niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 25

  Czasami podejmujemy decyzje, które z pewnych względów w danej chwili, czy też momencie naszego życia wydają nam się słuszne lecz gdy tylko wprowadzimy je w życie, już od pierwszych chwil żałujemy ich podjęcia...
  Od dłuższej chwili z zamyśleniem wpatrywałam się w tańczące na wodzie refleksy zachodzącego powoli Słońca, zastanawiając się czy słowa jakie mam zamiar skierować do brązowookiego rzeczywiście są odzwierciedleniem moich uczuć...
Gdy nagle poczułam jak do moich nozdrzy dostaje się łagodny zapach tak dobrze znanych mi perfum.
Jego perfum...
Dość gwałtownie obróciłam się w jego stronę i z zaciśniętymi ustami patrzyłam jak wolno siada na powalonym drzewie tuż obok mnie.
- Co się stało ?
Szepnął niezwykle niepewnym, jakby z lekka wystraszonym głosem, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałam...- Powiedz.
Nalegał, a ja chociaż bardzo chciałam się odezwać, z zaciśniętymi ustami, piekącymi policzkami i podchodzącym do gardła sercem najzwyczajniej w świecie wpatrywałam się w niego, bez słowa, niemal bez oddechu... Niezdolna do wyartukułowania  jakiegokolwiek dźwięku.
- Ja...- zaczęłam czując jak przeciągająca się pomiędzy nami cisza powoli zaciska na moim gardle dławiącą pętlę.-...Bruno...posłuchaj, jeśli chodzi o to co powiedziałam ci jakiś czas temu wtedy u ciebie w domu...dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak to mogło zabrzmieć i...- nim zdążyłam rozwinąć swój wywód ten przycisnął swoje wargi do moich i wplatając palce w moje włosy niezwykle subtelnie począł prowadzić nasze języki w tym...
...najprawdopodobniej ostatnim tańcu.
Po chwili odsunął się ode mnie minimalnie i wpijając we mnie swoje rozświetlone bursztynem tęczówki zaczął topić mnie w swoim spojrzeniu.
Był ideałem...
Niekwestionowanym ideałem...
Był ideałem, którego posiadania sama sobie odmawiałam.
- Ja ciebie też.
I nagle w moich płucach jakby zabrakło powietrza.
- C-co ?
 Jęknęłam z coraz większym trudem nabierając kolejne jego hausty
- Kocham cię i..- mruknął delikatnie gładząc mój policzek.
- Nie możesz...- szepnęłam łamiącym się głosem.- Bruno... to nie...- zacięłam się na moment, a spojrzawszy ponownie w jego oczy westchnęłam przeciągle i nie umiejąc dłużej powstrzymywać emocji szepnęłam.:
- Ja ciebie też, tak cholernie...- zawahałam się przez moment.: Ale, to zaszło za daleko.
- To znaczy ?
- To znaczy, że nie powinnam była wpuszczać cię do mojego prywatnego życia.
Na te słowa jego oczy tak silnie pociemniały, iż pomimo starań nie umiałam dłużej patrzeć w kawę pod jego powiekami, wiedziałam że moje słowa go ubodły i to dodatkowo łamało moje serce.
- Nie zrozum mnie źle, ale...my...ja... nie mogę.
To powiedziawszy starannie unikając jego spojrzenia wysunęłam dłoń z delikatnego uścisku, w jakim trzymały ją palce Hawajczyka i walcząc z cisnącymi się do oczu łzami ruszyłam przed siebie.
[...]
(,,ścieżka dźwiękowa"-klik:)

     Pozwalając by, szkliste krople łez ostudziły moje płonące policzki z coraz większym trudem, pod bacznym spojrzeniem  kawowych oczu stawiałam kolejne  kroki.
W końcu jednak nie mogąc pohamować pokusy rzuciłam za siebie ukradkowe spojrzenie.
Nasze oczy się spotkały, co sprawiło że moje serce momentalnie doznało mocnego,
bolesnego ścisku,
czując kolejną falę łez pod powiekami odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie.
To nie miało tak wyglądać..
W wymiarach mojego umysłu spotkanie to powinno zakończyć się co najwyżej uściskiem, przyjacielskim uściskiem, a tymczasem moje oczy płonęły od łez i miałam świadomość że gdyby Hawajczyk przytrzymał dłużej moje spojrzenie byłabym skłonna pobiec za nim i zaprzeczając wszystkim swoim słowom wyznać mu, że jest jedynym , który się dla mnie liczy...
I nie skłamałabym...
Ale było już za późno, słowa już zdążyły rozpłynąć się w powietrzu i jedynym dowodem na to, że faktycznie je wypowiedziałam była zaciskająca się na każdym skrawku mojego serca i umysłu, stworzona z żałości i bólu pętla.

                                                     *      *      *
 Drżącymi palcami przekręciłam kluczyk w drzwiach domu i wstrzymując oddech weszłam do środka.
Stąpając, prawie że na palcach przemierzyłam cały, osłonięty już łuną wieczornej pory dom, a przekonawszy się, iż jest pusty ruszyłam do kuchni, skąd po zaopatrzeniu się w butelkę wina i kieliszek skierowałam się do salonu.
 Usadowiwszy się na kanapie wtuliłam twarz w jedną z dużych, eleganckich poduch, które właśnie nań zalegały.
I gdy tylko mój policzek dotknął miękkiego materiału z jakiego została wykonana, umysł wnet zalały na nowo wszystkie, tak świeże, wciąż tak żywe wspomnienia.
W moich oczach na nowo wezbrały łzy, tym razem nawet ich nie powstrzymywałam.
Bo i po co...
 Pozwalałam więc by, płynęły wierząc, że z każdą kolejną będzie mi łatwiej,
że każda kolejna przyniesie chociaż minimalne ukojenie.
Wierzyłam w to, choć podświadomie wiedziałam też, że tak się nie stanie.
Bowiem powodem dla którego one zaistniały w moich oczach nie był sam ból po stracie.
 Powodem tym była świadomość, że pozwoliłam by, moimi uczuciami zawładnął zimny rozsądek, który kazał mi wypchnąć z siebie to co czułam do brązowookiego,
 kazał mi powrócić do stanu z jakiego wyrwał mnie Bruno, powrócić do stanu szarej rzeczywistości.
Ale prawda była taka, że nawet gdybym z tym walczyła ów szarówka nie wróci do stanu z przed pojawienia się w niej Marsa.
Przejdzie w stan rozedrganej tęsknoty,
zatuszowanego uczucia.
Stanie się kłamstwem.
Kłamstwem, którego sama się dopuściłam...
______________________________________
 Cześć kochani !
Wieem, długo zbierałam się na ten odcinek, ale jest i szczerze powiedziawszy było mi przykro gdy go sprawdzałam :/...
A Wam jak się podobał ?
Tak przy okazji : zakręciła Wam się kiedyś łza w oku, przy czytaniu jakiegoś opowiadania ?
<To nie jest sugestia > :P
Udanej niedzieli, miłego czytania i piszcie proszę Wasze zdanie w komentarzach...
Do przyszłego tygodnia !
:*
<3<3


