poniedziałek, 26 października 2015

Rozdział 39

 * ścieżka dźwiękowa *

  Krocząc z wolna po zasnutych granatem uliczkach San Jose'  z bólem patrzyłam na przetaczające się przezeń tłumy młodych, dojrzałych i starszych ludzi.
Tak różnych, zabieganych,szczęśliwych... tak odmiennych ode mnie.
Wcisnąwszy zaciśnięte pięści głębiej w kieszenie bluzy westchnęłam głęboko i zerknąwszy na horyzont przycupnęłam na zroszonej kroplami minionego deszczu ławce, a objąwszy ramionami kolana z zamyśleniem patrzyłam na stojącą nieopodal parę...
- Nie powinno cię tu być dzieciaku...
Usłyszałam jej głos nad sobą, a po chwili moje zmysły poczęły mimowolnie chłonąć unoszącą się wokół niej, kwiatową woń. Zacisnąwszy na moment wargi spuściłam wzrok by, po chwili skupić na niej całą swoją uwagę.
- Kim jesteś ?
Wychrypałam przyjmując na siebie kolejny, chłodny powiew nadchodzącej jesieni. Spojrzała ku mnie, rozchyliła usta, jej powieka zadrżała, a w szarych źrenicach zamajaczyły łzy.- Kim jesteś ?
Naciskałam, czując jak jej milczenie zasiewa we mnie kolejne ziarna niepewności.
- Gdyby nie ty...
Zamajaczyła i choć jedynym padającym na nas światłem była nikła łuna rzucanego przez pobliską latarnię światła, zdołałam dostrzec samotną łzę, która teraz powoli przetaczała się po jej zarumienionym policzku.- Odebrałaś mi go...
Poczułam jak moje ciało ponownie przeszywa dreszcz, znacznie ostrzejszy, niemal bolesny.
- Kogo ?
Zachrypałam, a przysuwając się w  jej stronę powtórzyłam.: Kogo, ci odebrałam ? Kim jesteś ?!
Widziałam jak słysząc mój ton zaciska szczękę, jak uwydatniają się jej kości policzkowe i jak kościste palce z wolna ocierają pozostałą na policzku, czarną łzę.
- Tamtego wieczoru...wrócił późno, był zdenerwowany. Roztrzęsiony. Próbowałam coś z niego wydobyć, ale gdy tylko byłam w pobliżu, on...unikał mnie, zbywał każdą rozmowę. Zadzwonił telefon, słyszałam...to była kobieta, płakała. Nawet na mnie nie patrząc spakował kilka rzeczy i wyszedł, bez słowa...Poszłam za nim, udał się do szpitala, poszłam za nim. Była tam, trzymała na ręku małe dziecko...dziewczynkę. Widziałam jak płacze biorąc ją na ręce, był szczęśliwy... wtedy...zdałam sobie ze wszystkiego sprawę, zrozumiałam czemu był nieobecny przez te wszystkie miesiące, zrozumiałam że kłamał, zrozumiałam że...chociaż to mi podarował pierścionek, chociaż to mnie poprosił o rękę...tą którą zawsze kochał była ona, to dla niej kłamał, to o nią walczył, to o niej myślał całymi wieczorami i to o niej myślał gdy mówil, o ideale. W końcu mnie dostrzegł. Moje serce...Złamało się, na miliony, miliardy drobnych kawałków. Uciekłam. Wołał, ale nie zatrzymałam się, pisał, przychodził do mnie, przepraszał, zaklinal się, że ona była błędem, że ja jestem tą jedyną, że...kocha tylko mnie. Nie wierzyłam mu, kazałam odejść. On...walczył, a ja...nigdy nikogo nie pokochałam tak jak jego. I co było najgorsze...potem napatoczył się inny mężczyzna był...- przerwała na moment i ocierając łzę z kącika oka uśmiechnęła się delikatnie,-...był uroczy, troskliwy...ale...nie był nim, nie był tym, dla którego biło moje serce, nie był tym u którego boku pragnęłam się budzić każdego dnia, dla którego pragnęłam oddychać... Raniłam go, raniłam siebie...W końcu coś się wypaliło, odszedł, a ja...nie uroniłam ani jednej łzy. Czułam się...podle, podle z myślą, że prawdopodobnie nigdy go nie kochałam, że pozwoliłam komuś kto kochał mnie ponad wszystko i dla kogo ja...zrobiłabym wszystko po prostu odejść. Pozwoliłam mu na szczęście z nią, myśląc że poznając kogoś innego ja również się wyleczę...
Straciłam wszystko...Wszystko, tylko dlatego że nie chciałam...nie umiałam mu wybaczyć ten jeden, ostatni raz...
Nie powinnaś iść w moje ślady, jesteś piękna, młoda i...zasługujesz na szczęście, zasługujesz by, być kochaną i by, kochać. Ale...jeśli teraz popełnisz błąd, stracisz wszystko. Zostaniesz z niczym, niczym prócz cierpienia...
Zakończyła i przełknąwszy ciężko ślinę, spojrzala mi głęboko w oczy.- Nie wiesz nawet kim jestem,
prawda ?
Nie umiejąc nawet zaczerpnąć powietrza, nie odrywając wzroku od rozpaczliwej głębi jej oczu pokiwałam glową przecząco. Ta jedynie zaśmiała się gorzko i podnosząc się na równe nogi wyciągnęła ku mnie szczupłą dłoń.- Scarlett Brown. Twój ojciec, nigdy się o mnie nawet nie zająknął, prawda ?
I w jednej chwili wszystko stało się jasne.
Oto stała przede mną kobieta, którą mój ojciec zostawił dla mamy, a która pomimo upływu...ponad dwudziestu lat nigdy nie przestała go kochać...
- Skąd wiedziałaś, że...
Zaczęłam z trudem wypowiadając każde słowo przez oplecione wzruszeniem gardlo.
- Jesteś taka jak on...identyczna.
Szepnęła, a po jej policzkach potoczyło się kolejne kilka łez.
- Przykro mi, że...przeze mnie, ty, wy...- szepnęłam rozbita, lecz nim kolejne słowa zdołały przemknąć pomiędzy drżącymi wargami moje ciało, oplotły jej troskliwe ramiona.
- Ciiiiii...to nie twoja wina, to ja...nawaliłam...Mój Boże nawet nie wiesz jak wiele dalabym za jeszcze jedną, jedyną szansę, za cofnięcie czasu...- wyszeptala, a  nieznacznie mnie od siebie odsunąwszy, dodała.: Ale ty, twoja szansa jest tutaj, teraz i...zamiast być tutaj ze mną...Powinnaś być w Los Angeles, powinnaś...posłuchać swojego serca. Wiem on cię zranił, ale...uwierz...nic nie boli bardziej niż patrzenie na innego mężczyznę i uświadamianie sobie, że...to mógł być on...
                                               
