niedziela, 1 listopada 2015

Pożegnanie...

   Cóż...
Nic podobnego !
Bowiem...
Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego, również ten.
 Dlatego też, już teraz pragnę Was zaprosić na kolejne moje opowiadanie.

Zapowiedź :                ,, Opowieść, o marzeniach,
                                  sile przyjaźni,
                                  uskrzydleniu jakiego dodaje miłość,
                                  o trudach życia,
                                  wzlotach i upadkach
                                        oraz...
                                  sztuce jaką jest wybaczenie..."
 Opowieść zupełnie inna od wszystkich, które dotychczas przeczytałaś,
zupełnie inna od tych, które jeszcze przeczytasz...
Pełna emocji,
pełna pasji,
czy zaraźliwej ?
                                   Przekonaj się...
                                    How to love



 W tym miejscu pragnę Wam jeszcze raz podziękować...
Za wszystko.
 Do zobaczenia.
<3
    <3
        <3
Choć...
To przecież...
Zaledwie początek...
                   


czwartek, 29 października 2015

Rozdział 40

                                 Ważna notka pod rozdziałem !


    Westchnąwszy głęboko, przetarłem opuszką wypolerowaną szybkę oprawionej fotogarfii, pozwalając by, umysł na nowo zalały ulotne wspomnienia słodkiego smaku jej delikatnych usteczek i intrygującego spojrzenia bystrych, migdałowych źrenic...
Tak cholernie za nią tęskniłem...
Nim jednak do końca zatraciłem się w, ów wspomnieniach, ich bolesny wodospad przerwał głośny trzask zamykanych z impetem drzwi wejściowych. Niczym wyrwany z transu, zamrugałem kilkakrotnie, a pozwalając rzeczywistości przebić ściany minionych dni z roztargnieniem rozjerzałem się dookoła, ponownie sprawdzając, czy aby na pewno w walizce jest wszystko, co mogłoby,  się przydać  podczas sześciomiesięcznej trasy.
 Gdy więc zza pleców dobieglo ciche mruknięcie, wzdrygnąłem się zmieszany.
- Niezłe...
Bąknął mężczyzna, zwróciwszy wzrok w jego stronę dostrzegłem jak z zainteresowaniem obraca w dłoniach delikatną, drewnianą ramkę, po czym z trudem hamując bolesny dreszcz, szybkim ruchem wyjąłem przedmiot z jego rąk.
Zaskoczony tak gwałtowną reakcją z mojej strony zaczął mi się wnikliwie przyglądać, ja natomiast unikając tego spojrzenia jedynie wpakowałem zdjęcie do walizki i narzuciwszy na ramiona polarową bluzę postąpiłem krok ku wyjściu na korytarz.
- Tęsknisz. za nią...
Usłyszałem jego głos, a przegryzając dolną wargę pchnąłem delikatnie masywne drzwi i wlokąc za sobą niemałą walizkę, podążyłem z wolna ku klatce schodowej.
- Jakie, to ma znaczenie...
Bąknąłem z trudem znosząc na sobie, przepraszające spojrzenie przyjaciela, który teraz kroczył niespiesznie u mojego boku, jakby obawiał się, że nie zdołam dojść do samochodu, o własnych siłach.
- Przestań.
Zrugał mnie oschle, na co posłałem mu pełne niezrozumienia spojrzenie i oparłszy się plecami, o bagażnik Range Rover'a począłem doszukiwać się, w jego milczeniu krzty wyjaśnienia.- Wypierając ją z pamięci, wcale nie ułatwisz sobie zapomnienia, o tym co do niej czujesz...
Znam cię Bruno i widzę jak cholernie dręczy cię myśl, że on...
- Zamknij się Phil !
Warknąłem, gwałtownie przerywając jego emocjonalny wywód i nawet nie zaszczycając go spojrzeniem wsiadłem za kierownicę granatowego jeep'a.
(...)
 Od momentu opuszczenia mojej posiadłości w samochodzie panowała grobowa cisza, co tylko wzmagało odgłosy walki jaką toczyły  myśli i w końcu chociaż usilnie pragnąłem ją zatrzymać, maska nieczułego sukinsyna zniknęła, pozwalając by, serce owładnęła paraliżująca myśl, o niechybnej stracie...
Zacisnąwszy palce na kierownicy spróbowałem pohamować zamęt w klatce piersiowej, lecz gdy tylko samochód ponownie utknął w sznurze poirytowanych kierowców nad rozumem wzięło górę serce....
Gwałtownie dociskając pedał gazu, ostrym szarpnięciem wyłamałem się zeń i nie bacząc na pełne rozdrażnienia spojrzenia innych uczesników ruchu pomknąłem pod prąd,
jednym z wolnych pasów.
                                         
                                                  *      *      *
- Powiesz mi łaskawie, co ty odpierdalasz ?!
Ryknął Phred gdy z piskiem opon skręciłem w jedną z leśnych ścieżek. -Gdybym tylko wiedział...- pomyślałem i zacisnąwszy usta w niepewnym uśmiechu, posłałem mu w lusterku radosne spojrzenie, na co jego oczy wywinęły teatralne koło i utonęły w punkcie, gdzieś za zaparowaną szybą.
 Z ulgą przyjąłem fakt, iż na horyzoncie zamajaczyły strzeliste wieżyczki, podstarzałej kapliczki, a przez zsuniętą szybę do środka poczęły sączyć się delikatne powiewy przynoszonego przez pobliskie morze wietrzyku.
Ustawiwszy auto na jednym z wielu, zastawionych miejsc parkingowych energicznie zeskoczyłem na ziemię i nie bacząc nawet, czy pozostali pasażerowie opuścili pojazd puściłem się biegiem wzdłuż wąskiego, żwirowego chodnika, prowadzącego pod same drzwi kościółka.
On wypowiadał ostatnie słowa przysięgi,
ona natomiast patrząc mu w oczy uśmiechała się delikatnie, a ów uśmiech sprawiał iż stawała się...
aniołem.
Poczułem jak wszystko we mnie zamiera,
jak serce przełamuje się na miliony, miliardy drobnych niczym pył kawałków,
 a oczy mimowolnie zachodzą łzami.
Więc tak właśnie się czujesz gdy twoje serce umiera ?
Wnet nasze spojrzenia się spotkały, a ja z trudem zdusiłem w sobie pełen boleści wrzask i odwróciwszy się z wolna, ruszyłem przed siebie...
(...)
- Ja...Nie mogę...
Jęknęłam, szybkim ruchem wyswabadzając dłoń z delikatnego uścisku Szwajcara i posyłając mu ostatnie spojrzenie, nie zważając na dziesiątki utkwionych we mnie źrenic i delikatną biel szpilek na stopach, opuściłam biegiem złocone promieniami zachodzącego słońca wnętrze kapliczki.
                                                     *      *      *
Przełknąwszy z trudem, rozchyliłam wargi, ale głos zamarł w zaciśniętym wzruszeniem gardle. Przyspieszywszy kroku poczęłam brnąć po złocącym się w ostatnich refleksach piasku by, już po chwili bez słowa wpaść  w ramiona Hawajczyka, który momentalnie oderwał moje ciało od ziemi i okręcając nas wokół swojej osi złączył nasze czoła i zatopił mnie w morzu kawy, pod powiekami.
- Tak bardzo cię przepraszam...
Przepraszam, za każde kłamstwo, za każdą łzę, którą przeze mnie wylałaś,
 przepraszam, że...
Zaczął, lecz nim wydobył z siebie kolejny potok słów przywarłam do jego warg i splatając spragnione jego bliskości palce na rozgrzanym karku chłopaka pozwoliłam by, nasze języki na nowo się odnalazły, a gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy, nieprzerwanie tonąc w jego hipnotyzujących źrenicach, nim zdążył choćby rozchylić wargi, położyłam na nich palec i przybliżyłam twarz do jego policzka.:
- Przysięgnij, że nie pozwolisz  mi odejść...nigdy więcej.
Szepnęłam pozwalając by, po rozpalonym policzku spłynęło kilka łez .
- Dla ciebie wszystko, skarbie.
Wyszeptał, a ponownie odnajdując moje drżące wargi, dodał.:
Dla ciebie wszystko.
______________________

 Witam !
A więc...
oto przed Wami 40 rozdział...
ostatni rozdział...
Toteż pragnę Wam podziękować, podziękować wszystkim razem i każdemu z osobna...
                     Droga czytelniczko !
  Ponieważ nadszedl moment, w którym nasza przygoda z ,, Anything for you" dobiega końca, pragnę Ci podziękować. Za każde słowo, jakie do mnie skierowałaś, za każdą łzę jaką wylałaś, za każdy uśmiech jaki zaistnial na twoich ustach, za śmiech jakiego czytając ów opowiadanie doświadczyłaś.
Oraz za poświęcony mi czas.
Wszystko to bylo dla mnie...na wagę złota i nie skłamię, jeśli powiem iż jesteś ważną częścią, ów przygody, a pisanie dla Ciebie było...
jednym z najwspanialszych doświadczeń...
mojego życia.
Dziękuję, po stokroć i jeszcze bardziej.

Ps. W tym miejscu pragnę złożyć do Was wszystkich, już do prawdy ostatnią, największą ze wszystkich dotychczasowych próśb, a mianowicie.:
 CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ.
 Dla Ciebie to tylko jedna z wielu nie znaczących wiele chwil, dla mnie...
więcej niż tysiąc innych słów.

Jeszcze raz więc ogromnie dziękuję...
A jeśli nie chcesz się ze mną rozstawać...
Wróć w niedzielę !
Kocham Was !
<3

poniedziałek, 26 października 2015

Rozdział 39

 * ścieżka dźwiękowa *

  Krocząc z wolna po zasnutych granatem uliczkach San Jose'  z bólem patrzyłam na przetaczające się przezeń tłumy młodych, dojrzałych i starszych ludzi.
Tak różnych, zabieganych,szczęśliwych... tak odmiennych ode mnie.
Wcisnąwszy zaciśnięte pięści głębiej w kieszenie bluzy westchnęłam głęboko i zerknąwszy na horyzont przycupnęłam na zroszonej kroplami minionego deszczu ławce, a objąwszy ramionami kolana z zamyśleniem patrzyłam na stojącą nieopodal parę...
- Nie powinno cię tu być dzieciaku...
Usłyszałam jej głos nad sobą, a po chwili moje zmysły poczęły mimowolnie chłonąć unoszącą się wokół niej, kwiatową woń. Zacisnąwszy na moment wargi spuściłam wzrok by, po chwili skupić na niej całą swoją uwagę.
- Kim jesteś ?
Wychrypałam przyjmując na siebie kolejny, chłodny powiew nadchodzącej jesieni. Spojrzała ku mnie, rozchyliła usta, jej powieka zadrżała, a w szarych źrenicach zamajaczyły łzy.- Kim jesteś ?
Naciskałam, czując jak jej milczenie zasiewa we mnie kolejne ziarna niepewności.
- Gdyby nie ty...
Zamajaczyła i choć jedynym padającym na nas światłem była nikła łuna rzucanego przez pobliską latarnię światła, zdołałam dostrzec samotną łzę, która teraz powoli przetaczała się po jej zarumienionym policzku.- Odebrałaś mi go...
Poczułam jak moje ciało ponownie przeszywa dreszcz, znacznie ostrzejszy, niemal bolesny.
- Kogo ?
Zachrypałam, a przysuwając się w  jej stronę powtórzyłam.: Kogo, ci odebrałam ? Kim jesteś ?!
Widziałam jak słysząc mój ton zaciska szczękę, jak uwydatniają się jej kości policzkowe i jak kościste palce z wolna ocierają pozostałą na policzku, czarną łzę.
- Tamtego wieczoru...wrócił późno, był zdenerwowany. Roztrzęsiony. Próbowałam coś z niego wydobyć, ale gdy tylko byłam w pobliżu, on...unikał mnie, zbywał każdą rozmowę. Zadzwonił telefon, słyszałam...to była kobieta, płakała. Nawet na mnie nie patrząc spakował kilka rzeczy i wyszedł, bez słowa...Poszłam za nim, udał się do szpitala, poszłam za nim. Była tam, trzymała na ręku małe dziecko...dziewczynkę. Widziałam jak płacze biorąc ją na ręce, był szczęśliwy... wtedy...zdałam sobie ze wszystkiego sprawę, zrozumiałam czemu był nieobecny przez te wszystkie miesiące, zrozumiałam że kłamał, zrozumiałam że...chociaż to mi podarował pierścionek, chociaż to mnie poprosił o rękę...tą którą zawsze kochał była ona, to dla niej kłamał, to o nią walczył, to o niej myślał całymi wieczorami i to o niej myślał gdy mówil, o ideale. W końcu mnie dostrzegł. Moje serce...Złamało się, na miliony, miliardy drobnych kawałków. Uciekłam. Wołał, ale nie zatrzymałam się, pisał, przychodził do mnie, przepraszał, zaklinal się, że ona była błędem, że ja jestem tą jedyną, że...kocha tylko mnie. Nie wierzyłam mu, kazałam odejść. On...walczył, a ja...nigdy nikogo nie pokochałam tak jak jego. I co było najgorsze...potem napatoczył się inny mężczyzna był...- przerwała na moment i ocierając łzę z kącika oka uśmiechnęła się delikatnie,-...był uroczy, troskliwy...ale...nie był nim, nie był tym, dla którego biło moje serce, nie był tym u którego boku pragnęłam się budzić każdego dnia, dla którego pragnęłam oddychać... Raniłam go, raniłam siebie...W końcu coś się wypaliło, odszedł, a ja...nie uroniłam ani jednej łzy. Czułam się...podle, podle z myślą, że prawdopodobnie nigdy go nie kochałam, że pozwoliłam komuś kto kochał mnie ponad wszystko i dla kogo ja...zrobiłabym wszystko po prostu odejść. Pozwoliłam mu na szczęście z nią, myśląc że poznając kogoś innego ja również się wyleczę...
Straciłam wszystko...Wszystko, tylko dlatego że nie chciałam...nie umiałam mu wybaczyć ten jeden, ostatni raz...
Nie powinnaś iść w moje ślady, jesteś piękna, młoda i...zasługujesz na szczęście, zasługujesz by, być kochaną i by, kochać. Ale...jeśli teraz popełnisz błąd, stracisz wszystko. Zostaniesz z niczym, niczym prócz cierpienia...
Zakończyła i przełknąwszy ciężko ślinę, spojrzala mi głęboko w oczy.- Nie wiesz nawet kim jestem,
prawda ?
Nie umiejąc nawet zaczerpnąć powietrza, nie odrywając wzroku od rozpaczliwej głębi jej oczu pokiwałam glową przecząco. Ta jedynie zaśmiała się gorzko i podnosząc się na równe nogi wyciągnęła ku mnie szczupłą dłoń.- Scarlett Brown. Twój ojciec, nigdy się o mnie nawet nie zająknął, prawda ?
I w jednej chwili wszystko stało się jasne.
Oto stała przede mną kobieta, którą mój ojciec zostawił dla mamy, a która pomimo upływu...ponad dwudziestu lat nigdy nie przestała go kochać...
- Skąd wiedziałaś, że...
Zaczęłam z trudem wypowiadając każde słowo przez oplecione wzruszeniem gardlo.
- Jesteś taka jak on...identyczna.
Szepnęła, a po jej policzkach potoczyło się kolejne kilka łez.
- Przykro mi, że...przeze mnie, ty, wy...- szepnęłam rozbita, lecz nim kolejne słowa zdołały przemknąć pomiędzy drżącymi wargami moje ciało, oplotły jej troskliwe ramiona.
- Ciiiiii...to nie twoja wina, to ja...nawaliłam...Mój Boże nawet nie wiesz jak wiele dalabym za jeszcze jedną, jedyną szansę, za cofnięcie czasu...- wyszeptala, a  nieznacznie mnie od siebie odsunąwszy, dodała.: Ale ty, twoja szansa jest tutaj, teraz i...zamiast być tutaj ze mną...Powinnaś być w Los Angeles, powinnaś...posłuchać swojego serca. Wiem on cię zranił, ale...uwierz...nic nie boli bardziej niż patrzenie na innego mężczyznę i uświadamianie sobie, że...to mógł być on...
                                               