piątek, 17 lipca 2015

Rozdział 24


   Spowitą przyjemnie gęstą ciemnością sypialnię wnet przeszył ostry, nieznoszący sprzeciwu dźwięk budzika. Jednak puściłam go mimo uszu i zamiast wstać natychmiast jak miałam to w zwyczaju, po prostu naciągnęłam na głowę kołdrę i jęcząc z niezadowoleniem zacisnęłam mocniej powieki.
Pomimo długich godzin przygotowań, zarówno psychicznych jak i ,,materialnych" od wczorajszego wieczoru towarzyszyło mi przekonanie, że to wszystko dzieje się za szybko, a minione dni najzwyczajniej przeciekły  przez moje palce, ponadto jakaś część mnie, która wiedziała iż ten dzień będzie...początkiem końca, po prostu wypychała go z mojej świadomości...
- Śniadanie na stole...- oznajmił kobiecy głos, tym samym nakładając mi na ramiona trud .
z jakim przyjdzie mi się zmierzyć w dniu dzisiejszym
 [...]
   Przecierając wciąż zaspane oczy stanęłam przed dużą, dębową szafą w rogu pokoju, a otworzywszy jej drzwi na oścież ze zniesmaczoną miną poczęłam przeglądać mieszczące się weń zasoby.
Jak zwykle, gdy się spieszyłam, czy też miałam przed sobą ważny dzień nic mi nie pasowało, nic  nie było wystarczająco dobre...
Taak, to właśnie jest kolejny problem codzienności kobiety...
 Gdy w końcu uznałam, iż wyglądam...jako- tako zeszłam na dół i dołączyłam do jedzących śniadanie rodziców.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, którą niebawem przerwał głos ojca :
- I jak samopoczucie przed rozprawą ?
Zapytał obdarzając mnie ciepłym uśmiechem, który z niewiadomych przyczyn sprawił mi...przykrość ?
- W porządku.- Skłamałam, wiedząc że jest to odpowiedź jaką chciał usłyszeć. Skłamałam bo, prawda była taka, że przez ostatnie kilka dni NIC nie było ,, w porządku", że nie chciałam by, ten dzień nadszedł ani dzisiaj, ani jutro ani... w ogóle, a wszystko przez to że najzwyczajniej w świecie oznaczał on rozejście się dróg- mojej i Bruna, oznaczał, że zostanę sama na lodzie, który ostatnimi czasy pojawił się pod moimi stopami, oznaczał koniec czegoś, co chociaż wypierałam ze swoich myśli stało się dla mnie...ważne.
Oznaczało powrót do rutyny, wyzutej z głębszych emocji rutyny dnia codziennego od której zdążyłam się już odzwyczaić...Oznaczało nadejście chwili, w której będę zmuszona otworzyć oczy...
- Ach ! Właśnie zapomniałbym, ja i mama mamy dla ciebie coś specjalnego, więc jeśli nie masz innych planów, może spędzisz wieczór ze staruszkami ?
Przełknęłam głośno ślinę, oczywiście, że chciałam, ale...
Zanim jednak odważyłam sama sobie podać powód, usłyszałam swój głos.:
- Tato przestań ! Wcale nie jesteście staruszkami...A co do wieczoru, w zasadzie nie miałam żadnych większych planów, więc bardzo chętnie.

                                                          *      *      *
- Proszę wstać sąd idzie.
Oznajmił oschle umundurowany mężczyzna stojący przy wejściu do sali.
Przeniosłam wzrok najpierw na kroczącego wolno sędziego, a potem na Bruna.
Jego oczy spokojnie sunęły za sylwetką mężczyzny w czarnej todze, ale z tak małej odległości z łatwością mogłam wyczytać jak silnie jest zestresowany.
Gdy więc ponownie usiedliśmy, chcąc dać mu ciche wsparcie uścisnęłam jego dłoń, a gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały niemal bezgłośnym szeptem powiedziałam.:
- Wygram to.
[...]
-... toteż uważam, iż zasądzona wcześniej kara jest nazbyt surowa.
Zakończyłam swoją wypowiedź i zwróciłam wzrok ku twarzy sędziego, który z zamyśleniem pokiwał głową.
- Jakim prawem ?!
Rozległ się wnet głos Posnera.- Proszę sądu z całym szacunkiem, ale uważam, iż oskarżony zasługuje na wymiar kary, jaki został mu już wcześniej wyznaczony, a takie względy jak to czy znaleziono w jego domu narkotyki, czy nie nie grają roli...- zanim jednak zdążył dokończyć jego zarzuty zagłuszył, nieznoszący jakichkolwiek sprzeciwów głos sędziego Dwain'a.
- Panie Posner, przypominam panu, iż nie w pana roli leży  osądzanie, czy argumenty przytoczone przez  panią adwokat są na miejscu, czy też nie, dlatego prosiłbym pana, o przyzwolenie mi na wykonywanie moich powinności.
Uciął mu krótko na co mężczyzna zacisnął szczękę i posyłając mi pełne złości spojrzenie nieznacznie skulił się na swoim siedzisku.- W takim bądź razie, jeśli nikt z tutaj obecnych nie ma już nic do dodania prosiłbym ławników, o udanie się na naradę.
Odparł stanowczo i wnet cała trójka udała się do wyjścia.
                                                         