                                                        *     *      *
  Rozsiadając się na jednym z niewygodnych siedzisk najwcześniejszego pociągu do Los Angeles, rzuciłam ostatnie spojrzenie ku stojącej na peronie brunetce - Scarlett.
Kobiecie, która jak później mialam się przekonać...zmienila całe moje życie...
Po czym wypowiadając bezgłośne ,, dziękuję" opadlam głębiej w fotel i przymykając powieki pozwoliłam powieźć się do tego, w którego rękach pozostawiłam swoje serce, w którego oczach niegdyś utonęłam...bezpowrotnie.
(...)
 Pchnąwszy delikatnie szklane drzwi zakładu uśmiechnęłam się slabo i nie zwracając uwagi na utkwione w mojej osobie dziesiątki spojrzeń zasiadłam w głębokim fotelu tuż przed oniemiałą brunetką.
- Co... Gdzie byłaś...i
Zaczęła, obróciwszy fotel ku niej przywołałam na twarz delikatny uśmiech i przygryzając drgającą od zbierających się w sercu emocji wargę, szepnęłam.:
- Potrzebowałam oddechu, powietrza...
Szepnęłam i spuściwszy wzrok otworzyłam szerzej oczy.- Jane...
Jęknęłam z przejęciem i drżącą dłonią unioslam ku sobie nadgarstek przyjaciółki.- Czemu nic nie powiedziałaś ?!
Szepnęlam, a spoglądając jej w oczy stanęłam na równe nogi.
- Tak wiele się działo i... jakoś nie było kiedy. Poza tym zbliżał się twój ślub i razem z Cole'm stwierdziliśmy, że ta wiadomość, może zaczekać...
Wyszeptała by, już po chwili odwzajemnić złożony na jej szyi uścisk.
- Tak się cieszę ! Będziecie...- mruczałam, czując że buzuje we mnie zbyt wiele sprzecznych emocji.-...gratuluję skarbie ! I chcę...chcę byście wiedzieli, że macie moje najszczersze błogosławieństwo...
Dodałam w końcu się od niej odsuwając i posyłając w jej kierunku najszerszy uśmiech na jaki pozwoliły mi unieisone ku niebu kąciki ust.- Gratuluję...
Dodalam, a uścisnąwszy jej dłoń ponownie zasiadłam w fotelu i spoglądając na swoje odbicie, pozwoliłam by, zajął się mną otaczający nas od kilku minut wianuszek stylistek, kosmetyczek i makijażystek...
                                                         *      *      *
 Przeczesując raz po raz ułożone na bok włosy z zachwytem spojrzałam na własne odbicie, nie rozpoznając w nim siebie. Dziewczyna weń ukazana była bowiem jedynie złudzeniem, była tym czym ja chciałam sie stać jeszcze kilkanaście tygodni temu, zanim bezpowrotnie utraciłam zmysły...dla innego.
- Wszystko będzie dobrze, będzie lepiej...- szepnęłam do siebie i przygryzając drżącą wargę dodałam.: Tylko lepiej.
Wnet wrota obszernej komnaty, w której znajdowałam się od dobrych czterdziestu minut uchyliły się, a w złotawej poświacie zachodzącego z wolna Słońca ukazała się sylwetka mojej matki. Usilnie walcząc z targającymi mną emocjami odwróciłam się z wolna i nie chcąc by, ujrzala mój ból podeszłam do okna momentalnie zawieszając spojrzenie na rozbijających się, o brzeg, złoconych Klarą, spienionych bałwanach.
- Jestem taka dumna...
Szepnęła mi do ucha i oplatając mnie w tali, od tyłu złożyła na policzku delikatny pocałunek.- Jestem dumna, że pomimo okresu w jakim ostatnio się znaleźliście ty...zgodziłaś się na ten krok. Mój Boże...- szepnęła,
słysząc jak jej glos grzęźnie gdzieś w krtani, ocierając mokre oczy zwróciłam się ku niej i objęłam ramionami za szyję.- Przepraszam...- szeptała, opiewając mój policzek gorącym oddechem.- Po prostu nie mogę uwierzyć, że moja, mała córeczka wychodzi za mąż, że...dorasta.