                                                        *     *      *
  Rozsiadając się na jednym z niewygodnych siedzisk najwcześniejszego pociągu do Los Angeles, rzuciłam ostatnie spojrzenie ku stojącej na peronie brunetce - Scarlett.
Kobiecie, która jak później mialam się przekonać...zmienila całe moje życie...
Po czym wypowiadając bezgłośne ,, dziękuję" opadlam głębiej w fotel i przymykając powieki pozwoliłam powieźć się do tego, w którego rękach pozostawiłam swoje serce, w którego oczach niegdyś utonęłam...bezpowrotnie.
(...)
 Pchnąwszy delikatnie szklane drzwi zakładu uśmiechnęłam się slabo i nie zwracając uwagi na utkwione w mojej osobie dziesiątki spojrzeń zasiadłam w głębokim fotelu tuż przed oniemiałą brunetką.
- Co... Gdzie byłaś...i
Zaczęła, obróciwszy fotel ku niej przywołałam na twarz delikatny uśmiech i przygryzając drgającą od zbierających się w sercu emocji wargę, szepnęłam.:
- Potrzebowałam oddechu, powietrza...
Szepnęłam i spuściwszy wzrok otworzyłam szerzej oczy.- Jane...
Jęknęłam z przejęciem i drżącą dłonią unioslam ku sobie nadgarstek przyjaciółki.- Czemu nic nie powiedziałaś ?!
Szepnęlam, a spoglądając jej w oczy stanęłam na równe nogi.
- Tak wiele się działo i... jakoś nie było kiedy. Poza tym zbliżał się twój ślub i razem z Cole'm stwierdziliśmy, że ta wiadomość, może zaczekać...
Wyszeptała by, już po chwili odwzajemnić złożony na jej szyi uścisk.
- Tak się cieszę ! Będziecie...- mruczałam, czując że buzuje we mnie zbyt wiele sprzecznych emocji.-...gratuluję skarbie ! I chcę...chcę byście wiedzieli, że macie moje najszczersze błogosławieństwo...
Dodałam w końcu się od niej odsuwając i posyłając w jej kierunku najszerszy uśmiech na jaki pozwoliły mi unieisone ku niebu kąciki ust.- Gratuluję...
Dodalam, a uścisnąwszy jej dłoń ponownie zasiadłam w fotelu i spoglądając na swoje odbicie, pozwoliłam by, zajął się mną otaczający nas od kilku minut wianuszek stylistek, kosmetyczek i makijażystek...
                                                         *      *      *
 Przeczesując raz po raz ułożone na bok włosy z zachwytem spojrzałam na własne odbicie, nie rozpoznając w nim siebie. Dziewczyna weń ukazana była bowiem jedynie złudzeniem, była tym czym ja chciałam sie stać jeszcze kilkanaście tygodni temu, zanim bezpowrotnie utraciłam zmysły...dla innego.
- Wszystko będzie dobrze, będzie lepiej...- szepnęłam do siebie i przygryzając drżącą wargę dodałam.: Tylko lepiej.
Wnet wrota obszernej komnaty, w której znajdowałam się od dobrych czterdziestu minut uchyliły się, a w złotawej poświacie zachodzącego z wolna Słońca ukazała się sylwetka mojej matki. Usilnie walcząc z targającymi mną emocjami odwróciłam się z wolna i nie chcąc by, ujrzala mój ból podeszłam do okna momentalnie zawieszając spojrzenie na rozbijających się, o brzeg, złoconych Klarą, spienionych bałwanach.
- Jestem taka dumna...
Szepnęła mi do ucha i oplatając mnie w tali, od tyłu złożyła na policzku delikatny pocałunek.- Jestem dumna, że pomimo okresu w jakim ostatnio się znaleźliście ty...zgodziłaś się na ten krok. Mój Boże...- szepnęła,
słysząc jak jej glos grzęźnie gdzieś w krtani, ocierając mokre oczy zwróciłam się ku niej i objęłam ramionami za szyję.- Przepraszam...- szeptała, opiewając mój policzek gorącym oddechem.- Po prostu nie mogę uwierzyć, że moja, mała córeczka wychodzi za mąż, że...dorasta.
- Mamo...- jęknęłam czując na obojczyku jej pojedyńczą łzę.
Nie potrzebowała więcej słów. Rozumiała.
- Obiecuję ci kochanie, że od teraz...wszystko będzie dobrze.- Odparła drżącym głosem, a ocierając samotną łzę z mojego policzka, dodała.: To twój dzień, aniołku...
 (...)
 Przełknąwszy ciężko ślinę położyłam drżącą dloń na ramieniu ojca i unosząc spojrzenie ku jego zatroskanej twarzy posłałam mu delikatny uśmiech.
- Jestem z ciebie dumny...
Szepnął, na co uśmiechnęłam się szerzej, promiennie i mrugając szybko zacisnęłam palce na jego dłoni.
Gdyby tylko wiedział jak wiele, to dla mnie znaczy...
Wnet kapliczkę wypełnił Marsz Weselny, mężczyzna posłał mi ostatnie spojrzenie, a gdy skinęłam porozumiewawczo głową poprowadził wolnym krokiem do ołtarza.
   Stając u boku Szwajcara, zmierzyłam go wzrokiem i mimo walczących we mnie emocji uśmiechnęłam się delikatnie. Ksiądz rozpoczął ceremonię, a już po chwili w moich uszach rozbrzmiał pelen emocji głos Artura.:
- Ja Artur Sulvan, biorę sobie ciebie Lano McCarthy za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz  że Cię nie opuszczę, póki śmierć nas nie rozłączy. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Wypowiedział na jednym tchu, nieprzerwanie patrząc z miłością w moje oczy. Pragnęłam odwzajemnić to spojrzenie, lecz nie umiałam, nie umialam tak dobrze kłamać...
- Ja Lana McCarthy biorę sobie ciebie...
Zaczęłam z trudem opanowując drżenie głosu,wodząc wzrokiem po każdym zakamarku kościółka byle tylko nie spojrzeć na niego.
Poczułam jak po moim ciele rozlewa się fala gorąca, palącego żaru. Zamrugałam parokrotnie, lecz nic się nie zmieniło.
To spojrzenie...
 Pod powiekami zebrały się łzy...
Serce zadrżało.
Nasze spojrzenia się spotkały.
Odwróciłam głowę i rozchyliłam usta, chcąc kontynuować
przysięgę...
_________________________
 Dobry wieczór kochani !!!
 Jak Wam minął pierwszy dzień tygodnia ??
Z góry przepraszam za porę dodania rozdziału, ale...zajął mi on zdecydowanie najwięcej czasu ze wszystkich jakie dotychczas napisałam.
Powiem jednak nieskromnie, iż jestem z niego dumna, bowiem jest to trzeci z czterech najważniejszych rozdziałów tego opowiadania.
Domyślacie się kto stanął w drzwiach kapliczki, prawda ?
Czytajcie, piszcie Wasze opinie, wracajcie w czwartek i pamiętajcie :
I love you so, so much !
<3
:*

sobota, 24 października 2015

Rozdział 38

   Jeden list.
Sto słów,
sto słów prawdy,
sto słów prośby.
O sto słów za wiele...
Z płytkiego snu gwałtownie wyrwał mnie złowieszczy pogłos tłukącego się szkła, który następnie stłumiły ostre słowa Szwajcara. Przełykając głośno ślinę z nagłym ściskiem u podbrzusza przywarłam plecami do chłodnej satyny prześcieradła i zaciskając palce na materiale kołdry nasłuchiwałam odgłosów, dochodzących z dołu.
Znalazł go...- przemknęło mi przez głowę, a wziąwszy głęboki oddech z trudem uniosłam się na łokciach i rozejrzałam z rozpaczą po zacienionym wnętrzu sypialni. Niewątpliwie znalazł list Bruna, a to znaczyło iż wszystko co mu powiedziałam, przysięgałam i czego się przed nim wyrzekałam obróciło się przeciwko mnie...
(...)
- Jak mogłem tak cholernie się mylić...
Szepnął i spoglądając na mnie z żalem zacisnął palce na zapisanym skrawku śnieżnobiałego papieru.- Jak mogłem pomyśleć, że...- przerwał na moment po czym przełknąwszy ciężko ślinę, krzyknął.- jesteś szmatą ! Rozumiesz ?!
 Egoistyczną, zakłamaną szmatą !
- Przestań !
Załkałam cicho, co jeszcze bardziej rozsierdziło ogień jakim teraz trawiło mnie jego zaszyfrowane spojrzenie.
- Ja mam przestać ?!
Odparł, a postąpiwszy krok ku mnie, dodał.- Dlaczego ?!
Czego ci nie dałem ?!
Czego, do cholery ci brakowało ?!
- Chcesz wiedzieć ?!
Krzyknęłam czując jak rozpacz gwałtownie zmienia się w pustoszącą każdy skrawek mnie, złość.- Brakowało mi kogoś kim ty nigdy nie umiałeś być !
Brakowało mi...kogoś kto umie kochać nie siebie, a mnie bo, ty
nigdy tego najwidoczniej nie umiałeś !
 Wrzasnęłam, wbijając w niego nienawistne spojrzenie, w jednej chwili moja glowa za sprawą silnego uderzenia odwróciła się w bok, a policzek pokryła piekąca purpura. Zacisnąwszy powieki wciągnęłam gwałtownie powietrze pozwalając by, rubinowa skóra splamiona została kryształem łez,odwróciwszy się na pięcie biegiem ruszyłam ku klatce schodowej. Potykając się niemal, o własne nogi wpadłam w mrok sypialni i narzucając na siebie pierwsze, lepsze ubrania wpakowałam kilka z nich do niewielkiego, ciemno-szarego plecaka by, następnie nie dbając nawet, o ułożenie włosów, czy jakikolwiek makijaż pędem przebrnąć przez schody, chwycić w biegu polarową bluzę i trzasnąwszy drzwiami opuścić dom. Nie zwalniając kroku zostawiłam za plecami podwórze, po chwili pospiesznie przecinając jedną z pobliskich posesji.
 Choć starałam się jak mogłam w mojej głowie nieprzerwanie rozbrzmiewał jego głos, z którym wiatr uderzał w moją twarz, przynosząc  wciąż  na nowo moje imię, a tym samym przepełniając serce odwagą.
Miara się przelała, a ja byłam ostatnią, która w tej chwili miałaby, zapłakać nad rozlanym mlekiem...