                                                       *      *      *
  Z sercem podchodzącym do gardła wpatrywałem się w idealnie poważną, niewzruszoną, jakby pozbawioną jakichkolwiek emocji twarz sędziego, który już dobrą chwilę temu zawiesił wzrok, gdzieś na końcu sali.
- Decyzją sądu pierwszej instancji...- przemówił w końcu, co wprowadziło na moje plecy kolejne ciarki.-...oskarżony, o posiadanie dużej ilości kokainy- Peter Gene Hernandez, czy też Bruno Mars za przyznanie się do zarzucanego mu czynu jako karę zastępczą, zostaje skazany na dwieście godzin prac społecznych, oraz grzywnę w wysokości tysiąca trzystu funtów. Ponadto oskarżony ma obowiązek uczęszczania na zajęcia edukacji narkotykowej. -  Oznajmił, po czym spojrzał w moim kierunku i pozwoliwszy by, młotek upadł z charakterystycznym odgłosem na wyznaczone miejsce, dodał. : Sprawę oficjalnie uważam za zamkniętą.
                                                   *      *      *
   - To uraczysz mnie może chociaż małym rąbkiem tajemnicy, gdzież to mnie zabierasz ?
Zapytałam rzucając Mulatowi ukradkowe, ciekawskie spojrzenie.
- Jaka ty jesteś niecierpliwa.
Bąknął z uśmiechem, kiwając głową, najwyraźniej nie mając zamiaru owej odpowiedzi mi udzielić.
- A ty uparty.
Rzekłam z udawanym przekąsem krzyżując ręce na piersiach.
[...]
- Nie masz lęku wysokości ?
- Co ?
- Pytam, czy nie masz lęku wysokości ?
- Nie, czemu...- zanim jednak zdążyłam dokończyć zdanie chłopak zatrzymał się na elegancko oświetlonym parkingu, wysiadł z samochodu by, już po chwili niczym prawdziwy dżentelmen otworzyć drzwi i ująwszy delikatnie moją dłoń, pomóc mi wysiąść z samochodu.
 Po czym poprowadzić do równie eleganckiej restauracji.
Już przy wejściu zagadnął nas jeden z wielu krzątających się po...pięknym wnętrzu restauracji kelner.
- Jak sądzę pan Hernandez ?
Bruno jedynie skinął głową i delikatnie pociągając mnie za sobą ruszył za kelnerem, który już po chwili wyprowadził nas na dach budynku.
-  Gratuluję.
Mruknął Bruno, obejmując mnie w talii i składając na szyi
kilka gorących muśnięć.
- Nie masz czego to tylko moja praca.
Wybełkotałam czując jak każdy jego kolejny oddech powiększa gulę jaka od pewnego czasu zaczęła narastać w moim gardle.- Czyli...to już koniec.
Mruknęłam bardziej do siebie niż do niego, na co brązowooki momentalnie obrócił mnie twarzą w swoją stronę.
- Nie myśl, o tym skarbie.
Mruknął przybliżając swoją twarz do mojej by, już po chwili pozwolić mi na zasmakowanie w swoich ciepłych, słodkich ustach...- A skoro już mówimy, o gratulowaniu...
Odparł podając mi szkło wypełnione trunkiem.
- Cheers baby.
- Cheers.
 To mówiąc niemalże w tym samym momencie podnieśliśmy kieliszki, co wywołało falę dobrego humoru, który z każdą minutą wieczoru pozwalał mi zapomnieć, o fakcie iż jest to prawdopodobnie ostatni taki wieczór...
                                                         *      *      *

- Too... dziękuję za niesamowitą kolację.
Rzekłam spoglądając ponownie w głębokie źrenice Mulata.
- Ja dziękuję.
Odbił piłeczkę i nim zdążyłam zaprotestować nasze wargi na nowo się odnalazły, co w mgnieniu oka wprowadziło na moje ramiona i plecy  niezwykle przyjemne dreszcze.
 [...]
  Tak jak myślałam cały dom pogrążony był we śnie, ale w zasadzie nie przeszkadzało mi to bowiem miniony dzień dał mi się we znaki, co poczułam gdy tylko pierwsza kropla gorącej wody obmyła moje ciało.
 Po szybkim prysznicu z większą niż dotychczas radością ległam na wznak w łożu, stojącym w moim
pokoju i bardziej z przyzwyczajenia niż szczerej chęci zerknęłam na wyświetlacz telefonu, co natomiast sprawiło iż pomimo okrutnego wykończenia wydarzeniami dzisiejszego dnia na moją twarz wpełzł na nowo nieśmiały, ale radosny uśmiech.
Bruno : Miłych snów piękna.
Lana : Miłych snów.:*
Odpisałam, po czym odłożyłam telefon na stolik nocny i przyłożyłam głowę do miękkiej poduszki pozwalając by, zmorzył mnie upragniony, błogi sen...
_____________________________________________

Cześć kochani !
 Przepraszam za spóźnienie z rozdziałem, ale najzwyczajniej w świecie nie miałam pomysłu jak to wszystko co miało się w nim wydarzyć ubrać w słowa...
Alle... skoro już się pojawił to mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu :D.
Taa... Więc teraz sprawy mniej przyjemne, otóż od przyszłego tygodnia znów będę miała ograniczony dostęp do Internetu i kolejny natłok zajęć na głowie. :)

Co w praktyce oznacza niestety, iż ukaże się wtedy tylko jeden odcinek, oczywiście powiadomię Was, o jego ,, zaistnieniu ". :)
I kto wie może przy jakiejś okazji...ukażą się jakieś ,,, dodatkowe" ?
Hm, hm, hm zobaczymy, co będzie się dało zrobić. ;D
Piszcie proszę co sądzicie < tylko szczerze> :D i do zobaczenia w przyszłym tygodniu !
:*
<3

wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 23

 [...]
     ,, Potajemny romans, czy wyrachowany układ ?
  Jakiś czas temu Internetem wstrząsnęła wiadomość, iż młoda, wzbijająca się gwiazda muzyki- Bruno Mars, został postawiony przed sądem, a następnie skazany na wyrok pod zarzutem posiadania sporej ilości kokainy. Muzyk jednak wystąpił, o złagodzenie kary, a ponieważ termin sprawy dotyczącej owego złagodzenia został wyznaczony zdawało się, że wszystko ucichło...
Nic bardziej mylnego !
 Anonimowe źródła donoszą bowiem, iż piosenkarza, od czasu do czasu spotkać można na przedmieściach Los Angeles w towarzystwie młodej pani adwokat- L.M.
Para bardzo często spotyka się również poza kancelarią...
Romantyczne,  późno popołudniowe schadzki na plaży; wspólne, wieczorne wypady...
Czyżby przystojny  Hooligan zapragnął zabawić się prawem ?..."
[...]
   Po raz kolejny, mimo iż znałam cały wpis niemal na pamięć mój wzrok przebiegł po pogrubionych, złowieszczo spozierających na mnie z ekranu laptopa zdaniach i po raz kolejny na moje plecy wstąpił ostry dreszcz, z każdym zdaniem czułam, że tracę grunt pod nogami, a najgorsze było przeświadczenie, iż jest to prawda... Traciłam wszystko, począwszy od spokojnego jutra, a skończywszy na pewnej przyszłości. Ale za każdym razem, gdy na to spoglądałam okiem... Lany, a nie starającego się, o dobry rozgłos prawnika czułam, że owy chaos w zasadzie jest, czymś dobrym, czymś co w pewnym stopniu otwiera mi oczy.
- Och przestań !
Mruknęłam sama do siebie, gdy mój wzrok mimowolnie powrócił na nowo do pierwszego akapitu internetowego artykułu, tym razem jednak nie poddałam się potrzebie upewnienia, iż zawiera on choć jedno kłamstwo i pospiesznie zamknąwszy stronę wyłączyłam po czym ulokowałam laptopa na powrót pod ławą.
                                                    *      *      *
 - Nie mogę tak tego zostawić Bruno...oboje zbyt dużo ryzykujemy, a ja... wydaje mi się, że wiem kto wpadł na tak wścibski sposób  odwiedzenia mnie, od tej sprawy.
Odparłam gdy brązowooki ponowił prośbę bym się uspokoiła.
- Ale...- zaczął chłopak, lecz zauważając moje zdeterminowane spojrzenie, jedynie machnął ręką i mruknął : Rób jak uważasz.
Po czym musnął delikatnie mój policzek i skierował się do drzwi pomieszczenia.
- Bruno !
Chwyciłam go za ramię zanim zdążył nacisnąć na klamkę i odwróciwszy  w swoją stronę spojrzałam mu w oczy.- Jest jeszcze tylko jedna sprawa...
Zaczęłam, ale widząc jak jego źrenice zachodzą nieprzyjemnie chłodną mgiełką przygnębienia ucięłam.
- Jaka ?
- Wczoraj trochę nad tym  myślałam i... doszłam do wniosku, że chyba lepiej byłoby dla nas obojga, żebyśmy przez ten tydzień... nie utrzymywali kontaktów poza służbowych.
 Wymamrotałam, czując jak w moim gardle narasta dławiąca gula.
 Brunet przejechał jedynie ręką po włosach i wlepiwszy we mnie jeszcze silniej palące spojrzenie mruknął. :
- Taak, chyba...chyba masz rację.
 Po czym bez ostrzeżenia naparł wargami na moje usta i delikatnie oplótłszy mnie w pasie ramionami
 złożył na nich delikatny, namiętny pocałunek.
   Patrzyłam jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi, jakaś część mnie żałowała tej decyzji, jednak mimo wszystko wiedziałam, że jest ona słuszna.
Bruno... był dla mnie zbyt ważny by, tak po prostu zignorować ów wpis, zbyt ważny by, pozostawić to bez odzewu...
 Poza tym każdy z nas ma coś takiego jak świadomość, a moja kazała mi ratować zarówno jego jak i siebie również w oczach opinii publicznej...
                                               *      *      *
  Pewnym krokiem wparowałam do biura Posner'a, który na mój widok poruszył się niespokojnie w swoim skórzanym fotelu i zacisnąwszy szczękę wbił we mnie niepewne spojrzenie, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, iż ma on coś wspólnego z plotką, która zapewne okrążyła już cały Internet.
- Brawa za pomysłowość !
Odparłam ironicznie, opierając dłonie na blacie biurka, za którym siedział.-  Ale z góry ci mówię, że nie osiągnąłeś swojego celu.
- Jesteś sprytna, co ?
Zagadnął drocząc się ze mną, lecz odparłam jego przygłupie zagrywki oschłą odpowiedzią.:
- Ty za to sprytem nie grzeszysz ... Wiedziałam, że jesteś głupi, ale mówiąc szczerze nie wierzyłam, że do tego jeszcze na tyle naiwny... Nie rozumiem tylko po co tyle zachodu ?
Spojrzałam na niego lodowato, co jedynie wywołało jego uśmiech.
- Słuchaj... jesteś  taka młodziutka i  niewiele wiesz, o życiu...- zrobił pauzę, co jeszcze silniej wpłynęło na moje poirytowanie.
- Do rzeczy Posner.
Warknęłam krzyżując ręce na piersi i mrużąc oczy.
- Wydaje mi się, że oboje moglibyśmy skorzystać na twojej rezygnacji. Stradford nie dowiedziałaby, się o niczym, ty natomiast przekazałabyś sprawę Hernandeza mnie...
- A ty wsadziłbyś go do więzienia nawet bez cienia adwokackiego obowiązku, tylko po to by, poszła fama w prasie i telewizji, czyż nie ?
- Może...
- Skoro więc tak bardzo ciągnie cię do mediów to czemu zostałeś prawnikiem ?
Syknęłam pogardliwie, wciąż nie spuszczając wściekłego spojrzenia z roześmianej twarzy rozmówcy.
- Nie chodzi, o media... W tej kancelarii najzwyczajniej niema miejsca dla nas dwóch...
Słysząc to zaśmiałam się ironicznie.
- Dla nas dwóch ?
Ten jedynie kiwnął głową i otworzył usta chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu na to.-  Teraz to ty mnie posłuchaj : przegapiłeś jedną ważną lekcję : dobry adwokat nie odpuszcza do samego końca.
- Co innego jeśli, ktoś takim adwokatem nie jest.
Mruknął na co obdarzyłam go pełnym litości uśmiechem.
- W końcu poznałeś prawdę, o sobie.
Parsknęłam, po czym wyprostowałam się i ruszyłam do drzwi.
- Pożałujesz tych słów.
- Chyba nie wiesz, co mówisz, ale dobrze jeśli chcesz się tak zabawić to bawmy się.
- Co masz na myśli ?
- Ty już wykonałeś swój ruch, więc teraz niejako czas na mnie... A to znaczy, że jesteś już skończony.
Ten jedynie przewrócił oczami i prychnął :
- I kto to mówi.
- Ktoś kogo po tej sprawie gorzko popamiętasz.
Rzuciłam po czym trzaskając drzwiami wyszłam z jego gabinetu i z wszechogarniającą mnie determinacją ruszyłam do drzwi frontowych.
Wygram tą sprawę.
 Ktoś mi kiedyś powiedział, że dobry adwokat jak nikt zna trud swojego zawodu,
że jest jak dziwka, zrobi wszystko by, wyjść na swoje.
 Wtedy po prostu się zaśmiałam, teraz jednak czułam jak głęboko prawdziwe są te słowa i wiedziałam, że choćby cały świat miał mnie od tego oczerniać i mieszać z błotem są dwa powody, dla których stanę się tą dziwką...
_____________
 Zgodnie z obietnicą, Panie i Panowie < w tym miejscu powinny zabrzmieć fanfary.>
PRAGNĘ PRZEDSTAWIĆ...
Rozdział 23 !!!!!!
Piszcie jak Wam się podoba i wracajcie w czwartek !
:*
:D
<3<3

piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 22

  Podobno jestem dobrze wychowaną, młodą kobietą, podobno wiem czego oczekuję od życia i podobno moje serce należy do mojego narzeczonego...
Podobno...
Tylko, co jeśli gdy zamykam oczy moja wyobraźnia przenosi mnie w ramiona Hawajczyka, co jeśli patrzę na wyświetlacz telefonu i moje serce bije mocniej, gdy pojawia się nań jego imię ?
Zazdrosna egoistka, która każdej nocy marzy by, być narkotykiem faceta, który nigdy nie powinien wejść w jej prywatne życie...
Co jeśli to właśnie ja ?
  Ciężko przełknąwszy ślinę zapukałam do drzwi,  tak dobrze znanego mi domu...
Już od kilku dni zbierałam się na to spotkanie, ale gdy tylko  w progu  stanął brązowooki w mojej głowie na nowo zagościła chaotyczna, odbierająca mi zdolność do wypowiedzenia choćby jednego, pełnego zdania pustka, a rytmiczne bicie serca wnet przerodziło się w szaleńcze kołatanie...
(...)
- Bruno... ja... właściwie nie powinno mnie tu być.- Zaczęłam czując jak z każdym słowem narasta we mnie zakłopotanie...- I jako prawnik ze względu na twoje kłamstwa powinnam się wycofać, ale... Cholera ! Przysięgałam sobie,  że przyjdę tu i wymówię nasz kontrakt, ale...- Powiedz to !- ponagliłam się w myślach czując na sobie przerażone spojrzenie czekoladowych tęczówek.- Ale nie potrafię bo, te dwa tygodnie... chcę powiedzieć,  że... jesteś dla mnie kimś więcej,  znacznie więcej niż klient, czy znajomy i...
Przerwałam na moment by, zaczerpnąć powietrza,  którego nagle jakby zaczęło mi brakować. Bruno nie odzywał się,  tylko zacieśnił uścisk w jakim zamknęły mnie jego ramiona i z wyraźną niepewnością intensywnie się we mnie wpatrywał.
- Wiedz, że zrobię dla ciebie wszystko...- sapnęłam, a zatopiwszy spojrzenie w oczach chłopaka podniosłam się z jego kolan i ująwszy palcami jego dłoń szepnęłam : ...pod jednym jedynym warunkiem...

.
                                                         *      *      *
  Pozostawiwszy uchylone drzwi do pomieszczenia delikatnym ruchem zsunęłam z ramion materiał, który niebawem spoczął u moich stóp, chwilę później dołączyły doń za sprawą paska delikatnie opinające się na biodrach boyfriendy.
 Teraz moje ciało zakrywał jedynie subtelny materiał czarnego stanika i z deka uwydatniająca moje pośladki czerń siateczkowych stringów.
Zwróciwszy oczy ku stojącemu za moimi plecami Hawajczykowi powędrowałam palcami do sprzączki okrywającego mój biust, również siateczkowego stanika i nie spuszczając wzroku z coraz mocniej skrzących się, czekoladowych źrenic rozpięłam ją, przez co kolejny element mojej garderoby wymościł ciepłe, eleganckie płytki jakimi pokryta była podłoga.
 Niemal słyszałam jak serce chłopaka przyspiesza, gdy starannie poczęłam zsuwać ostatnią już część bielizny po udach, przez łydki, aż do kostek...
Nie posłałam mu jednak ani jednego zaproszenia do chwili, gdy palcami nie dotknęłam kryształowego szkła z jakiego wykonane były drzwi prysznicowe, wtedy dopiero, odrzuciwszy kaskadę włosów jaka spłynęła po moim policzku, wbiłam weń ponętne spojrzenie i nie wydając żadnego odgłosu powiedziałam. :
- Chodź...
(...)
  Dopiero gdy pierwsza, gorąca struga wody obmyła nasze ciała, kolistymi ruchami powiodłam palcami od obojczyków, aż po tors chłopaka, rozkoszując się każdą sekundą, w której dane mi było choćby w najmniejszym stopniu poczuć Bruna tak blisko siebie,usłyszeć jego głębszy oddech gdy  opuszkami dotykałam każdego skrawka jego skóry, jakby chcąc uświadomić samej sobie, że tym razem nie jest to tak często nawracający do mnie w przeciągu owych tygodni sen, a Mulat jest jak najbardziej częścią mojej rzeczywistości...
Chwilę później   bez najmniejszego ostrzeżenia przywarłam do jego klatki  i pozwalając by, pieścił   każdy skrawek mojego spragnionego ciała; zaplątałam między palcami okalający jego szyję, złoty łańcuszek. :
- You can have only one drug...- mruknęłam muskając zmysłowo najpierw policzek, a następnie miękkie wargi bruneta.-...me.
- As you wish sweetheart...- sapnął przywierając ściśle do mojego ciała by, następnie oprzeć mnie, o chłodną ścianę i dać upust jednemu z moich największych pragnień...
 - I missed you darling- jęknęłam gdy dłonie chłopaka zacisnęły się na moich pośladkach, a  moje nogi bezwiednie oplotły talię brązowookiego by, niebawem nasze rozpalone ciała spowił tak silnie upajający,
zgubny ogień nieodpartej żądzy...
                                                            *      *      *
  Leniwie się przeciągnąwszy rozchyliłam powieki i rozejrzałam się po złoconej słonecznym blaskiem alkowie, gdy zasypiałam u mojego boku spoczywał Hawajczyk, lecz teraz oprócz mnie pokój był pusty. Usiadłam na łóżku i przetarłszy oczy uśmiechnęłam się szeroko, czułam się...szczęśliwa, najzwyczajniej w świecie szczęśliwa...
 W niezwykle wolnym tempie zwlokłam się z łóżka, na powrót ubrałam bieliznę i narzuciwszy na ramiona koszulę ruszyłam ku klatce schodowej by, niebawem stanąć na środku osnutej nieziemskimi aromatami kuchni i wbić roześmiane spojrzenie w sprawnie krzątającego się po niej Hawajczyka.
- Ekhem...- odchrząknęłam chcąc zwrócić na siebie uwagę pochłoniętego pracą Mulata, który niczym wyrwany z transu podskoczył przerażony i spojrzał na mnie tak jakby ujrzał, co najmniej ducha. Widok ten był na tyle zabawny, iż pomimo usilnych starań nie zdołałam powstrzymać chichotu za co otrzymałam reprymendę od samego szefa kuchni...
- Chcesz żebym zszedł tu na zawał ?!
Odparł podniesionym głosem, ale po chwili również się roześmiał i wskazał miejsce obok siebie, posłusznie doń podeszłam i po chwili zgodnie z wydawanymi  poleceniami wspólnie wzięliśmy się za pichcenie kurczaka  po seczuańsku...
 Pomimo starań Hernandeza w kuchni zamiast zdyscyplinowanego, profesjonalnego charakteru współpracy zapanował pełen rozbawienia chaos, niemal niemożliwy do opanowania rozgardiasz...
- Pójdę zobaczyć kto to...- rzuciłam do chłopaka i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony skierowałam się do drzwi frontowych.
  Gdy jednak położyłam palce na klamce pukanie ustało, a po otworzeniu drzwi nie zastałam po drugiej stronie nikogo, jedynie niewielka zgięta w pół karteczka świadczyła, o   tym, że ktoś faktycznie musiał tu być,
 Od niechcenia przebiegłam wzrokiem po wyraźnie wykaligrafowanych na białym świstku literkach i wnet na moje ramiona wstąpił nieprzyjemny, mroźny dreszcz...
____________________________________
 Dzień doberek kochani ! <3
Najpierw pragnę Was przeprosić za moją niesłowność... Ten rozdział miał się pojawić już w poniedziałek,  a jest dzisiaj.:/
A wszystko przez przyjazd do Polski... z resztą nie ma tu czego tłumaczyć, mogę Wam jedynie obiecać, że od przyszłego tygodnia się poprawię...
Następnie chciałabym Wam ogromnie podziękować za kolejny tysiąc wyświetleń !!! Sprawiacie, że mam ochotę pisać nawet po nocach ! <3<3
Pragnę również powitać dwie nowe obserwatorki i podziękować za tak pochlebne komentarze pod poprzednim odcinkiem : D.
Więc tak po krótce : przepraszam jeszcze raz, dziękuję Wam, czytajcie, piszcie i wracajcie we wtorek, już na pewno :).
Ps. Odcinek dedykuję Pauli, specjalnie dla Ciebie kochana jest bez kłótni i łez :), ale nie jestem pewna na jak długo...
<3<3<3
:)
:*:*



