mówiąc złożył jeszcze jeden czuły pocałunek na mojej szyi i na powrót wtulił się w mój obojczyk.
- W zasadzie to... chętnie bym sobie posłuchała jakiejś przyjemnej muzyki...
To mówiąc rzuciłam okiem na starannie poustawiane w rogu salonu gitary. Chłopak podążył wzrokiem za moim spojrzeniem i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.- I wiesz na co jeszcze bym miała ochotę ?
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, wykorzystując moment musnęłam jego ciepłe wargi i dopowiedziałam :
- Na gorącą, aromatyczną kawę z mlekiem.
Widząc cień zawiedzenia w jego oczach uśmiechnęłam się szeroko i robiąc najładniejsze oczy jakie potrafiłam dodałam : Proszę ?
Bruno odwzajemnił uśmiech i uwalniając moje ręce powiedział :
- Niech ci będzie.
- Dziękuję !
- Nie liczy się. Użyłaś swoich maślanych oczek, żebym ci uległ.
- Nawet nie próbowałeś się przeciwstawiać... A nawet gdyby to i tak byś ją dla mnie zrobił.
Słysząc to brązowooki rzucił mi zabójcze spojrzenie na co odpowiedziałam mu całusem w powietrzu i w podskokach wróciłam na kanapę. Gdy oba kubki z napojem już niemal stały na ławie w całym pomieszczeniu rozbrzmiał dzwonek telefonu. Chłopak postawił je bezpiecznie i szybkim ruchem wyjął z kieszeni spodni dzwoniące urządzenie, a rzuciwszy okiem na wyświetlacz zaklął cicho i odebrał dopiero gdy znalazł się w kuchni.
Mimo, iż wcale tego nie chciałam mój słuch wytężył się i podejmował próby wychwycenia strzępków rozmowy. Wiem, podsłuchiwanie to zły nawyk, a ciekawość wcale nie jest dobrym przewodnikiem, ale nie mogłam nic na to poradzić...
- Wszystko jest pod kontrolą... tak, wszystko idzie tak jak powinno...oddzwonię do ciebie później, na razie nie mogę... tak, to cześć.
To mówiąc zakończył rozmowę i nim wrócił do salonu wstałam i by, nie dać po sobie poznać, że podsłuchiwałam podeszłam do stojących w rogu instrumentów, po czym delikatnie podniosłam jasnobrązową gitarę akustyczną, podałam mu ją i wygodnie usadowiłam się obok niego.
- Zagraj coś dla mnie.
Ta prośba przywróciła na twarz brązowookiego uśmiech i po chwili salon spowiły łagodne dźwięki gitary, które dopełnił jego śpiew.
 Gdy doszedł niemalże do samego końca zbliżył swoją twarz do mojej na tyle, że czułam jego oddech i patrząc mi głęboko w oczy dodał :
- ...Girl you're amazing just the way you are... Pamiętaj, o tym.
Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech i choć chwilę temu zostałam umoralniona przez kilka
miłych słówek z ust Artura teraz złączyłam nasze  usta w namiętnym pocałunku, który Bruno przykładając palce do tyłu mojej głowy jeszcze pogłębił.
  Czas jak wiadomo jest jedną z tych rzeczy, które choćbyśmy się sprzeciwiali i prosili pozostaje nieubłagany, toteż zdecydowanie zbyt szybko wskazówka wiszącego na ścianie w salonie zegara wybiła wpół do szóstej. W zasadzie nie miałam nadto rzeczy do zbierania, ale musiałam się jeszcze przebrać i zamówić taksówkę, a mało który taksówkarz nie kazał na siebie czekać piętnaście minut jak nie lepiej.
Bruno odprowadził mnie do taksówki i pożegnał krótkim. ale namiętnym pocałunkiem, a gdy wsiadałam nim zamknął za mną drzwi stwierdził, że już nie może się doczekać poniedziałku, co wywołało pojawienie się na mojej twarzy promiennego uśmiechu.
 Patrząc przez szybę samochodu próbowałam zająć myśli kolacją, do której przygotowania się zdeklarowałam, a mimo to gdzieś z tyłu głowy nasunęła mi się myśl, że z każdym spotkaniem z brązowookim 26-latkiem coraz trudniej jest mi się z nim rozstać, następnym tematem, który nie dawał mi spokoju była przeprowadzona przez Bruna rozmowa : czemu tak szybko ją zakończył ? Możliwie z chęci bycia wobec mnie jako jego gościa kulturalnym, ale nie mogłam odepchnąć od siebie myśli, że po prostu nie chciał bym, była jej świadkiem...
Z zamyślenia wyrwał mnie kierowca oznajmujący, iż znajdujemy się pod podanym przeze mnie adresem, zapłaciłam mu więc należną kwotę i wysiadłam z auta.
 Ledwie zdążyłam zdjąć buty i wejść do kuchni, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Rzuciłam okiem na zegar i z niezadowoleniem stwierdziłam, że przecież niema jeszcze nawet za pięć.
Szybko nastawiłam wodę i stworzyłam pozory, że jestem w trakcie przygotowywania posiłku, po czym ruszyłam do drzwi.
Otworzyłam je i odetchnęłam z ulgą.
- To ty...- mruknęłam i zostawiając otwarte drzwi by, mogła wejść wróciłam do kuchni w celu przygotowania tym razem na prawdę czegoś na kolację.
______________________________________________

Otóż, co do niespodzianki to podpowiem tylko, że warto będzie dzisiaj zajrzeć do mnie jeszcze raz ;).
Komentujcie i wpadajcie ponownie !
<3<3