                                                                 *      *      *
 Przesunąwszy palcem po ciemnym ekranie dotykowego telefonu usadowiłam się w niewygodnym siedzisku jednego z porannych pociągów jakie z tej stacji rozjeżdżały się do wszystkich pozostałych stanów w USA i wsparłszy głowę na zziębniętej dłoni napisałam wiadomość do Jane.:
 ,, Kiedyś ci to wytłumaczę, ale teraz...po prostu mnie nie szukaj."
Tak jak się spodziewałam już chwilę później urządzenie przeszyła wibracja, a na wyświetlaczu ukazało się imię przyjaciółki. Rozłączywszy je pospiesznie wyciszyłam dźwięk, a wyłączywszy w zupełności, wepchnęłam komórkę głęboko w jedną z przepastnych kieszeni granatowej bluzy, której kaptur teraz nasunęłam mocniej na głowę, złudnie odcinając światu dostęp do szargających mną emocji.
(...)
 Przeciągnąwszy się z odrętwieniem, omiotłam spojrzeniem opustoszały przedział i zatrzymałam spojrzenie na wpatrzonych w moją osobę niebieskich źrenicach starszego, przygarbionego mężczyzny, którego drżąca dłoń, nieprzerwanie zaciśnięta spoczywała na moim ramieniu.
- Pani wybaczy, ale to już ostatnia stacja.
 Szepnął, a jego twarz momentalnie rozświetlił troskliwy, pełen ciepła uśmiech.
 Odpędzając mruganiem pozostały  na powiekach sen skinęłam z wolna głową, dopiero po chwili dokładnie odbierając znaczenie wypowiedzianych przezeń słów.
- Gdzie więc jesteśmy ?
Wyszeptałam niemrawo spoglądając na granat wieczoru rozpościerający się za oknem pociągu, na co mężczyzna uśmiechnął się pogodnie i odparł.:
- Witamy serdecznie na dworcu głównym w samym sercu San Jose'.
 Przełknąwszy głośno ślinę zadrżałam oniemiała.
- S-San Jose'...?
Jęknęłam pod nosem i przetarłszy piąstkami oczy zerwałam się na równe nogi. Przewiesiwszy sobie plecak na ramieniu ruszyłam ku wyjściu by, już po chwili pozwolić otchłani wieczoru na zanurzenie mnie w swojej toni...
                                                   *      *      *
 Zanurzywszy dłonie w kieszeniach dżinsów stanęłam na balkonie najwyższego piętra jednego z tutejszych
 drapaczy chmur i zaciągnąwszy się głęboko chłodnym, nocnym powietrzem uśmiechnęłam się nieśmiało, gdy
w mojej głowie zamajaczyła myśl, iż Bruno prawdopodobnie byłby, ze mnie dumny...
Oto bowiem stałam na szczycie najwyższego budynku i z własnej, nieprzymuszonej
woli, przez zwykły kaprys patrzyłam z uśmiechem na panoramę miasta, oddalonego od domu o niemal pięćset kilometrów...
Nienawidziłam go za to co mi zrobił, nienawidziłam  z całego seca, a jednocześnie kochałam, szaleńczo kochałam, czyniąc z siebie tym samym po prostu niemądrą małolatę, zatraconą w swoim wyimaginowanym ideale...
Wciągnąwszy szybko powietrze zapatrzyłam się w złotawą łunę tętniącego nocnym życiem miasta, dlatego też gdy czyjaś dłoń spoczęła delikatnie na moim ramieniu moje ciało przeszył ostry dreszcz.
-  Przepraszam...- usłyszałam za plecami cichy, kobiecy głos, a odwróciwszy twarz w stronę, z
 którego dochodził zaciągnęłam się delikatnie kwiatową wonią znanego, damskiego perfum.- Ohh... coś...się stało ?
Zapytała, a jej szare źrenice poczęły wodzić z troską po mojej zalanej łzami twarzy.
- Wszystko w porządku, dziękuję.
Bąknęłam speszona, usilnie walcząc z kryształowymi kroplami, które od dłuższego czasu mimowolnie błądziły, po zarumienionych policzkach.
Powróciwszy spojrzeniem do panoramy miasta, ponownie zatonęłam w myślach, ponownie poddałam się w walce z rozpaczą...
- Nie uciekniesz przed tym...próbowałam Lano, próbowałam...
Szepnęła brunetka, a wszystkie moje mięśnie gwałtownie się naprężyły.
Skąd znała moje imię ?
Jak to możliwe, że wiedziała, o czym myślę ? I...
Kim była ?
Odwróciwszy się gwałtownie zerknęłam w jej stronę, a zdając sobie sprawę że zniknęła w ciemności zamrugałam zdębiała.
_______________________
 Dobry wieczór !
Przepraszam, iż rozdział pojawił się dopiero teraz, z niemal tygodniowym spóźnieniem, ale...nie byłam pewna co ma się w nim wydarzyć...
Spokojnie, to nie powtórzy się nigdy więcej !
Tak, więc...
Co myślicie, o rozdziale ?
Zaskoczeni ?
Chociaż troszkę ?
Piszcie proszę, co Wam na serduchach leży i koniecznie wracajcie w poniedziałek !
Love you !
<3

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 37

    * Wspomnienie*

 - To nie wypali, Ryan...
Jęknąłem podenerwowany, podając chłopakowi niewielki woreczek wypełniony białym proszkiem, który ten od dłuższej chwili usilnie wciskał mi w ręce.
- Wypali...Po za tym chyba nie chcesz by, reszta dowiedziała się jak bezmyślnie pozbyłeś się ich pieniędzy, prawda ?
Przełknąwszy ciężko ślinę pokiwałem głową przecząco i przewróciwszy oczami z niezadowoleniem, wepchnąłem paczuszkę do tylnej kieszeni dżinsów po czym narzuciwszy na głowę kaptur ruszyłem ku ustalonemu miejscu spotkania. Tocząc bój z myślami podszedłem do opartego, o ciemne BMW szatyna i zatopiwszy palce w kieszeni spodni, wyjąłem zeń to na co się umówiliśmy.
- Nieźle...
Mruknął zielonooki i obróciwszy podarek między palcami zerknął na mnie spod byka.- Ile za to 
chcesz, Bruno ?
- Tyle, na ile się umawialiśmy, Matt.
Prychnąłem oschle i odwzajemniając nienawistne spojrzenie, skrzyżowałem ręce na klatce.
- Niech będzie...- mruknął lekceważąco, wpychając między zęby papierosa i podając mi kilka zmiętych banknotów, które swoją drogą i tak nie załatają mojej pożyczki... Przeliczywszy pieniądze odwróciłem się na pięcie i poprawiwszy kaptur ruszyłem z wolna po brukowym parkingu, gdy zatrzymał mnie jego zachrypnięty, nieprzyjemny głos.
- Ej ty !
Odwróciwszy się ku niemu, skinąłem delikatnie głową chcąc by, wyjaśnił  powód dla którego nie pozwolił mi po prostu odejść.- Słuchaj...co powiesz na mały interes ?
Wziąwszy głęboki oddech rozchyliłem wargi chcąc odeprzeć, ów propozycję lecz nim z mojego gardła dobył się jakikolwiek głos mężczyzna rozwinął swój zamysł.: Ty potrzebujesz kasy, my...
Przerwał na moment jakby dokonywał oględzin, czy na pewno jestem wart dobicia interesu, a gdy dołączyli do niego pozostali towarzysze, dokończył:...potrzebujemy pomocy bo, widzisz...to złotko- sapnął kpiąco i unosząc paczuszkę na wysokość swojej głowy, dodał :...musi trafić do rąk własnych.
- Nie.
- Zastanów się. Cena jest wysoka...- wychrypał, ze złośliwym uśmieszkiem, a widząc moje zawahanie, dodał.: Wystarczająco wysoka by, nikt nie zauważył twojej małej pożyczki.
Poczułem jak na te słowa moje ciało zalewa nagła fala gorąca, tchnięty nagłym impulsem postąpiłem krok ku niemu i uścisnąwszy mu dłoń, odparłem stanowczo.:
- Stoi...
* Koniec wspomnienia *
- Z każdym kolejnym interesem było coraz łatwiej, zyskiwałem ich zaufanie, a oni chłopca na posyłki. Wkrótce potem zwróciłem na konto zespołu wszystkie pieniądze, Ryan się nie wygadał i wszystko względnie szło po dobrej myśli...aż do czasu tej przeklętej imprezy w Las Vegas...
Uciąłem i zaciągnąwszy się używką zerknąłem na przyglądającego mi się z uwagą Phila.
- Więc...co się stało, że tak zyskałeś w ich oczach ?
Zapytał, a rzuciwszy mi ukradkowe spojrzenie na powrót zatopił spojrzenie w szarówce nadchodzącego wieczoru. Westchnąwszy głęboko na moment zacisnąłem wargi i błądząc spojrzeniem po poszarzałym nieboskłonie zastanawiałem się nad sensem wprowadzania przyjaciela, w bądź co bądź nieprzyjemne epizody mojego życia.
- Z czasem zyskiwałem wśród nich posłuch, ja wyświadczałem przysługi im, oni mnie. To zabawne, ale ci chłopacy chyba...pomogli mi wydostać się z dołka po śmierci matki...
Odparłem, wnet czując jak na wspomnienie tamtych dni moje gardło doznaje gwałtownego ścisku.- Potem oddawałem się Wam, zespołowi i muzyce...to pomagało, odbiłem się od niszy na jaką oni mnie sprowadzili i zapomniałem, ale gdy ponownie zabrakło pieniędzy, a Ryan wyskoczył z tą swoją idiotyczną propozycją jak kretyn na nią przystałem...Potem poszło z górki, przeszukanie, przesłuchanie, sąd, wyrok, odwołanie...
- A Lana ?
Na dźwięk jej imienia w mojej piersi gwałtownie podniósł się bolesny zamęt, a myśli mimowolnie powróciły do pamiętnego, deszczowego popołudnia.
- Miałem...pomyślałem, że jeśli uda mi się do niej zbliżyć będę miał większe szanse na wygranie tej sprawy, albo nawet sprowadzenie jej poza salę sądową. Flirtowałem z nią bo, zauważyłem że to działa. Do pewnego czasu to była tylko zabawa, potem...przywiązywałem się do niej, zakochiwałem się w jej delikatności, dotyku, w tym jaką silną choć zamkniętą w sobie jest kobietą...Zakochałem się w niej i pozwoliłem...by, ona zakochała się we mnie...wiedziałem, że ją zranię, ale mimo to myśl, o złudnym jej posiadaniu była zbyt kusząca... Tak, jestem...zwykłym dupkiem, ale kocham ją i zrobiłbym wszystko by, móc cofnąć czas...by, wyznać jej prawdę...
- Zrób to.
- Co ?
Mruknąłem zdumiony, gwałtownie skupiając na nim całą uwagę.
- Idź do niej i powiedz jej wszystko to, co powiedziałeś mnie.
- Ona nawet nie chce mnie widzieć !
Odparłem, podnosząc głos i posyłając mu niezrozumiałe spojrzenie.
- W takim razie napisz jej to.- Zasugerował, usilnie wychwytując mój rozbiegany wzrok.- Napisz jej w liście wszystko to, co chcesz by, o tobie wiedziała, a czego ona nie chce słuchać.Wyznaj jej prawdę... to...może ją zaboleć, ale...pomoże wam obojgu.
Dokończył i obdarzywszy mnie przyjaznym uśmiechem bez słowa skierował się ku tylnym drzwiom budynku...
                                                  *      *      *

 Przełknąwszy głośno ślinę z kołatającym w piersi sercem stanąłem przed drzwiami domu szatynki i zaciskając palce na białej kopercie zapukałem doń delikatnie.
- Czego chcesz ?
Podniósłszy wzrok z trudem spojrzałem w kipiące złością źrenice Jane.
- Czy...ona jest w domu ?
Odparłem niemal szeptem, usilnie utrzymując spojrzenie w ognistych źrenicach dziewczyny.
- Jesteś...bezczelnym dupkiem !
Warknęła postępując krok w moją stronę i ostentacyjnie przymykając dotychczas uchylone drzwi.- Jak możesz...uhh ! Jak po tym co jej zrobiłeś możesz tutaj przyjść i tak po prostu spojrzeć jej w oczy ?!
Rozchyliwszy wargi szukałem w sobie siły by, odeprzeć jej gwałtowny atak, lecz nim jakiekolwiek słowa wydobyły się z zaciśniętego gardła do mich uszu doszedł przytłumiony głos szatynki.
- Zostaw ją w spokoju...
Ucięła krótko i cofnąwszy się do zacienionego korytarzyka domu pchnęła dłonią masywne, drewniane drzwi.
- Po prostu jej to daj...
Szepnąłem wkładając jej w dłoń kopertę i szybkim krokiem opuszczając podwórze.
(...)
  Przekręciwszy klucz w zamku westchnęłam głęboko i opatulając się szczelniej długim, czarnym swetrem ruszyłam do salonu, gdzie czekały na mnie do połowy opróżnione miseczki z popcornem i pusta butelka soku jabłkowego by, już po chwili pozbywając się resztek jedzenia i niepotrzebnych opakowań pozostawionych w kuchni podczas co miesięcznego wieczoru filmowego, jaki wraz z Jane wyprawiałyśmy w wybraną sobotę miesiąca z uśmiechem oprzeć się, o szklany blat wysepki na środku kuchni i omieść wzrokiem świeżo uprzątnięte pomieszczenie. Przesuwając wzrokiem po przetartych blatach i wypolerowanych szafkach moją uwagę wnet przykuła jaśniejąca bielą koperta, spokojnie zalegająca za ciemnym czajnikiem. Odstawiwszy do zlewu trzymany w ręce kubek jednym susem dopadłam do szafki i położywszy opakowanie na blacie przed sobą poczęłam dopatrywać się nań nadawcy.
W końcu po bezowocnych poszukiwaniach z narastającą ciekawością rozdarłszy biały papier rozłożyłam przed sobą zapisaną dokładnym, pochyłym pismem kartkę i rozpoznając wnet jego charakter drżącymi palcami przesunęłam po gładkiej powierzchni rękopisu. Wziąwszy głęboki oddech ujęłam kartkę pomiędzy palce i zsunąwszy się na ziemię, obok aneksu skierowałam spojrzenie na pierwsze słowa listu...
"
       Droga Lano !
   Sam nie wierzę, że piszę ten list, ale jeśli go czytasz to znaczy, iż było warto...
Pomyślałem, że skoro to kłamstwo mi ciebie odebrało, dalsze oszustwa i tak mi Ciebie nie przywrócą, dlatego też chcę byś znała prawdę...całą prawdę.
                                                                      ..."