piątek, 3 lipca 2015

Rozdział 21

  Pokusa...dotychczas w moim idealnie ułożonym, zaplanowanym wydawałoby, się że aż po kres życiu nie było na nią miejsca, ale to jedno zdarzenie, ta jedna osoba, jedna para gorących oczu, jedna jedyna pokusa, której się nie oparłam wywróciła je do góry nogami, sprawiła, że przejrzyste kolory w jakich  malowałam swoją przyszłość wyblakły, a wszystko to co dotychczas było oczywiste w niesamowite, najbardziej emocjonalne pięć minut mojego życia straciło jakikolwiek sens...
 Może powinnam była wycofać się już po pierwszym spotkaniu ?
Może powinnam była ją przezwyciężyć ?
Ale...
Czy to ważne ?
To co się stało nie odstanie się, a nawet gdyby mogło...
po co ?
Skoro to właśnie ta jedna chwila, ta jedna osoba i ta jedna jedyna, silniejsza ode mnie pokusa maluje moje życie w jaśniejsze, pełne radości barwy...
- Okłamałeś mnie...
Szepnęłam blokując telefon, z otwartą, niedokończoną wiadomością.w której treść  wpatrywałam się od dobrych kilku minut.
-  O czym mówisz ?
- O tym...- podałam mu urządzenie i szepnęłam-...dlaczego ?
Patrzyłam jak czekoladowe oczy mulata ciemnieją, jak jego twarz momentalnie tężeje, jak zaciska szczękę, jak uwydatniają się jego słodkie kości policzkowe, coś we mnie pękało, pękało z każdą minutą, w której narastała pomiędzy nami nerwowa cisza...
- Lani... to nie tak, ja po prostu...
- Ty po prostu, co ?  Dlaczego nie mówisz mi całej prawdy  Bruno ?
Z ust chłopaka uciekło głośne westchnięcie...
- Mówię, ale...  uhh...to miał być ostatni raz...ja...
Pękało, aż w końcu gdy wypowiedział pierwsze słowa przerwało się, na dobre.
- Przestań pieprzyć...okłamałeś mnie, kłamałeś od samego początku, a ja ci uwierzyłam, jak naiwna idiotka wierzyłam w każde twoje słowo, a ty bawiłeś się mną ... jesteś... jesteś po prostu żałosny !
- Pozwól mi chociaż wytłumaczyć !
- Nie.
Ucięłam mu krótko i zanim choćby zdążył się podnieść szybkim krokiem ruszyłam do frontowych drzwi, lecz gdy tylko ich dotknęłam zdałam sobie sprawę, że ja nie mam gdzie pójść...nie mogę wyżalić się Jane,  po tym wszystkim nie chcę się również pokazywać rodzicom, a w domu musiałabym się zmierzyć z doprowadzającym mnie do szału narzeczonym...
Byłam jednak zbyt wściekła by, zostać w jednym domu z Hernandezem dlatego ściskając w dłoni kurtkę wyszłam na zewnątrz i nie wiele myśląc ruszyłam przed siebie, tam gdzie nogi poniosą...
                                                         *      *      *