- Mamo...- jęknęłam czując na obojczyku jej pojedyńczą łzę.
Nie potrzebowała więcej słów. Rozumiała.
- Obiecuję ci kochanie, że od teraz...wszystko będzie dobrze.- Odparła drżącym głosem, a ocierając samotną łzę z mojego policzka, dodała.: To twój dzień, aniołku...
 (...)
 Przełknąwszy ciężko ślinę położyłam drżącą dloń na ramieniu ojca i unosząc spojrzenie ku jego zatroskanej twarzy posłałam mu delikatny uśmiech.
- Jestem z ciebie dumny...
Szepnął, na co uśmiechnęłam się szerzej, promiennie i mrugając szybko zacisnęłam palce na jego dłoni.
Gdyby tylko wiedział jak wiele, to dla mnie znaczy...
Wnet kapliczkę wypełnił Marsz Weselny, mężczyzna posłał mi ostatnie spojrzenie, a gdy skinęłam porozumiewawczo głową poprowadził wolnym krokiem do ołtarza.
   Stając u boku Szwajcara, zmierzyłam go wzrokiem i mimo walczących we mnie emocji uśmiechnęłam się delikatnie. Ksiądz rozpoczął ceremonię, a już po chwili w moich uszach rozbrzmiał pelen emocji głos Artura.:
- Ja Artur Sulvan, biorę sobie ciebie Lano McCarthy za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz  że Cię nie opuszczę, póki śmierć nas nie rozłączy. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Wypowiedział na jednym tchu, nieprzerwanie patrząc z miłością w moje oczy. Pragnęłam odwzajemnić to spojrzenie, lecz nie umiałam, nie umialam tak dobrze kłamać...
- Ja Lana McCarthy biorę sobie ciebie...
Zaczęłam z trudem opanowując drżenie głosu,wodząc wzrokiem po każdym zakamarku kościółka byle tylko nie spojrzeć na niego.
Poczułam jak po moim ciele rozlewa się fala gorąca, palącego żaru. Zamrugałam parokrotnie, lecz nic się nie zmieniło.
To spojrzenie...
 Pod powiekami zebrały się łzy...
Serce zadrżało.
Nasze spojrzenia się spotkały.
Odwróciłam głowę i rozchyliłam usta, chcąc kontynuować
przysięgę...
_________________________
 Dobry wieczór kochani !!!
 Jak Wam minął pierwszy dzień tygodnia ??
Z góry przepraszam za porę dodania rozdziału, ale...zajął mi on zdecydowanie najwięcej czasu ze wszystkich jakie dotychczas napisałam.
Powiem jednak nieskromnie, iż jestem z niego dumna, bowiem jest to trzeci z czterech najważniejszych rozdziałów tego opowiadania.
Domyślacie się kto stanął w drzwiach kapliczki, prawda ?
Czytajcie, piszcie Wasze opinie, wracajcie w czwartek i pamiętajcie :
I love you so, so much !
<3
:*

3 komentarze:

  1. O Boże ! Genialny!!!! No po prostu umieram <3
    tylko że Lana ma być z Brunemmmm! :( Ale coś mi się wydaje, że to jest jeszcze możliwe ;) :D
    Dużo weny życze :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech zgadnę hmm... pewnie Bruno pojawił się w drzwiach kapliczki prawda? Niech w ostatniej chwili Lana wszystko przemyśli porządnie i ucieknie z Brunem. No nic czekam z ogromną niecierpliwością na czwartek.
    Dużo weny i Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow. Gratuluje odcinka. Masz prawo byc z siebie dumna, gdyz ten odcinek naprawde jest niesamowity. Az nie moge uwierzyc ile tu sie dzieje. Oby tak dalej... Mam nadzieje, ze Brunecki wyciagnie Lane z przed oltarza i ze pojda razem w sina dal.

    OdpowiedzUsuń