Wnet zamek w drzwiach wydał głośny jęk, przerażona gwałtownie podniosłam się z podłogi i szybkim ruchem poskładałam kartkę by, następnie pospiesznie wpakować ją do tylnej kieszeni dżinsów. Przetarłszy twarz dłonią przebiegłam palcami po włosach i wciągnąwszy powietrze nosem zerknęłam w ciemne źrenice stojącego na przeciwko mnie bruneta...
______________________________________________

Dobry wieczór kochani !
 Oto jest kolejny rozdział.:)
Mam nadzieję, że będzie on odpowiedzią na nurtujące Was pytania...
Alee...
Przejdźmy do spraw ważniejszych, a mianowicie...                                
urodziny Bruna !!!!!
Bowiem Seksowny Smok skończył 30 lat !
Happy Birthday, honey !
Kto pił zdrowie brązowookiego ?
Czytajcie, komentujcie i wracajcie w przyszłą niedzielę !
:*
<3





niedziela, 4 października 2015

Rozdział 36

 Zapominanie, o miłości jest jak próby oddychania pod wodą...
Teoretycznie możesz wziąć oddech, a praktycznie musisz pozostać w bezdechu by, nie pozwolić sobie utonąć...
- Jest piękna...
Szepnęła Jane z uśmiechem podziwiając srebrzystą biel, rozkloszowanej sukni, na której powierzchni swój taniec rozpoczęły złote refleksy późno popołudniowego Słońca. Okręciwszy się dookoła ostatni raz rzuciłam okiem na dziewczynę po drugiej stronie lustra, po czym z głębokim westchnieniem zwróciłam się do przyjaciółki.
- Ona...nie będzie mi przecież potrzebna. Po za tym na pewno kosztuje fortunę...
Ta jednak słysząc, ów mizerne wymówki jedynie spojrzała na mnie spod byka i potrząsając delikatnie swą hebanową grzywą zagadnęła jedną z młodych ekspedientek...

                                                     *      *      *

 Przestąpiwszy próg domu, z uśmiechem zaciągnęłam się słodkim zapachem dopiero co upieczonych ciasteczek maślanych i rzuciwszy torby z zakupami na łóżko w swoim pokoju, zbiegłam w podskokach do kuchni, gdzie mama akurat rozlewała do kubków świeżo zaparzoną herbatę.
- Jestem...
Bąknęłam zasiadając do stołu, obejmując palcami naczynie z parującym napojem i z uśmiechem pozwalając by, jego temperatura przelała się na moje dłonie.
- Dobrze...Ahh ! Właśnie, kiedy was nie było dzwonił...Matt ? I pytał, czy zdecydowałaś się na jego propozycję...
 Poczułam jak wszystkie moje mięśnie gwałtownie się zaciskają, a na twarz wlewa się fala nieznośnego gorąca.
- Kto to taki ?
Z rosnącego zamętu wnet wyrwał mnie zaciekawiony głos kobiety, która teraz z delikatnym uśmiechem, wspierając dłonie na blacie stołu uważnie przemierzała wzrokiem centymetry mojej twarzy.
- Too... znajomy z wieczoru panieńskiego.
Szepnęłam usilnie podtrzymując w myślach mur zapomnienia, który budowałam od kiedy moje oczy po raz ostatni utonęły w morzu kawy, pod powiekami Hawajczyka...- Co odpowiedziałaś ?
Zapytałam, powstrzymując mruganiem pieczenie pod powiekami, spod których ostatnimi czasy łez wytoczyło się zdecydowanie zbyt wiele.
- Powiedziałam, że oddzwonisz...
Słysząc te słowa moje oczy zatoczyły teatralne koło, a z płuc uszło całe wstrzymywane  weń powietrze.
- Lana...kochanie, nie wiem co stało się w tamtą sobotę, ale...nie możesz przez jednego chłopaka zamykać się na cały świat. Rozumiem, że stał się dla ciebie...
- Mamo...
Przerwałam jej cicho, w myślach prosząc by, umiała czytać mi w myślach.
- Ohhh...przepraszam, masz rację może posunęłam się za daleko, ale miałam na myśli jedynie to iż powinnaś wziąć oddech, zabawić się, zapomnieć...choć na chwilę. A ta impreza to idealna okazja.
- Dobrze, dobrze pójdę...
Uległam, a dopijając w pośpiechu parujący napar, ruszyłam ku klatce schodowej.
Mathew : No proszę ! Czekałem, aż oddzwonisz...
Lana : Cześć.. Rozumiem więc, iż zaproszenie wciąż aktualne ?
Upewniłam się, mimowolnie wpuszczając na wargi delikatny uśmiech.
Mathew : Oczywiście. W takim razie podjadę po ciebie, o ósmej, co ty na to ?
Lana :  Nie...nie nadrabiaj tyle drogi tylko po to by, przyjechać po mnie.Spotkajmy się na miejscu.
Odparłam z przekonaniem, a słysząc wahanie w jego głosie, pospieszyłam z zapewnieniem iż to najlepszy pomysł również na zaoszczędzenie czasu, co finalnie zdusiło w szatynie wszelkie zaczątki sprzeciwu...
(...)
 Ułożywszy dłonie na muskularnych ramionach zielonookiego pozwoliłam by, spokojne rytmy utworu rozkołysały moje biodra, po czym odchyliwszy nieznacznie głowę zerknęłam na wpatrzone we mnie źrenice mężczyzny.
- Dlaczego tak mi się przyglądasz ?
Zagadnęłam obdarzając go jednym z nieśmiałych uśmieszków i delikatnie zaciskając palce na jego barkach.
- Pięknie wyglądasz.
Szepnął, gwałtownie zmniejszając odległość między naszymi ciałami i zsuwając dłonie, miarowo na moje pośladki.
- Eeemm...Dziękuję, ale...
Wydukałam zamurowana i poczęłam z wolna wyswabadzać się z rosnącego w silę uścisku jakim zaczął mnie obdarzać.
- Na prawdę mnie nie pamiętasz, co ?
Sapnął, opiewając moją szyję swym gorącym oddechem.
- Słucham ?
Szepnęłam wciąż nie umiejąc zrozumieć nagłej zmiany w zachowaniu mężczyzny.
- Jesteś taka bezbronna, łatwa do podejścia...Myślałaś, że z nami się tak po prostu zrywa ?
Kontynuował, coraz silniej napierając na moje ciało.
- O czym ty mówisz ?
Zapytałam lecz nim uzyskałam odpowiedź ktoś inny z impetem okręciwszy mnie wokół własnej osi ujął mnie w talii i przybliżywszy swe usta do mojej szyi, mruknął chrapliwie.:
- Tęskniliśmy maleńka...
Słysząc te słowa na moje plecy momentalnie wlała się fala gorąca, a umysł nawiedziły traumatyczne wspomnienia...
Późny wieczór, ciemny zaułek, chłodna ściana, bolesny dotyk...
- Zostaw.
Warknęłam gdy dłonie mężczyzny, tak jak uprzednio z siłą zacisnęły się na moich biodrach.
- Ciiii...wtedy ci się udało, ale teraz...już jesteś nasza, ślicznotko.
- Puść.
Nalegałam, coraz silniej wyszarpując się z jego uścisku. Odchyliwszy głowę zerknęłam z niemą prośbą na Matta, ten jednak wzruszył tylko ramionami i jakby nigdy nic zniknął wśród grupki bawiących się ludzi. Z rosnącą paniką rozejrzałam się po twarzach otaczających mnie ludzi, wnet zdając sobie sprawę, iż rozpaczliwie się wyszarpując nawet nie zarejestrowałam faktu, iż mężczyźni coraz silniej odciągają mnie od parkietu i potencjalnych spojrzeń, ciekawskich imprezowiczów.

                                                       *      *      *
- Pozwoli pan, że odbiję.
Usłyszałam za sobą tak dobrze znany mi głos, po czym moją dłoń subtelnie  ujęły jego palce.
- Hernandez...
Warknął jeden z moich ,,oprawców", a po moim karku przegalopowało stado chłodnych dreszczy, uniósłszy głowę niepewnie zerknęłam w oczy Mulata, po czym ponownie zmierzyłam wzrokiem grupę rosłych facetów.- ...myślałem, że już ci się znudziła zabawa w rycerza w lśniącej zbroi...
- Nie zaczynaj. Dobrze wiesz, że sprawy pomiędzy nami w niczym nie dotykają Lany...
Warknął brązowooki po czym objąwszy mnie w talii poprowadził ku wyjściu z klubu. Gdy tylko przestąpiliśmy jego próg, stanowczo wyrwałam się spod jego dotyku i założywszy ręce na piersi wbiłam w niego karcące spojrzenie.
- A więc to było kolejne kłamstwo ?
Odparłam chłodno, na co wzrok chłopaka momentalnie powędrował ku ziemi.- Z resztą nie ważne. Po kimś takim jak ty można się spodziewać wszystkiego.
Warknęłam z pogardą i odwróciwszy się na pięcie ruszyłam wzdłuż szerokiego, zaludnionego chodnika.
- Zaczekaj !
Usłyszałam za sobą jego głos i hamując kołatanie serca przyspieszyłam kroku.
- Nie chcę cię znać !
- Wiem, ale proszę porozmawiajmy.
- Nie mamy, o czym...
Stwierdziłam i zatrzymując ruchem ręki jedną z pędzących taksówek zostawiłam go pośród tłumu ciekawskich spojrzeń.
   Leżąc już w łóżku poczęłam się zastanawiać, co właściwie powinnam teraz zrobić i jak uratować swoje przyszłe małżeństwo, jednak gdzieś z tyłu głowy pozostawała ciekawość...
Dlaczego ci mężczyźni go rozpoznali, czemu tak ostentacyjnie odpuścili i co na prawdę ukrywał przed światem Hawajczyk ?
_____________________
 Po pierwsze przepraszam Was za spóźnienie... nawet nie mam czelności by, Wam ponownie podawać mizerne wytłumaczenie...dlatego też po prostu przepraszam.
Po drugie ogromnie Wam dziękuję za te ponad 4000  wyświetleń !
To bardzo, bardzo wiele dla mnie znaczy.<3
Po trzecie rozdział.
Jak wrażenia ?
Czy Lanie uda się zapomnieć, o Marsie ?
Na kolejny zapraszam Was dopiero w niedzielę...
Pozdrawiam cieplutko, piszcie co myślicie i wracajcie w przyszłym tygodniu !
<3<3

wtorek, 29 września 2015

Rozdział 35

  Wtuliwszy twarz w puchową poduszkę rozchyliłam powieki i westchnęłam głęboko, gdy mój umysł na nowo zalały bolesne obrazy z dnia wczorajszego. Wszystko co po tamtym wieczorze miało się wyklarować, poplątało się i stworzyło tym samym niebotycznie zawiły labirynt, w którego środku utkwiłam bez szansy na jakąkolwiek odsiecz.
Z głębokiego zamyślenia gwałtownie wyrwała mnie czyjaś dłoń, która teraz delikatnie sunęła po złocistym paśmie moich włosów, westchnąwszy przeciągle przetarłam zaszklone oczy i przygryzając drżącą wargę zerknęłam w zatroskane oczy rodzicielki.
- Przykro mi skarbie...
Szepnęła, a po moim policzku spłynęło kilka palących łez.
- Ja... naprawdę chciałam z nim skończyć... chciałam by, było jak dawniej by, w końcu wszystko się ułożyło, ale gdy stanął przede mną... coś we mnie pękło...
Przerwałam niezdolna by, wydusić z siebie choćby najkrótszy wyraz, a delikatna dłoń mamy z czułością spoczęła na moim policzku.- Jak mogłam być tak...
- Ciiiiiiiii...już dobrze słońce. Każdy z nas popełnia błędy, jesteśmy tylko ludźmi i uwierz, że wszystko się jeszcze ułoży.Obiecuję.
Szeptała kojąco, co chwilę składając drobne muśnięcia wśród burzy potarganych włosów jednak w gruncie rzeczy obie wiedziałyśmy, że ów słowa nic już nie zmienią...- Nawet nie wiesz jak się, o ciebie martwiłam, po telefonie od Jane...
-  Jane ?
- Tak, to ona znalazła cię nieprzytomną...
- Jest tutaj ?
- Oczywiście. Zaraz po nią pójdę.
Odparła szatynka i ostatni raz ściskając moją dłoń wypuściła mnie z objęć, po czym wolnym krokiem ruszyła ku drzwiom prowadzącym na korytarz przed salą.
(...)
    Z płytkiego, urywanego snu gwałtownie wyrwał mnie cichy, kobiecy głos tuż nade mną.
 Z cichym jękiem uniosłem wzrok, a gdy moje oczy odnalazły karmelowe źrenice stojącej przede mną szatynki po moim ciele przebrnął ostry dreszcz.
-  A więc to ty...
Odparła krzyżując szczupłe ręce na piersi i przewiercając mnie na wskroś lodowatym spojrzeniem.
 Były takie podobne...
Przełknąwszy ciężko ślinę, skinąłem głową twierdząco i podźwignąwszy się z twardego krzesła ucałowałem jej dłoń.
- Peter Gene Hernandez...
Przykro mi, że musiała mnie pani poznać akurat w takiej sytuacji.
Powiedziałem niemal szeptem z trudem znosząc pełen napięcia kontakt wzrokowy, na co kobieta jedynie uśmiechnęła się chłodno.
- Cindia McCarthy...Nie powinieneś tu przychodzić, Peter.
Powiedziała chłodno, a w jej oczach zabłysły łzy.- Więc to wszystko było dla ciebie...
Dodała niemal bezgłośnie, po czym nawet na mnie nie patrząc ruszyła długim szpitalnym korytarzem na spotkanie wysokiej brunetce, która akurat nań wkroczyła.
Dopóki nie odwróciła głowy moje oczy z niemym pytaniem wodziły za jej smukłą postacią by, w końcu cofnąć mnie ponownie na rząd drewnianych krzeseł przy chłodnej, wybielanej ścianie...