  Z głębokiego zamyślenia wnet wyrwała mnie nieprzyjemna woń alkoholu...
- Hej maleńka, a cóż taka ślicznotka robi sama na ulicy, o takiej porze ?
Zabrzmiał jakiś głos za moimi plecami, ogarnięta przerażeniem struchlałam i nim zdołałam wykonać chociaż jeden krok, czyjeś silne ręce  zacisnęły się boleśnie na moich biodrach po czym  agresywnie cisnęły mnie na ścianę najbliższego budynku.
- Czyżbyś zbłądziła ?
Sapnął inny głos i niebawem powietrze zasnuł okropny śmiech, któremu zawtórowały jeszcze dwa inne
- K-kim jesteście ?
Wyjąkałam drżącym z narastającego przerażenia głosem, lecz zamiast werbalnej odpowiedzi te same duże dłonie wylądowały na mojej talii i poczęły miarowo zsuwać się ku miednicy.
- Kim jesteśmy ? Hmm... to w zasadzie nie istotne bo, widzisz jutro już nawet nie będziesz pamiętała, o naszym spotkaniu kruszynko.
Po moim ciele przeszedł ostry dreszcz, szybkim ruchem zepchnęłam z ciała ręce mężczyzny i podejmując próbę ucieczki skoczyłam w bok, przez co wpadłam wprost w ramiona innego napalonego typa.
- Hah, widzę że lubisz ostre zagrywki...- zarechotał jeden z napastników i niemal niezauważalnym gestem dał pozostałej dwójce znak, po którym z jeszcze większą siłą zostałam przyparta do zimnego muru. Zaczęłam się rozpaczliwie miotać, jakaś inna para rąk zjechała do moich pośladków i wywołując kolejną falę bólu obróciła mnie twarzą do ściany.
 Robiło mi się coraz bardziej niedobrze, zwłaszcza gdy to samo silne ciało, które cisnęło mnie na ścianę przywarło do moich pleców, tak nachalnie  iż poczułam silnie wzbudzoną męskość jednego z nich.
- Mmm jesteś taka delikatna...- mruknął mężczyzna podchodząc rękoma do linii mojego biustu.
- Zostaw mnie !- Krzyknęłam, próbując powstrzymać usilnie cisnące się do oczu łzy.
- Tylko spokojnie, postaram się być delikatny.- Odparł ze śmiechem opiewając moją szyję dławiącym oddechem...
                                                                *      *      *
   Po raz kolejny spojrzałem na tarczę naściennego zegara, od jej wyjścia  minęły trzy godziny, nie odbierała telefonu i nie odpisywała na sms-y wiedziałem, że jest na mnie zła, z resztą...sam byłem na siebie wkurwiony, Boże jak mogłem być takim idiotą...Obiecywałem sobie, że już nigdy ich nie tknę, że to już koniec z brudnymi pieniędzmi, a gdy tylko Ryan zaproponował mały biznes zgodziłem się jak kretyn...
 By, odgonić od siebie natłok myśli po raz kolejny wybrałem numer szatynki, pierwszy sygnał, drugi, trzeci...nic i gdy już miałem dać za wygraną po drugiej stronie rozległ się zdławiony głos dziewczyny :
Lana : Bruno ! Ratuj...oni...BRUNO !
Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć rozległ się głośny trzask, stłumione męskie głosy i głośne łkanie dziewczyny.
Szybko rozłączyłem rozmowę i wsunąwszy urządzenie do kieszeni wyszedłem z domu, w biegu zgarniając z wieszaka jedynie jakąś bluzę...
(...)
  Szybkim krokiem przemierzałem ciemne uliczki Los Angeles, co jakiś czas posyłając w czerń wieczoru jej imię, lecz nie dostawałem żadnej odpowiedzi, już miałem skręcić w kolejną gdy do moich uszu dobiegły krzyki i odgłosy szamotaniny dochodzące z najbliższego, oświetlonego jedynie słabą lampą zaułka.
Bez zastanowienia ruszyłem biegiem w tamtym kierunku, jej wątła, smukła postać była przyparta do muru, z daleka było widać, że ledwo trzyma się na nogach, wokół niej skupiło się natomiast trzech facetów, którzy obmacywali ją i gdy się wyrywała wymierzali jej kolejne razy.
- Zostaw ją skurwysynu !
Wrzasnąłem, gdy jeden z nich nachalnie przywarł do jej ciała, na dźwięk mojego głosu wszyscy zwrócili wzrok w moim kierunku.
- No proszę ! I znalazł się twój rycerz...- wybełkotał jeden z nich na co reszta wybuchnęła głośnym śmiechem. Ten jednak uciszył ich i rzuciwszy mi groźne spojrzenie warknął : Lepiej się w to nie mieszaj kurduplu...
 Postąpiłem jeszcze jeden krok w jego stronę i zacisnąwszy pięść wymierzyłem mu sierpowego, facet zatoczył się, o mało nie upadając na bruk, po czym pocierając spuchnięty policzek burknął :
- Spoko stary, to takie żarty, przecież tylko chcieliśmy jej pomóc wrócić do domu...- wymamrotał, na co posłałem mu mordercze spojrzenie i syknąłem :
- Spierdalaj, albo poprawię...
Cała trójka spojrzała na mnie niepewnie i w końcu jeden z nich sapnął :
- Już i po co te nerwy, koleś...
Po czym zataczając się, z trudem ruszyli w przeciwną stronę.
     ...Poczułam jak ktoś delikatnie bierze mnie na ręce, po czym muska mój policzek i szepcze :
- Przepraszam kochanie... nie powinienem był w ogóle dopuścić, żebyś wyszła sama...
 Natychmiast rozpoznałam w nim głos Bruna i z trudem powstrzymując obmywające moje policzki łzy wtuliłam twarz w jego obojczyk.- Ciiii... jestem tutaj skarbie, już nic ci nie grozi...
Wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca przymknęłam oczy i niepomna tego co przed momentem się wydarzyło zasnęłam, nienaturalnie spokojnym,
 głębokim snem...
____________________
Wybaczcie, że znowu tak późno, po prostu...dopiero wieczorami mam na tyle weny by, napisać coś co mi chociaż trochę podpasuje...
A tak po za tym...
I co sądzicie ?
Bardzo zły ??
Piszcie jak Wam się podobało bo, moim zdaniem nie wyszedł mi tak jak mógł...
Jeszcze raz więc przepraszam, za porę w jakiej go dodaję i wracajcie w poniedziałek !
<3<3<3

środa, 1 lipca 2015

Rozdział 20

    Słowa- źródło wszelkich nieporozumień, kłamstw i sporów, źródło niefizycznego bólu i wręcz namacalnej rozkoszy, potrzebujemy ich, żądamy, chcemy słuchać, ale czy na pewno zawsze są tym złotym środkiem ? A może są sprawy, w których lepiej po prostu pozostawić niedomówienia ?
- Nie odbieraj- mruknął brązowooki niemal nie rozłączając naszych warg , gdy w sypialni, po raz kolejny rozbrzmiał dźwięk nowego połączenia.
 Od dobrych dziesięciu minut, ktoś namolnie próbował się ze mną skontaktować i, o ile pierwsze, drugie i trzecie połączenie można było zignorować tak szóste i każde kolejne stawało się coraz bardziej irytujące. Toteż, gdy powietrze po raz dziesiąty przeszył działający na nerwy dżingiel dałam za wygraną i rzucając poirytowane spojrzenie na ekranik urządzenia, nacisnęłam zieloną słuchawkę i przystawiłam je do ucha.
Lana : Czego chcesz Artur ?
Artur : Tyle razy do ciebie dzwoniłem... Lana, kochanie ja...przepraszam, nie powinienem był ci zarzucać tych wszystkich głupstw, zachowałem się jak kretyn i...naprawdę przepraszam.
Lana :  Nie sądzisz, że zbyt często muszę wysłuchiwać tej samej, żałosnej gadki ?
Artur : Tak, ale...
Lana :  Nie, nie ma, ale. Potrzebuję czasu, chwili...samotności, dlatego proszę nie dzwoń i nie pisz. Potrzebuję spokoju i czasu, o nic więcej cię nie proszę więc...uszanuj to.
Artur : Oczywiście, ile tylko chcesz, ale... proszę, powiedz, że wrócisz.
Dość niekontrolowanie z moich ust dobyło się ciche westchnięcie.
Lana : Tylko tyle : czas...
Odparłam zdawkowo i nie czekając na jego odpowiedź rozłączyłam rozmowę.
Dopiero, gdy moje spojrzenie napotkało troskliwy wzrok Bruna zdałam sobie sprawę, że chłopak przez cały czas tu był i słyszał każde słowo z rozmowy, którą zakończyłam kilka chwil temu.
- Nie rozumiem.
Zwróciłam ku niemu pytające spojrzenie i odparłam :
- Czego ?
- Po co wy to ciągniecie ? To znaczy nie to, że teraz karzę wam się rozstać, tylko...nie umiem pojąć jaki sens ma taki stan rzeczy pomiędzy wami ?
Na dźwięk tych słów spuściłam wzrok i intensywnie wpatrując się w granat narzuty na łóżku mruknęłam :
- Sama chciałabym wiedzieć... z resztą mniejsza, o to wolałabym, żebyś to ty mi wytłumaczył.
- Co ?
- Żartujesz sobie teraz ze mnie ?
Mruknęłam wbijając weń rozdrażnione spojrzenie.- Czemu była tutaj policja ?
Momentalnie wszelkie iskierki w oczach mulata wygasły, a on sam jakby stracił chęć do jakiejkolwiek rozmowy, zacisnął usta i wbił wzrok w punkt za oknem.
- Czemu ?
Ponowiłam pytanie na co zostałam obdarzona jednym z najchłodniejszych spojrzeń jakie kiedykolwiek raczę doświadczyć...
- A jak sądzisz ?
Syknął, po czym gwałtownym ruchem wstał  i podszedł do okna.
- Oświeć mnie !
- Szukali narkotyków, ten idiota- Ryan ich tutaj nasłał choć wiedział, że nie ma tutaj nic, czym mogliby, się zainteresować.
- W takim razie czemu nie mogło cię przy tym być, tylko podstawiłeś mnie jako kozła ofiarnego ?
- Tak było łatwiej.
Wzięłam szybki wdech, czując jak narasta we mnie wściekłość.
- Łatwiej ?! Niby dla kogo ?! Pomyślałeś co by, było gdyby, któryś z nich przypadkiem mnie
rozpoznał ?! I czemu do cholery nic mi nie powiedziałeś ?!
- Bo, wiedziałem, że tak zareagujesz !
- Jesteś kretynem ! Skończonym, egoistycznym kretynem !
Krzyknęłam i szybkim krokiem wyszłam na korytarz by, po chwili w biegu zdjąć z wieszaka kurtkę i gdy niemal dotknęłam klamki usłyszałam za sobą głos Hawajczyka :
- I po co było ci to wiedzieć ?!
- Teraz już się zamknij !
Warknęłam przekraczając próg i z impetem zatrzaskując mu drzwi przed nosem.