                                                       *      *      *

- Jak się czujesz ?
Z bolesnego wodospadu wspomnień wnet wyrwał mnie zatroskany głos Jane.
- Sama nie wiem... Wszystko...wszystko zepsułam, Jane.
Szepnęłam z rozpaczą zerkając w kakaowe źrenice przyjaciółki.
- Nawet tak nie mów. Za tydzień staniesz na ołtarzu, powiesz sakramentalne  ,, tak" i zaczniesz żyć na nowo. Zaczniecie od początku...
tak jakby tamte dni nigdy nie miały miejsca...
tak jakby on...
- Nie, Jane. Nie stanę na ołtarzu i nie powiem ,,tak". Nie będę miała komu...
Przerwałam jej, a gdy zauważyłam, iż nie rozumie, dodałam.: Żadnego ślubu nie będzie...ani za tydzień, ani za miesiąc...nigdy.To koniec.
- Ale...O czym ty mówisz ? Jak to 'nie będzie' ?
Nie umiejąc wypowiedzieć tych słów jedynie oparłam głowę na poduszce i przymknąwszy powieki szepnęłam.:
- Żadne z zapewnień, nie było prawdziwe.Nigdy nie powiedziałam mu całej, szczerej prawdy. Okłamałam i siebie i jego, gdy mówiłam, że Hernandez nic dla mnie nie znaczy. To chore, ale ja... nigdy nie przestałam go kochać, wczoraj gdy wybiegłam z klubu... Po powrocie do domu wyznałam, że kłamałam. Artur był wściekły, padło kilka gorzkich słów, po czym wyszedł, a ja...nic nie poczułam. Zupełnie nic, tak jakby...
I choć miałam te słowa na końcu języka, wciąż były zbyt ostre by, przemknąć pomiędzy wargami...
- Nic dla ciebie nie znaczył...
Dokończyła brunetka, a moje źrenice ponownie zasnuła srebrzysta mgiełka łez. Rozchyliwszy wargi, szukałam słów które złagodziłyby, ból z jakim ostrza prawdy wbijały się w obolałe serce, lecz nim jakikolwiek wyraz zdołał wypełznąć zza drżących warg, do sali weszła smukła, rudowłosa kobieta i obdarzywszy nas słabym uśmiechem, oznajmiła.:
- Pan Hernandez chciałby, się z panią widzieć panno McCarthy.
Na dźwięk jego nazwiska ze świeżej rany rozdartego serca na nowo wytoczyła się pełna bolesnej tęsknoty, rubinowa krew...
- Proszę mu przekazać, że nie chcę go widzieć.
 Nigdy więcej.
Szepnęłam słabo, a gdy zamknęły się za nią drzwi nie zważając na wpatrzoną we mnie Jane z rozdzierającym każdy skrawek mnie płaczem rzuciłam się na poduszkę.
Po długiej godzinie wypłakiwania oczu w końcu zmorzył mnie sen, a wraz z nim nadzieja, że już się z niego nie obudzę...
                                                         *      *      *
- To już wszystko.
Odparłam, dokładnie omiatając zalane bielą, szpitalne pomieszczenie i z nieznacznym wysiłkiem unosząc czarną, sportową torbę wypełnioną ubraniami.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł ?
Ucieczka nic nie zmieni...
Zagadnęła przyjaciółka, z rozmachem otwierając bagażnik swojej, sportowej Hondy.
- Wiem, ale...na razie to najlepsze wyjście.
 Nie umiałabym po prostu spojrzeć mu w oczy.
Zauważyłam, z głębokim westchnieniem opadając na przednie siedzenie od strony pasażera.
 Przez resztę popołudnia nie odzywałyśmy się do siebie, dzięki czemu już godzinę później obładowane walizkami pełnymi moich rzeczy zamknęłyśmy dom, w którym od teraz nie dane mi było mieszkać i upchnąwszy wszystkie bagaże na tylne siedzenia samochodu ruszyłyśmy ku posiadłości moich rodziców, na drugim końcu Miasta Aniołów.
Nie umiejąc znieść pełnej napięcia ciszy, gdy tylko samochód stanął na żwirowym podjeździe chwyciłam klamkę, gotowa bez słowa zniknąć za drzwiami domu rodzinnego, gdy do moich uszu doszedł cichy głos brunetki.
- Lana...
Obróciwszy głowę w jej stronę zastygłam w bezruchu w ciszy obawiając się tego, co chciała powiedzieć.- Zastanów się, do czego dążysz...
Dokończyła przeszywając mnie zaszyfrowanym spojrzeniem.
- Do skończenia z przeszłością Jane.
Do skończenia, z przeszłością...
Odparłam zdawkowo i zabierając wszystkie swoje bagaże trzasnęłam drzwiami samochodu, niczym drzwiami do minionych dni...
__________________________

Wybaczcie spóźnienie po prostu...moje życie osobiste trochę mnie pochłonęło i zabrało czas na pisanie... Po za tym sporo czasu spędzam w szkole i rzadko kiedy po powrocie mam wystarczająco dużo weny by, móc napisać udany, sensowny rozdział.
Właśnie, rozdział.
Jak Wam się podobał ?
Piszcie Wasze opinie i wracajcie w sobotę !
A teraz ogłoszenia...:)
Wchodząc na bloga pt.: Ride or Die  zajrzyjcie do archiwum !
:*
Ps. Dziękuję, za wytrwałość kochani.
<3

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 34

  Los nigdy nie jest łaskawy, serce tak naprawdę jest tym który wykłada karty, a umysł...jest po prostu omylny... 
I choćbyś z tym walczył...
Jest coś czego nie zwalczysz nigdy, żadnym sposobem.- Emocje...
(...)
   Od dłuższej chwili wpatrywałem się w anielską biel sukni, elegancko opinającej się na smukłym ciele szatynki, która teraz wolnym krokiem zmierzała do ołtarza, gdzie czekał na nią narzeczony. W końcu ksiądz zaczął wygłaszać swoją utartą formułkę, przyszli nowożeńcy złożyli przysięgę, kapłan zapytał zgromadzonych, czy ktokolwiek nie zgadza się na ślub, rozchyliłem wargi podejmując próbę wydobycia z gardła krzyku, lecz mój głos zamarł, gdzieś na wysokości krtani.
- Tak więc, ogłaszam was mężem i żoną...
- Nie !
Wrzasnąłem i gwałtownie rozchyliwszy powieki przetarłem zroszoną kroplami potu twarz. Po czym podźwignąwszy się na łokciach rozejrzałem się po pomieszczeniu, rozpaczliwie walcząc z wszechobecną czernią i powoli uspakajając drżący, urywany oddech.
- Bruno ?
Przez uchylone drzwi wnet wpadła srebrna smuga by, w następnej chwili pomieszczenie rozświetlił ostry snop białego światła.- Stary wszystko w porządku ?
Nie bardzo umiejąc odpowiedzieć jedynie westchnąłem przeciągle, po czym strząsając z siebie resztki minionego koszmaru ruszyłem ospale w jego stronę.
- Która godzina ?
- Masz jeszcze dwadzieścia minut...- Bąknął ciemnoskóry, a obdarzywszy mnie osobliwym spojrzeniem, dodał.: Jesteś pewien, że...
- Nigdy niczego nie byłem tak pewien, Phil.
Mruknąłem, ucinając krótko, a przetarłszy twarz ruszyłem ku masywnym drzwiom, oddzielającym studio od innych pomieszczeń.
                                               
                                                                *      *      *
 W jednej chwili wszystkie światła zgasły, muzyka ucichła, ludzie przestali tańczyć.
Nie puszczając dłoni szatyna, z którym przetańczyłam ostatni kwadrans rozejrzałam się po ciemnej otchłani klubu, a mój wzrok utonął w niewielkim punkcie bieli gdzieś za parkietem.
 Salę wnet wypełniły pierwsze nuty jakiegoś utworu, biel przysłoniła ciemna postać...
A w powietrzu uniosły się pierwsze słowa...
- If you ever leave me baby
Leave some morphine at my door.
' Cause it would take a whole lot of medication
To realize what we use to have,
We don't have it anymore...

ścieżka dźwiękowa )

 Czułam jak moje gardło się zaciska, jak pod powiekami wzbierają łzy, jak moje serce wydziera się z piersi.
Wrócił...
Stał tam, chociaż był tak daleko ode mnie czułam na sobie jego wzrok i wtedy pomimo ciemności nasze spojrzenia się odnalazły.Moje ciało przeszył ostry dreszcz.
- Bruno...
Jęknęłam cicho i w pośpiechu uwolniwszy się od dotyku Matta niemal na oślep, z trudem powstrzymując spazmy płaczu ruszyłam w stronę toalet by, już w następnej chwili zatrzaskując za sobą drzwi z rozdzierającym moje wnętrze szlochem opaść na zimną posadzkę tuż obok obszernego zlewu.
Myliłam się, myliłam się myśląc że zdołam się uwolnić, że zapomnę, że zacznę od nowa.
Bez niego.
Przyjęłam, że dam radę się pozbierać bo, chciałam żeby tak było, ale... byłam zbyt słaba by, okłamać własne serce.
 W jednej chwili drzwi się otworzyły, a moje zmysły poczęły chłonąć najpiękniejszy zapach jaki kiedykolwiek poznały, walczyłam by, nie podnieść wzroku lecz poległam i pozwoliłam by, moje ciało zalała kolejna fala bólu.
Oto stał przede mną mężczyzna, któremu oddałam wszystko, który jednym słowem pozwolił mi się wykrwawić przez potok łez, a którego jednak nie umiałam odkreślić grubą linią...zostawić za sobą.
 W końcu przetarłszy podpuchnięte oczy,z wolna podniosłam się z podłogi.
- Lana...
Szepnął brunet, z każdym ruchem zmniejszając dystans pomiędzy nami by, finalnie nasze ciała dzielił jedynie mały przesmyk.
Nie wiele myśląc po prostu wtuliłam się w jego tors, a on objąwszy mnie ściśle zatopił twarz w kaskadzie włosów, które spływając falą przez ramię oblepiały mokry szkarłat policzków.
- Przepraszam kochanie...zachowałem się jak...zwykły idiota, ale...
Zaczął, po czym delikatnie ujmując w palce moją twarz złączył nasze czoła i utopił mnie w odmętach kawy pod swoimi powiekami.
Moje serce drżało, moja szczęka pozostawała zaciśnięta, a moje ciało drżało od nadmiaru silnych emocji.
Nasze usta się odnalazły, a moje serce poczęło się łamać na nowo.
- Nie !
Szepnęłam gwałtownie go od siebie odpychając.- Nie masz prawa tak po prostu tu
 przyjść i... Nie !
- Lana, proszę pozwól mi...
- Co ? Pozwolić ci na nowo złamać mi serce ? Za kogo ty się masz ?! Myślisz, że jesteś jakimś pieprzonym cudotwórcą ?! Jesteś nikim ! Rozumiesz ?! Nikim ! I dla mnie na zawsze pozostaniesz tylko i wyłącznie NIKIM !
- Uspokój się...
Szepnął, a pod moimi powiekami ponownie wezbrały łzy.
- Zostaw mnie.
Jęknęłam wyrywając się spod jego dotyku i biegiem wypadając z pomieszczenia.
(...)
- Lana !
Krzyknąłem łamiącym się głosem, ale jej już nie było.
Z głębokim westchnieniem oparłem czoło, o chłodne drzwi łazienki i przymknąłem oczy z całych sił starając się uspokoić dudniące w piersi serce.
W końcu z głębokim westchnieniem rozchyliłem powieki, a rzuciwszy szybkie spojrzenie na postać w lustrze wybiegłem z pomieszczenia.

                                                  *      *      *
Gdy dopadłem do drzwi klubu zatrzymała mnie czyjaś silna dłoń, z rozszalałym tętnem patrzyłem jak smukła szatynka znika gdzieś za zakrętem, a gdy zniknęła mi z oczu z rozpaczą zerknąłem na tego, który mnie powstrzymał.
- Dlaczego to zrobiłeś ?!
Warknąłem, obrzucając przyjaciela nienawistnym spojrzeniem.
- Stary...może lepiej by, było...spasować ?
Na dźwięk tych słów moje źrenice się rozszerzyły, a ciało stężało.
- Nie.
Odparłem stanowczo po czym wyszarpując się z jego uścisku pchnąłem skrzydło masywnych wrót.
(...)
  Oddychając głęboko przekręciłam klucz w drzwiach domu i przestąpiwszy jego próg oparłam się o nie plecami, pozwalając by, płonące policzki po raz kolejny oblała fala piekących łez.
- Co tutaj robisz ?
Gwałtownie rozchyliwszy przymknięte powieki spojrzałam z bólem w źrenice Szwajcara.
- On...- zaczęłam, ale mój głos uwiązł w zaciśniętym rozpaczą gardle.
- On tam był...
Dokończył za mnie Artur, a ja jedynie skinęłam głową.
- Cholera...- jęknęłam, chowając twarz w zziębniętych dłoniach.- To boli...tak cholernie boli.
- Ale co ?
- Że wciąż...kłamałam....
- Co takiego ?
- Słyszałeś ! Kłamałam gdy przysięgałam, że to koniec...
Mężczyzna zamilkł na moment, po czym zaciskając pięści wrzasnął.:
- Ty cholerna szmato ! Kłamałaś od samego początku i nawet po wszystkim patrzyłaś mi w oczy pieprzyłaś te kłamstewka i nawet nie mrugnęłaś ! Mam tego dość !
Wykrzyczał po czym przepchnąwszy się do drzwi spojrzał na mnie pogardliwie i odparł.: Wierzyłem ci, jak cholerny idiota, wierzyłem w każde twoje słowo. To koniec, rozumiesz ?
- C-co ?
Jęknęłam gwałtownie skupiając na nim całą uwagę.
- Nie będzie żadnego ślubu !
Warknął po czym wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.
Moje serce...
Nawet nie drgnęło.
Jeszcze długi czas siedziałam pod drzwiami i podejmowałam próby ukojenia władającego moim ciałem bólu, a gdy choć na moment go poskromiłam wstałam na równe nogi i wykończona ruszyłam w stronę salonu.
W jednej chwili cały świat poszarzał, opustoszał...
Poczułam nagły ucisk w skroni, ziemia się osunęła, a potem pozostała już tylko ciemność...
______________________________
 Oto jest !
Miał być wczoraj, ale nieplanowanie wybyłam z domu, a po powrocie byłam zbyt zmęczona by, napisać coś przyzwoitego... więc przepraszam za dzień zwłoki.
Jak Wam się podoba ?
Jak myślicie, to już ostateczny koniec ?
Piszcie Wasze opinie, bowiem jestem ciekawa.:D
I zapraszam Was niestety dopiero w przyszłą niedzielę...
Love you !
<3

sobota, 12 września 2015

Rozdział 33

 - Życzy pan sobie czegoś jeszcze ?
Zagaił uprzejmie barman, gdy tylko wychyliłem niewielką szklankę złocistego trunku.
- Jeszcze raz to samo.
Burknąłem, z niezadowoleniem zerkając na treść wiadomości od Ryana.- Kretyn...
Syknąłem przez zęby, prześlizgując się wzrokiem po kolejnych literach.
- Słucham ?
Doszedł mnie głos mężczyzny zza kontuaru, przerażony gwałtownie zwróciłem się ku niemu, omal nie wywijając pokaźnego orła do tyłu.
- To nie do pana.
Pospieszyłem z wyjaśnieniem po czym objąwszy palcami szkło wypełnione kolejną porcją whisky, znacząco spojrzałem na ekran telefonu. Ten jedynie uśmiechnął się niepewnie i skinąwszy głową wrócił do swoich obowiązków.
- No stary ! To zdrowie, za ,, It will rain" !
Usłyszałem radosny głos brata, a już po chwili jego dłoń z siłą wylądowała na moim ramieniu.
- Tja...
Mruknąłem na moment podnosząc wzrok z nad ekranu telefonu, stukając szklanką w kieliszek i unosząc ją do ust.
- Wszystko w porządku ?
Na dźwięk głosu przyjaciela, z moich ust uciekł cichy pomruk niezadowolenia.
Kurwa, czy na prawdę nie można mieć chociaż chwili spokoju ?!
Pomyślałem i wsuwając urządzenie do kieszeni spodni odwróciłem się twarzą do sterczącego za mną już od dłuższej chwili Phila.
- Tak, wszystko OK.
Wymamrotałem spoglądając mu w twarz i siląc się na uśmiech. Widziałem, że chce jeszcze coś powiedzieć, ale zważywszy na  moją niemrawą minę najwyraźniej zmienił zdanie i posyłając mi słaby uśmiech ruszył w stronę parkietu, na którym rządziła już reszta zespołu. Przyglądając się ich podrygom  poczułem jak urządzenie w mojej kieszeni przeszywa wibracja, przewróciwszy oczami zerknąłem na ekran, a upewniwszy się, iż pozostanę nie zauważony chwyciłem kurtkę i szybkim krokiem opuściłem klub.
                                                     *      *      *
 Ustawiwszy samochód pod posesją znajomego oparłem głowę, o zagłówek i wsparłszy ręce na kierownicy z zaciśniętymi zębami wpatrywałem się przed siebie.
- Co ja tu kurwa robię ?
Wymamrotałem do samego siebie i wziąwszy parę głębszych wdechów wysiadłem z auta, kierując się ku frontowym drzwiom okazałego domu by, już po chwili bezceremonialnie wkroczyć do zacienionego holu, a następnie rozsiąść się na obitej czarną skórą sofie na środku klimatycznie oświetlonego salonu.
- Yyymm... Bruno ?
 Z chwilowego zamyślenia w jakie wpadłem wpatrując się w migoczący obraz telewizora gwałtownie wyrwał mnie zaskoczony głos Ryana, który już po chwili dzierżąc w dłoni otwartą butelkę browara z szelmowskim uśmiechem dosiadł się obok mnie.
- Rozmyśliłeś się ?
Zagadnął i pociągnąwszy łyka z butelki wbił we mnie ciekawskie spojrzenie.
- Nie.
Wzruszyłem ramionami i posyłając mu ukradkowe spojrzenie na powrót utkwiłem spojrzenie w ekranie przed nami.- Przyszedłem, żeby ci osobiście powiedzieć, że nie będzie już żadnego interesu, ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy.
Mam dość rozumiesz ?
Mam dość twoich popapranych pomysłów i świecenia za ciebie oczami, gdy nie wypalają.
Powiedziałem na jednym wdechu, po czym spojrzałem na niego badawczo, chcąc się upewnić, że zarejestrował każde z wypowiedzianych przeze mnie słów.
- I to wszystko dla jakiejś osamotnionej laski ?
Bąknął kręcąc głową z niedowierzaniem, a po moich plecach przebiegł dreszcz.
- Nie tylko.
Mruknąłem wymijająco, nie odrywając wzroku od  telewizora.
- Ale głównie dla niej ?
Naciskał wgapiając się w moją twarz tak jakby chciał przewiercić wzrokiem moje myśli.
- Może.
Wzruszyłem obojętnie ramionami, na co ten wybuchnął śmiechem i sprzedając mi siarczystego kuksańca odparł.:
- Dla pierwszej lepszej laski chcesz puścić taką kasę...
Ty na prawdę masz nierówno pod czaszką.
- I kto to mówi.
Mruknąłem cicho, jednak wciąż wystarczająco głośno by, usłyszał.
- W jakim ty świecie żyjesz ? Stary, to nie romantyzm !
Nie ta, to inna.
Laski przychodzą i odchodzą...
Powiedział bez emocji, a mi aż zaparło dech.
To był najbardziej kretyński i egoistyczny wywód jaki kiedykolwiek słyszałem !
- Czy ty kiedykolwiek się zakochałeś ?
Palnąłem bez namysłu, a gdy ten wybuchnął śmiechem od razu pożałowałem swoich słów.
- Najwidoczniej nie.
Sapnąłem przewracając oczami i upijając łyk wody z cytryną jaką zostałem poczęstowany.
- Czy ty właśnie próbujesz powiedzieć, że poczułeś do niej miętę ?
Odpowiedział pytaniem na pytanie, po czym na nowo zaniósł się śmiechem, a ja wnet poczułem silną potrzebę by, rozbić mu tą butelkę na głowie.
Zachowywał się jak skończony dupek.
Nic nie odpowiedziałem, a on parsknąwszy z rozbawieniem wymruczał coś pod nosem i rzuciwszy mi rozbawione spojrzenie pociągnął z szyjki kolejne kilka łyków.
Nie, poprawka.
On był skończonym dupkiem.
Nie chcąc już dłużej wysłuchiwać żałosnych tyrad na temat niższości kobiet i naiwności Lany, z rozległym westchnieniem podniosłem się z kanapy i skierowałem do drzwi.
Nim jednak zdążyłem je otworzyć w moich uszach ponownie zabrzmiał jego kpiący głos.:
- Wciąż wierzysz, że ją odzyskasz ?
Nic nie odpowiedziałem, uznając, że  moje słowa najprawdopodobniej i tak nic nie zmienią, a zarzuciwszy kurtkę na ramiona postąpiłem krok poza próg domu i z niekrytą wściekłością trzasnąłem za sobą drzwiami.
Muszę znaleźć jakiś sposób by, znów była moja...
______________________________________________

Dobry wieczór !
Wieem, zdecydowanie zbyt późna pora na wstawianie odcinka i to jednego z najkrótszych odcinków jakie ostatnio napisałam...,ale mówiąc szczerze...
wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia skutecznie zabrały mi czas jaki chciałam poświęcić powyższemu rozdziałowi...
No, mniejsza o to.
Jak Wam się podobał ?
Piszcie Wasze opinie i wracajcie w przyszłą niedzielę !
< Będzie gorąco :>.
Love you !

czwartek, 10 września 2015

Rozdział 32

   Ze specjalną dedykacją dla Iwony- mojej prywatnej mentorki do pisania.
:*
_____________________________

  Westchnąwszy głęboko dopięłam ostatni guzik białej koszuli, a wsunąwszy ją w czarne rurki zerknęłam na swoje odbicie.
Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, lecz przy dłuższej obserwacji z łatwością można było dostrzec cienie pod oczami i przemęczone spojrzenie, będące konsekwencjami krótkiego, urywanego snu jakim ostatnimi czasy raczyła mnie noc...
(...)
    -Wszystko w porządku ?
Zagadnęła blondynka, gwałtownie wyrywając mnie z małego światka wspomnień w jakim przed kilkoma chwilami utonęłam.
- Słucham ?
Bąknęłam, wnet zdając sobie sprawę iż od dłuższego czasu nawet nie mrugnęłam...
- Pytam, czy wszystko OK ? Ostatnio nie wyglądasz najlepiej...
Powtórzyła dziewczyna wbijając we mnie zatroskane spojrzenie i zajmując miejsce po przeciwnej stronie stolika.
- Tak, tak... ostatnimi czasy po prostu kiepsko sypiam...
Zbagatelizowałam, a chcąc odwrócić jej uwagę od mojego mizernego wyglądu skinęłam na arkusz, który nieprzerwanie trzymała w dłoni.- A to co ?
Niebieskooka jeszcze przez chwilę wpatrywała się we mnie zmieszana tak nagłą zmianą tematu, po czym potrząsając głową na nowo przybrała twarz w uśmiech i położyła kartkę tak bym mogła przeczytać zawarte na niej słowa.
Prześlizgnąwszy wzrok po starannie wykaligrafowanym zdaniu, ponownie zwróciłam spojrzenie na moją rozmówczynię i wybałuszając ze zdziwieniem oczy, jęknęłam. :
- I to niby ma pomóc ? Przecież Posner to oczko w głowie Stradfordowej ! Wątpię, że...
Nim jednak zdążyłam wyrazić swoją niepewność przerwał mi pewny głos blondynki.:
- Oczywiście, że pomoże. Oczko, nie oczko, ale mimo wszystko wydaje mi się,  że ona jest zbyt pazerna by, pozwolić sobie na stratę dobrego imienia, a szczególnie po tym jak wybroniłaś Bruna. Jesteś dobrym adwokatem i ona też dobrze wie, że jeśli cię zwolni z pewnością z otwartymi ramionami przyjmie cię ktoś inny...
- Tak sądzisz ?
Bąknęłam, uśmiechając się pod nosem na myśl, o pochlebstwach jakie, może i nieświadomie Susane zawarła w swojej wypowiedzi...
- Ja to wiem. To jak ? Podpiszesz i zaniesiesz to na jej biurko ?
- Niech będzie...
Westchnęłam głęboko, dołączając swój podpis do pozostałych...- Ale zanim oddam mu tą przysługę, Posner musi po sobie posprzątać.
Dodałam i opróżniwszy papierowy kubek po kawie, wyrzuciłam go do śmietnika, po czym opuściłam kafejkę, kierując się do tego, który przed kilkoma tygodniami zabrał mi skrawek prywatnego życia...
                                                                     