                                                            *      *      *
                                                             (klik i czytajcie dalej )

  Napływające do moich oczu łzy rozmywały poszarzały obraz jaki przedstawiało dziś zalane łzami miasto aniołów, nie przeszkadzało mi to jednak, dlatego niestrudzenie przemierzałam jego wyblakłe uliczki.
- Jak mogłeś...- szepnęłam do siebie, tak jakby wylewanie żali w łzach na chodnik miało rozmyć ból jaki towarzyszył rozdzierającej się cząstce mnie, która sprawiała, że byłam skłonna zrobić dla brązowookiego to i wiele więcej, że byłam skłonna zamknąć oczy rozsądkowi i skoczyć dla niego w ogień, nie umiałam nazwać tego uczucia, choć podświadomie już dawno podstawiłam do niego odpowiednią nazwę, lecz bałam się, nie chciałam jej użyć, żyjąc w złudzeniu, że jest ona zarezerwowana dla Sulvana.
Od pewnego czasu miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie, ale nim zdążyłam chociażby spojrzeć za siebie czyjeś silne ciało przyparło mnie do zimnej ściany jednego z domów.
- Przepraszam kochanie.
Szepnął mi do ucha głos, który w tak niesamowity sposób potrafił wznieść mnie pod samo niebo i tym samym sposobem rzucić mnie na kolana, niżej niż ktokolwiek inny.- Wybacz, po prostu...poniosło mnie, co z resztą nie jest twoją winą, ja... kurwa, ja  po prostu nie daję rady... czasami to mnie przerasta i...
- Nic nie mów...- szepnęłam, a on jedynie  uniósł delikatnie mój podbródek i przez moment patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, przez tą krótką chwilę wydawało mi się, że gdzieś w głębi jego czekoladowych źrenic zamajaczyły pojedyncze łzy, choć może to krople zacinającego deszczu...
Po moich policzkach spłynęły ostatnie, wymieszane z kroplami deszczu łzy, ale zignorowałam je przyciskając wargi do mojego zapomnienia- ust Bruna.
- Nie rób tego...- szepnęłam drżącym głosem nim chłopak ponownie poprowadził nasze języki w długim, romantycznym tańcu, przez ten niesamowity moment na zalanym deszczem świecie, wśród chłodnych, kryształowych kropel byliśmy tylko my, nasze szybsze oddechy unoszące się w kłębkach pary ku niebu i jedna obietnica.
- Wybacz, to był...pierwszy i...ostatni raz.
To powiedziawszy przyciągnął mnie mocniej do siebie i pomimo spływających po mnie strug wody wziął na ręce i po raz kolejny obdarował gorącym pocałunkiem w czasie, którego moje serce biło tak mocno jakby zaraz miało mi się wydrzeć z piersi...- Wracamy ?
Szepnął odrywając na moment wargi od moich.
- Zostańmy...-szepnęłam, wplatając palce w jego mokrą, ułożoną fryzurę.
                                                                 *      *      *

  Idąc u boku Hawajczyka z zamyśleniem wpatrywałam się w złotą poświatę, która nieśmiało przebijała się spośród chmur, gdy nagle poczułam subtelne muśnięcie palców chłopaka na swoich. Odwróciłam wzrok ku niemu, on tylko uśmiechnął się i splótł nasze dłonie w delikatnym uścisku, który z przepełniającą mnie od środka radością zacieśniłam.
- Wiesz, właściwie to może nawet nie jesteś aż takim kretynem.- Mruknęłam na co ten jedynie spojrzał na mnie z rozbawieniem i przyciągnąwszy  do siebie objął   w talii ramieniem.
  W jego domu ponownie znaleźliśmy się dopiero gdy Los Angeles spowite zostało gęstym granatem późnej pory.
 Człapiąc wykończona całym dniem ku nęcącej alkowie nawet nie zauważyłam gdy za moimi plecami pojawił się brunet, objąwszy mnie w talii złożył na szyi parę zmysłowych muśnięć i głosem, który sprawiał, że uginały się pode mną nogi mruknął :
- Kolację podano panno McCarthy, choć kiedy tak na panią patrzę...
To powiedziawszy przygryzł delikatnie płatek mojego ucha i zjechał znacząco palcami wzdłuż talii aż po moje biodra, co wydarło z mojego gardła cichy jęk.
- Panie Hernandez, do prawdy jest pan niepoprawny.
Mruknęłam i już po chwili siedząc na kolanach brązowookiego moczyłam wargi w krwistym trunku.
 Cóż przyznam, że gdyby nie kolacja i to co zaoferował mi Hernandez tego wieczoru, czy też tej ekhem...nocy zaliczałby, się on nie wątpliwie do jednego z gorszych, a może i najgorszych...
_____________
Dwie sprawy :
Uno : przepraszam za porę dodania odcinka, ale przyznam się bez bicia, że, o ile wiedziałam, co ma się w nim wydarzyć, o tyle nie potrafiłam ubrać tego w słowa, ale finalnie... muszę powiedzieć, że jestem z niego zadowolona.:D
Dos: A Wam jak się podoba ??
       Może chociaż troszkę ?
Czytajcie, piszcie i do...piątku !
<3<3