                                                                       *      *      *    
Zatrzasnąwszy za sobą drzwi oparłam się plecami , o ich framugę i wbiłam wzrok w przypatrującego mi się z uśmiechem mężczyznę.
- No, proszę ! Panna McCarthy we własnej osobie...
Bąknął ironicznie,na co moje oczy zatoczyły teatralne koło, a nim zdążył coś jeszcze wybełkotać ostro ucięłam jego idiotyczną zaczepkę.
- Daruj sobie. Oboje wiemy po co tu jestem...- syknęłam, gromiąc go pogardliwym spojrzeniem.- Więc teraz z łaski swojej rusz cztery litery i spraw by, ta plotka zniknęła z wszelkich mediów w jakich zaistniała.
- Nie jestem cudotwórcą Słońce.
Prychnął dorzucając kolejną już iskrę do płonącego we mnie ognia.
Na te słowa z trudem hamując się od sprzedania mu sierpowego, postąpiłam parę kroków ku niemu i oparłszy dłonie na dębowym blacie biurka, odparłam.:
- W takim razie, dobrze ci radzę, abyś się nim stał.
Tak jak myślałam, w pierwszej chwili po prostu się roześmiał lecz widząc mój lodowaty wzrok opanowując chichot, zapytał.:
- Czy to jest groźba ?
- Jedynie rada.
Odparłam oschle i odwróciwszy się na pięcie opuściłam pomieszczenie.
(...)
     Z sercem podchodzącym do gardła i niemal rozdzierającym mi żyły pulsem niepewnie zacisnąwszy piąstkę, delikatnie zapukałam do drzwi biura dyrektorki, a usłyszawszy krótkie  ,, proszę" z trudem opanowując drżenie kolan wyprostowana i pozornie pewna siebie wkroczyłam do pomieszczenia i złożywszy na jej biurku biały arkusz, odparłam.:
- Witam, jestem tutaj aby w imieniu wszystkich pracowników złożyć do pani rąk dokument z prośbą.
- Prośbą ?
Powtórzyła kobieta, a po moich plecach przegalopował ostry dreszcz. Nie zdobywając się na wykrztuszenie słowa, jedynie skinęłam głową twierdząco.
- Myślę, iż jakiejkolwiek tłumaczenia okażą się zbędne, ponieważ wszystko zostało zawarte na zalegającym przed panią arkuszu. Pani rolą natomiast będzie wydanie decyzji, czy prośba jest słuszna.
Powiedziałam w końcu, przerywając panującą pomiędzy nami ciszę, na co ta nawet nie podnosząc wzroku z nad kartki skinęła twierdząco i dała mi znak bym opuściła biuro.
Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi ktoś pociągnął mnie za rękę i po chwili wprowadził do zapełnionej po brzegi kawiarni.
Dopiero po chwili zdołałam się zorientować w sytuacji i z trudem nabierając powietrza, odchrząknęłam co zwróciło ku mnie dziesiątki ciekawskich spojrzeń.
- Rozpatrzy ją.
Odparłam krótko, a pomieszczenie na nowo spowił gwar, radosnych rozmów i drwin.
- Mówiłam, że nie będzie aż tak strasznie...
Usłyszałam za sobą głos Susane, a odwróciwszy się w stronę z którego dochodzi zostałam obdarzona serdecznym uściskiem.
- To prawda... Było jeszcze gorzej !
Powiedziałam, po czym obie wybuchnęłyśmy, krótkim śmiechem.

    * Tydzień później*

- Ty podła szmato !
Na dźwięk tych słów odchyliłam się delikatnie na fotelu i zerknęłam z rozbawieniem na kipiącego ze złości Jack'a, który teraz niemal susami przemierzał moje biuro.- Co to do cholery jest ?!
Krzyknął ciskając na blat przede mną zadrukowany papier z podpisem Stradfordowej.
- Jak mniemam to twoje wypowiedzenie.
Odparłam z trudem powstrzymując napad śmiechu.
- To widzę ! Ale...
- Skoro widzisz to po co pytasz ?
Zapytałam uśmiechając się pod nosem, a tym samym doprowadzając go do białej gorączki.- Z tego co pamiętam sam powiedziałeś, że w tej kancelarii nie ma miejsca na nas dwoje...
- Miałem na myśli ciebie.
Warknął najwyraźniej nie pocieszony faktem przytoczenia jego własnych słów przeciwko niemu.  Na moment zagryzł wargę i już miał na końcu języka kolejną obelgę, gdy wnet całe pomieszczenie wypełnił dźwięk otwieranych z łoskotem drzwi.
- Panie Posner... pan jeszcze tutaj ? Z tego co wiem już pan tutaj nie pracuje.
Zabrzmiał głos Stradfordowej, a mężczyzna momentalnie odskoczył niczym oparzony i rzucając mi gniewne spojrzenie otworzył usta by, coś powiedzieć lecz nim wydał z siebie dźwięk,  kobieta dodała ostro.:
- Jeśli chce pan zachować resztki godności, radziłabym po prostu wyjść.
Jack nagle zmalał i niczym zbity pies, z podkulonym ogonem, szybkim krokiem, nawet się nie odwracając opuścił pomieszczenie.
Kobieta jeszcze chwilę patrzyła na mnie z delikatnym uśmiechem, po czym jakby zapominając po co przyszła zamknęła za sobą drzwi.
Jeszcze jakiś czas niczym w transie wgapiałam się w przestrzeń przed drzwiami, w której chwilę temu miało miejsce osobliwe zajście po czym wybuchając śmiechem wystukałam wiadomość do Jane.:
Lana : Musimy to opić !
Po czym pozbierałam swoje rzeczy i wyszłam z biura...
______________________________________

Cześć !
Po stokroć przepraszam Was, że rozdział nie ukazał się ani wczoraj, ani w niedzielę, a dopiero dzisiaj, lecz niespodziewanie w moim rodzinnym życiu powstały pewne komplikacje, a szkoła...
Uhh... no mniejsza z tym...
A jak Wam mija drugi tydzień edukacji ?
I jak Wam się podoba rozdział ?
Piszcie bo, jestem ciekawa ! :))
Na następny natomiast zapraszam już po jutrze !
Love you so much, and see ya on Saturday !
<3<3



środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 31

  ścieżka dźwiękowa

  Chłodny powiew wiatru  delikatnie zwiał moje włosy, które opadając na plecy, pozostawiły na nich nieprzyjemny, mroźny dreszcz...
 - Ja... to wszystko stało się tak szybko,
nigdy nie chciałam cię okłamać, ani zdradzić,
 ale to co poczułam do niego...
 to było silniejsze ode mnie, kiedy jego usta po raz pierwszy dotknęły moich warg...
chciałam z tym walczyć, ale nie umiałam...
 Zaczęło się niewinnie,
 kawy po pracy, od czasu do czasu spotkania poza kancelarią...  
zatracałam się w nim,
uzależniał mnie z każdym dotykiem,
 słowem,
pieszczotą, coraz mocniej,
pokazywał  inną stronę uczuć...
 bardziej żywą, bardziej pociągającą, taką której pragnęłam,
tą której ty mi nie dałeś...
Szepnęłam rzucając mu ukradkowe spojrzenie- pozwoliłam mu
mydlić mi oczy tysiącem słów, których chciałam słuchać,
tysiącem słów, które odwracały  moją uwagę od tego w jaki sposób mnie wykorzystywał...
 dla jednego spojrzenia ryzykowałam całe swoje życie, przyjaciółkę, pracę, reputację.  Oddawałam mu wszystko bo,ty...
... nigdy nie miałeś dla mnie czasu, nigdy nie stałam w twojej hierarchii wyżej niż praca,
on natomiast...
dawał mi więcej niż oczekiwałam,
dawał mi... siebie, czas, uwagę.
 Pozwalał  na wybicie się ponad rzeczywistość...
był przyjacielem, pocieszeniem, stał się moim powietrzem.
 Dla niego okłamywałam wszystkich dookoła okłamywałam siebie, dobrze to wiedząc łamałam wszelkie zasady, a patrząc w jego źrenice czułam, że gdyby tylko tego chciał  zrobiłabym  to wszystko jeszcze raz.
 Owszem czasami przychodziły chwile otrzeźwienia, ale zaraz po nich przychodził głód...
Próbowałam z nim skończyć, ale gdy tylko przychodziła słabość na nowo padałam w jego ramiona.
 Nie dostrzegałam niczego...
 byłam skłonna rzucić dla niego wszystko, a on...
Okłamał mnie, kłamał z każdym słowem,
 kłamał gdy mówił, że przeprasza,
że kocha...
 Wszystko miał zaplanowane i zapewne ów plan by, wypalił gdyby nie te kilka słów...
ta rozmowa, której świadkiem nie powinnam być...
Przerwałam na moment by, powstrzymać łzy, które na wspomnienie tamtego dnia poczęły strumieniami wypływać spod powiek.- Byłam głupia... wiem co teraz, o nie myślisz i wiem, że jestem ostatnią, która mogłaby, o to prosić, ale...
wybacz...
Szepnęłam z bólem spoglądając w pełne smutku oczy mężczyzny.
(...)

 Z trudem przełykając ślinę patrzyłem jak spod jej powiek wypływają kolejne łzy,
niewątpliwie cierpiała,
a ja chociaż bardzo chciałem nie umiałem ukoić jej bólu...
- Proszę odezwij się.
 Jęknęła ponownie pozostawiając na mojej koszulce ciemny ślad łez...- Powiedz coś...cokolwiek.
- Ja... muszę... muszę pozbierać myśli, pobyć sam...- szepnąłem ostatni raz gładząc palcami włosy, które zwiewane przez bryzę falami opadały na rozedrgane ramiona szatynki.
Pozwoliła mi odejść i zamknąwszy się w sobie na nowo dała upust rozpaczy.
 Czułem jak z każdą sekundą, w której spoglądam na jej postać coś rozdziera mnie od środka,
odwróciwszy się więc na pięcie ruszyłem w cień uśpionego lasu,
z każdym krokiem tonąc we własnych słabościach...
Tak, jej słowa mnie zraniły,
zraniły mnie swoją szczerością, bowiem uświadomiły jak bardzo się myliłem...
Jak bardzo myliłem się, o wszystko ją obwiniając.
Była tylko człowiekiem,
słabą, samotną dziewczyną, która pragnęła jedynie prawdziwej miłości,
pragnęła uwagi,
uczucia, którego jej szczędziłem.
A które znalazła u niego...
Traciłem ją, pozwalałem jej kochać i cierpieć
...dla niego...
Jak mogłem być aż tak ślepy ?!
Tak cholernie głupi...
(...)

  Biorąc głęboki wdech ponownie spojrzałam na skrzący się srebrem granat morza. A czując na ramionach dłoń Szwajcara szybkim ruchem otarłam z policzka samotną łzę, która od dłuższego czasu znaczyła szlak na szkarłacie, spłonionej skóry.
- A ty ?
Na dźwięk jego głosu po moich plecach przebiegł kolejny, chłodny dreszcz.
- Ja... co ?
Szepnęłam nie odwracając wzroku od głębi w jakiej chwilę temu go zatopiłam.
Doskonale wiedziałam, iż jest świadom zagrywki w jaką go wciągam, natomiast on pomimo tego postanowił wziąć w niej udział i nie zważając na trud z  jakim niewątpliwie przychodziło  mu wyartykułowanie tych słów, dodał.:
- Wciąż go kochasz ?
I wnet poczułam jak w moich płucach braknie tlenu...- Kochasz go ? Odpowiedz.
Naciskał, rozdrapując każdą z jeszcze tak świeżych ran.
- Artur...
- Proszę tylko nie kłam...
Wciąż go kochasz ?
Tak.
Nie !
Tak, wciąż, nieprzerwanie... do szaleństwa.
- Nie. Już nie.
Skłamałam i choć zaraz potem odwróciłam wzrok wiedziałam,
wiedziałam, że uwierzył...
- A więc obiecaj...
Szepnął ponownie zatapiając spojrzenie w moich źrenicach.- Obiecaj, że już zawsze będziesz moja.
Dodał, na nowo wzbudzając w moim sercu bezkresną panikę.
 Szybko odwróciłam wzrok, zrozumiał...
Mógł prosić, o wszystko lecz on zapragnął mieć to czego nie posiadałam nawet ja...
____________________________________________

Dobry wieczór kochani !
Wiem rozdział miał się ukazać dopiero w niedzielę, ale nie mam serca już Was przetrzymywać, więc oto on !
Mam nadzieję, że się nie zawiedliście ?
Piszcie jak Wam się podobał, no i jak tam pierwszy dzień w szkole ?
Ahh...na kolejny zapraszam w niedzielę !
Przepraszam więc za niesłowność i do zobaczenia !
Love ya !
<3



poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 30

  - Jane... ja naprawdę nie jestem w nastroju na wyprawy po klifach...
Odparłam ze znużeniem spoglądając na podekscytowaną przyjaciółkę.
Ta jednak pominęła moją uwagę milczeniem, co mówiąc szczerze jeszcze bardziej mnie zirytowało...- To może powiesz mi chociaż gdzie jedziemy ?
- Niespodzianka to niespodzianka.
Odparła zdawkowo i posyłając mi ciepły uśmiech ponownie utkwiła spojrzenie w punkcie przed nami.
- Ale, może chociaż...
- Nie.
- A...- nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć brunetka zupełnie nie reagując na kolejne już z rzędu pytanie, o tym samym typie co poprzednie, sięgnęła do srebrzącej się gałki i jednym sprawnym ruchem podgłośniła radio wyraźnie dając mi do zrozumienia, iż nie mam żadnych szans by, odkryć chociaż rąbek tajemnicy.
 Podczas jazdy jeszcze parę razy,podjęłam próbę wyciągnięcia od dziewczyny choćby najmniejszej wskazówki jednak za każdym razem słyszałam jedynie jak podśpiewuje pod nosem lub w milczeniu wystukuje na kierownicy rytm wydobywającego się z radia utworu.
W końcu najwyraźniej zmęczona moją niemal dziecięcą dociekliwością zajęła mnie pytaniami odnośnie stanu zdrowia i samopoczucia mojego ojca, który kilka dni wcześniej powrócił ze szpitala.

                                                        *      *      *
  Z podekscytowaniem czekałam, aż Jane znajdzie dogodne miejsce i w końcu zgasi silnik toteż gdy brunetka stając na parkingu oznajmiła iż mogę wysiąść zamarłam w bezruchu i zwróciwszy ku niej zdziwione spojrzenie zapytałam.:
- A ty ?
 Ta jedynie uśmiechnęła się radośnie i kiwając głową przecząco, znacząco spojrzała na klamkę od drzwi, na której chwilę temu zacisnęły się moje palce.
Nic już nie rozumiejąc podążyłam za jej milczącą sugestią, a gdy czarna Honda zniknęła za zakrętem rozejrzałam się dookoła.
Parking ze względu na porę dnia był opustoszały,
 nie bardzo wiedząc co począć po raz kolejny rozejrzałam się po otaczającym mnie skrawku niezalesionej ziemi, a dostrzegłszy niewielką dróżkę prowadzącą zapewne w stronę urwiska skierowałam się ku niej ze zdziwieniem zauważając iż ktoś kto najwidoczniej zawitał tu przede mną pokwapił się, o ułożenie ze znalezionych w lesie gałęzi małych, koślawych, ale w gruncie rzeczy uroczych strzałek.
 Nie wiele myśląc podążyłam, ów szlakiem i po dobrych kilku minutach przystanęłam oniemiała u wejścia na omiecioną wieczorną poświatą polanę na jednej ze skarp.
 Na przytulnym kocu zalegającym tuż na krawędzi pomimo nikłego światła dostrzegłam elegancką zastawę dla dwojga,
wokół dodając całości niesamowitego romantyzmu jaśniały dziesiątki, malutkich świeczek,
 a przyjemnie ciepłe powietrze przeszywały dźwięki piosenki : ,, I don't wonna miss a thing" -
zespołu Aerosmith.
Piosenki podczas, której wraz z Arturem zatańczyliśmy pierwszy taniec,
 piosenki w której akompaniamencie Szwajcar pewnego dnia poprosił mnie najpierw, o chodzenie, a kilka lat później, o rękę...
 Z szerokim uśmiechem na drżących ze wzruszenia wargach rozejrzałam się w poszukiwaniu bruneta, a w końcu go zauważając stąpając na palcach zbliżyłam się do niego i objąwszy go od tyłu w pasie zaciągnęłam się intensywną perfumą.
Ten najpierw ujął w dłonie moje ręce, a następnie odwróciwszy się do mnie przodem delikatnie wziął w ramiona.
- Przepraszam skarbie...
Szepnął składając mi na czubku głowy subtelny pocałunek,
nie umiejąc mu na to odpowiedzieć jedynie mocniej objęłam go w pasie pozwalając by, ciepło jego ciała przelało się również na mnie.- Przepraszam za wszystkie dni kiedy nie miałem dla ciebie czasu, za wszystkie wieczory które spędzałaś samotnie i za nasze kłótnie, których ostatnimi czasy...było zdecydowanie za dużo.
Wnet pod moimi powiekami ponownie zebrało się morze łez, dlaczego ?
Kiedy tak staliśmy w mocnym uścisku ciałem byłam przy Arturze lecz moje mimo iż zranione, wciąż zaparte w uczuciach serce rwało się do tego,
który jednym słowem rozszarpał je na strzępy...
Chcąc zagłuszyć nagły przypływ emocji przycisnęłam wargi do ust Szwajcara i przymykając oczy w pełni oddałam się ulotnej chwili tak rzadkiej w naszym związku bliskości...
- Wszystkiego najlepszego Słońce.
Mruknął nagle na moment rozłączając nasze usta, czując nagły przypływ gorąca odsunęłam się minimalnie i spojrzawszy mu w oczy poczęłam gorączkowo rozmyślać jakie święto mogło wypaść mi z głowy...- Żeby następne nasze wspólne lata były lepsze od minionych...
Rocznica !
 Dziś mijał trzeci rok naszej...
bliższej znajomości.
- Taak by, były lepsze.
Szepnęłam pozwalając by, pojedyncza łza w ciszy spłynęła po moim spłonionym policzku.

                                                            *      *      *

- Ależ one są piękne...
Jęknęłam patrząc na srebrzysty blask jaki roztaczał się na Mlecznej Drodze.
- Nie tak piękne jak ty.
Mruknął Artur delikatnie głaszcząc mój policzek.
Nie będąc  przygotowana na tego typu komplement z jego strony zachichotałam zawstydzona i nie znajdując słów by, jakkolwiek zareagować jedynie zerknęłam na niego z płonącymi policzkami i posyłając ku niemu kolejny tego wieczoru uśmiech splatając palce na jego karku poprowadziłam nasze języki w długim tańcu, który z każdą sekundą przeistaczał się w żarliwą potrzebę bliskości,  wymykając się spod mojej kontroli i na nowo rozbudzając we mnie to coś, co kiedyś pchnęło mnie w objęcia mężczyzny.
  Jeszcze krwawiące serce wnet przemówiło i gdy tylko jego palce znalazły się blisko sprzączki od stanika z trudem hamując oddech odepchnęłam go od siebie i przepraszająco spoglądając w ogień pod jego powiekami, szepnęłam.:
- Ja... Nie mogę...
 Brunet w jednej chwili oderwał się ode mnie, a powróciwszy na swoje miejsce zmierzył moją postać nic nierozumiejącym spojrzeniem, które jeszcze nasiliło uderzenia z jakimi do mojej świadomości powracała myśl, o konieczności wyznania mu całej prawdy.
- Jasne, rozumiem.
Skinął głową i rzucił mi pełne troski spojrzenie.
Przez chwilę siedząc po turecku tuż obok niego zastanawiałam się co miał na myśli, a zdając sobie z tego sprawę rozważyłam poważnie wymówienie się niedyspozycją.
Jednak tak szybko jak zaczęłam tak szybko również zakończyłam, ów rozmyślania i wziąwszy głęboki oddech zaczęłam.:
- Nie, to nie to...- bąknęłam zwracając ku sobie jego spojrzenie.- Długo nad tym myślałam,ale po wielu dniach... zrozumiałam, że powinieneś to wiedzieć...
Zamilkłam na chwilę by, móc dokładniej przyjrzeć się jego reakcji.
Nie był pewien do czego zmierzam, jego palce jeszcze bardziej zacieśniły się na mojej dłoni,  a on zdjęty niepewnością patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
- To znaczy ?
Wydusił w końcu, a ja nabierając w płuca powietrza, niemal niesłyszalnym szeptem, odparłam.:
- Kłamałam...
______________

A oto i on...
Nie mogę uwierzyć, że za nami już trzydzieści rozdziałów !
Tak szybko minęło...
Właśnie, rozdział, jak się podobał ?
Czytajcie, piszcie i wracajcie w czwartek !
<3
:*

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 29

 Z przeciągłym westchnieniem zerknęłam na ekran telefonu i zacisnąwszy palce na kubku z parującym napojem z zamyśleniem wbiłam wzrok w sufit.
Od ostatniej rozmowy z Jane dotychczas  tłamszone przez rozsądek uczucie do Marsa jakby,
odżyło,
nabrało bardziej...jaskrawych barw i w pewnym sensie stało się czymś na kształt celu, do którego mniej lub bardziej świadomie chciałam,
zaczęłam dążyć.
W końcu naścienny zegar wybił godzinę szóstą, jak na zawołanie dopiłam resztkę kawy i przewiesiwszy na ramieniu torbę z najpotrzebniejszymi papierami z uśmiechem na ustach wyszłam z biura.
                                               *      *      *

  Z trudem przełykając ślinę wbiłam wzrok w tak dobrze znaną mi sylwetkę i choć przystanęłam z każdym oddechem moje tętno wzrastało, serce biło coraz szybciej, a po plecach poczęły gnać miliony dreszczy. Delikatnie potrząsając głową na moment odwróciłam wzrok w nadziei, że gdy ponownie spojrzę przed siebie jego już nie będzie, lecz tak się nie stało.
Wciąż tam stał, zaledwie kilka kroków przede mną, pogrążony w rozmowie z innym facetem nawet nie drgnął gdy stanęłam za jego plecami.
(...)
- Niesamowite, że ta laska z taką łatwością dała się nabrać na jedno głupie słowo...- odparł brunet z niekrytym podziwem kręcąc głową.- Ona naprawdę...
- Uhh ! Skończ już !- Warknąłem zapobiegając kolejnym wybuchom jego niedorzecznych krytyk względem szatynki.
Ten najwyraźniej zbity z tropu, obdarzywszy mnie krzywym uśmiechem jedynie spojrzał krzywo w moim kierunku.
- Stary, przecież chodziło tylko, o to by, cię nie wsadzili do pudła ! Idiotka, nawet się nie domyśliła...
- Tak, ale...
(...)
( ścieżka dźwiękowa-klik )

- Co ?- Załkałam, na co obaj mężczyźni zamarli w bezruchu.- Kłamałeś ?!
- Lana, ja...
- Ty szmaciarzu !
Wrzasnęłam z całej siły uderzając go w policzek.- To wszystko co powiedziałeś było
kłamstwem ?!
A ja ci wierzyłam ! Wierzyłam ci gdy mówiłeś, że kochasz, a ty... Nienawidzę cię !
Krzyknęłam i odwracając się na pięcie ruszyłam biegiem przed siebie, byle dalej od niego.
- Lana !
- Zostaw mnie !
- Posłuchaj mnie !
Krzyknął, a moje serce poczęło się łamać, z każdym słowem, krokiem, oddechem...wciąż na nowo.
Przyspieszyłam kroku, lecz nim dobrnęłam do jakiejkolwiek taksówki, na moim ramieniu boleśnie zacisnęły się palce brązowookiego. - Pozwól mi...
- Nie ma tu nic do tłumaczenia...- szepnęłam nie umiejąc nawet spojrzeć mu w oczy.- Powiedziałeś wystarczająco wiele... brawo znalazłeś sobie kolejną, naiwną szmatę !
Krzyknęłam i rzucając mu przepełnione bólem spojrzenie chwyciłam za klamkę od samochodu, chłopak jednak nie zwolnił uścisku...- Osiągnąłeś to co chciałeś. A teraz mnie zostaw !
- Proszę cię...
Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć moje ciało przyparto do drzwi samochodu,
 a jego ciepłe wargi ponownie odnalazły moje drżące usta.
Po omacku odszukałam klamkę i wyrywając się z jego uścisku opadłam na tylne kanapy wozu.
- Zostaw mnie.
Szepnęłam przestając hamować łzy, które od dłuższej chwili poczęły napierać na powieki.
- Gdzie zawieźć ?
Na dźwięk głębokiego głosu starszego mężczyzny, za kierownicą po moim ciele przeszedł kolejny dreszcz.
- Niech pan, po prostu jedzie.
Odparłam, lecz nieusatysfakcjonowany mężczyzna jedynie spojrzał na mnie w lusterku.
- Zapytałem...
- Nie słyszałeś ?! Jedź !
Krzyknęłam, a gdy samochód w końcu ruszył rzuciłam za siebie szybkie spojrzenie.
Nasze oczy się odnalazły, a moje serce oficjalnie się rozdarło, odwróciłam wzrok i kryjąc twarz w dłoniach poddałam się kolejnym spazmom rozpaczy.
(...)
- Ty dupku !
Krzyknąłem rzucając się na stojącego nieruchomo Ryana.- Ty pierdolony dupku ! Wiedziałeś, że ona za mną stoi !
Ten jedynie wzruszył ramionami i śmiejąc się pod nosem mruknął :
- I kto tu jest dupkiem ? Po za tym kiedyś musiała się dowiedzieć.
- Ale nie w taki sposób !
Wrzasnąłem, co nie wywarło na nim żadnego wrażenia, jedynie zwróciło ku nam kilka zainteresowanych spojrzeń.- Z resztą...
To mówiąc ruszyłem biegiem w ślad za taksówką, która kilka minut temu zniknęła za zakrętem.
- Co ty robisz ?!
- Nie twój zasrany interes !
Krzyknąłem w odpowiedzi i nie zważając na setki gapiów przyspieszyłem kroku...

                                                                 *      *      *
- Niech pan się zatrzyma.
Rozkazałam, gdy mężczyzna skręcił w ulicę oddaloną od mojego domu, o kilka przecznic.
- Ale...
- Do widzenia.
Wymamrotałam wpychając mu do ręki zapłatę.
- Jest pani pewna ? Zaczyna padać.
- Miłego dnia.
Ucięłam ignorując jego wcześniejsze słowa i szybko wysiadając z auta zatrzasnęłam za sobą drzwi, po czym wciskając ręce w kieszenie czarnego prochowca niespiesznie ruszyłam przed siebie, pozwalając by, mokre już włosy zakryły załzawione, podpuchnięte oczy.
 Pół godziny później wciąż roztrzęsiona i pełna niewypowiedzianej rozpaczy stanęłam przed drzwiami domu i drżącymi palcami zapukałam mając nadzieję, iż Artura pomimo późnej pory jeszcze niema w domu.
Ku mojemu przerażeniu chwilę później w drzwiach ukazała się sylwetka Szwajcara.
- Lana ? Co się...
Po moich policzkach ponownie pociekły gorące krople, nawet na niego nie patrząc po prostu przepchnęłam się obok niego i nawet nie ściągając butów ruszyłam na górę, gdzie zatrzaskując za sobą drzwi z  rozpaczliwym płaczem rzuciłam się na łóżko...
- Co się stało ?
Na dźwięk jego głosu , aż podskoczyłam i nie chcąc by, je zauważył wepchnęłam pod poduszkę pudełeczko drobnych tabletek nasennych.
- Wybacz, ale... ja... nie możesz tego wiedzieć.
Szepnęłam nawet na niego nie patrząc.
- Dlaczego ?
- Po prostu nie !
Załkałam i rzuciwszy mu zrozpaczone spojrzenie dodałam.- Chcę być sama.
- Na pewno ?
- Wyjdź !
 Krzyknęłam przygryzając wargę.- Proszę...
________________________________________

Tego rozdziału obawiałam się od samego początku...;(
Kto się spodziewał ?
Piszcie jak wrażenia i wracajcie w poniedziałek !
:*
<3